Utopia wiecznie żywa
Czym jest Auroville: utopią, miejscem dla niepoprawnych optymistów czy raczej ośrodkiem dla tych, których napędza autentyczna wiara w rozwój duchowy, społeczny i materialny? Takie pytanie należałoby sobie zadać, sięgając po książkę Pawła Kowalczyka Czerwone drogi Auroville. Wolontariat w Indiach i świat tamilskich wiosek.
Myliłby się ten, kto sądziłby, że jest to książka o Indiach. Tytułowe miasteczko Auroville, przez wielu nazywane „żywym laboratorium”, znajduje się w tym kraju, ale tekst skupia się prawie wyłącznie na nim oraz leżącym w pobliżu Pondicherry. Kultura, zwyczaje i religie społeczeństwa indyjskiego stanowią jedynie tło książki, ale nie jest to zarzut, wręcz przeciwnie. Zamiast próbować wcisnąć tę barwną mozaikę subkontynentu do nieco ponad dwustustronicowej książki – nie wyobrażam sobie, że to mogłoby się udać – autor skupia się na Auroville i tworzących go ludziach.
Celowo użyłam słowa „tworzących”, ponieważ założona w 1968 roku miejscowość miała być miejscem rozwoju duchowego, wolnym od polityki, otwartym na badania naukowe, sprzyjającym rozwojowi człowieka. Nadal przyjeżdża tutaj wielu naukowców i badaczy, korzystających z grantów, pracujących nad nowymi projektami, wśród których Kowalczyk wymienia te, które go zafascynowały: naturalny sposób barwienia tkanin, hodowlę glonów, pozyskiwanie energii z wiatraków, lampy solarne, bioarchitekturę (budowanie z ziemi, bambusa), laboratorium językowe, szkołę muzyki, muzykoterapię, kuchnię indyjska.
Autor zachwyca się Auroville. Pomysł założenia tego miejsca został zaczerpnięty z nauczania indyjskiego bohatera narodowego i świętego Śri Aurobindo oraz jego współpracownicy Mirry Alfassy, zwanej Matką.
Ideały Auroville związane z edukacją, nauką i przedsiębiorczością zdają się wolno przenikać do okolicznych wiosek, jednak sama społeczność jest daleka od pierwotnych założeń. Od pierwszych stron widać, że to miasto-eksperyment nie wszystko wprowadza w życie według ideału. Większa liczba ludzi generuje nowe problemy, pojawiają się nowe oczekiwania, ścierają się różnorodne wartości. Książka Kowalczyka to tekst człowieka piszącego o ludziach sobie podobnych, nie brak mu jednak obiektywnego spojrzenia. W jednym z fragmentów pisze choć uzależnienie Auroville od rządowych grantów i prywatnych darowizn maleje, nadal z tego źródła finansuje się wiele przedsięwzięć. (…) wbrew założeniom Matki, która chciała, by Auroville było wolne od polityki, dzisiejsze Miasto Jutrzenki jest zależne od rządu centralnego w Delhi (s. 128-129).
Swój zachwyt nad Auroville Kowalczyk, który pracował tam jako wolontariusz, przeplata opisem oswajania nowej rzeczywistości. Można uśmiechnąć się, czytając jego perypetie z nieustannie psującymi się rowerami, brakiem pompki, wymianą żarówki czy spotkaniami z wszechobecnymi insektami i gadami.
Plusem tego wydania są kolorowe zdjęcia, niestety mała czcionka jest trudna do czytania. Nie wszystkim musi to przeszkadzać, ale dla mnie zmniejszało to trochę urok lektury.
Kowalczyk momentami wpada w ton idealisty. Niektóry mogą to uznać za naiwność jednak moim zdaniem można mu to wybaczyć. Tacy są ludzie pozytywnie zakręceni, wierzący w to, co robią.
Jedną z cech utopii jest niemożliwe do zrealizowania dążenie do zaspokojenia nieodpartej potrzeby stworzenia lepszego świata. Jestem pewna, że ludzie ciągle będą wymyślać nowe idee, które mogłyby to dążenie zaspokoić i choć nie wierzę w jego realizację, to cieszy jego istnienie. I o tym dążeniu jest ta książka.
Paweł Kowalczyk, Czerwone drogi Auroville. Wolontariat w Indiach i świat tamilskich wiosek. Sorus, Poznań 2014.
Komentarze: Bądź pierwsza/y