Bliski Wschód wart zachodu. Zaczynamy od Jordanii
Miał to być dla nas kolejny wyjazd tropem cudów świata. Tym razem chcieliśmy zobaczyć Petrę – święte miasto Nabatejczyków. Bardziej zależało nam na trampingowym, bardzo aktywnym zwiedzaniu, niż na wylegiwaniu się na piaszczystych plażach Morza Czerwonego czy Martwego. Nie spodziewaliśmy się jednak, że Bliski Wschód, który znaliśmy dotąd z opowiadań znajomych, z mediów i z różnych publikacji, również fotograficznych, aż tak mocno nas zachwyci.
Zapraszamy na wspólną wyprawę po krajach:
- gdzie zapach przypraw na souq’u jest mocny jak nigdzie indziej;
- gdzie kawa jest czarna jak smoła i jednocześnie słodka jak miód;
- gdzie język, którego się nie zna, niekoniecznie jest barierą w porozumiewaniu się;
- gdzie mieszkańcy są tak sympatyczni, że zaszczytem jest dla nich możliwość ugoszczenia Cię w swoich domach;
- gdzie pustynia jest czerwona, a Morze Czerwone – niebieskie. :)
Zapraszamy do krajów Bliskiego Wschodu, które pozwoliły nam nie tylko poznać nową kulturę i zaznajomić się z jej zwyczajami, ale też rozbudziły w nas ciekawość muzułmańskiego sposobu na życie na tyle, że już zaplanowaliśmy kolejną wyprawę w świat Islamu.
Wyjazd w tamte, wciąż ogniste rejony, był wyzwaniem: kulturowym, językowym i niejako „cudownym”. Tam mogłam zobaczyć kolejny Cud Świata: Petrę – starożytne miasto Nabatejczyków. Jak się okazało, moim osobistym cudem została jednak pustynia rodem z kosmosu – Wadi Rum – czerwona jak promienie zachodzącego letniego słońca.
Wybraliśmy na podróż ten rejon, bo już od dawna słyszałam o niezwykłej gościnności Syryjczyków, wyzwoleniu obyczajowym w stroju Jordańczyków oraz o energicznie rozwijającym się Libanie, zniszczonym przez wojnę domową, powstającym niejako z prochów. Dzięki wizycie w tych trzech krajach przekonałam się, że moje wyobrażenia dotyczące ludzi, krajobrazów oraz słodyczy były właściwe i wcale nie przesadzone.
Trzy państwa, trzy historie, trzy różnorodne krajobrazy, trzy społeczeństwa, trzy kultury, w których w tak odmienny sposób można poczuć klimat z „Baśni Tysiąca i Jednej nocy”. Zaczynamy od Jordanii.
Petra – święte miasto Nabatejczyków
Jordania, to kraj, który warto odwiedzić z dwóch powodów: Petry – starożytnego miasta odkrytego na pustyni oraz właśnie tej pustyni – Wadi Rum, która zachwyca o każdej porze dnia. Dla nas były to, obok wizyty nad Morzem Martwym, dwa kluczowe punkty wyprawy.
Dojazd do Wadi Musa, bazy wypadowej do Petry, jest ciekawy nie tylko ze względu na pustynny krajobraz niezmieniający się przez dziesiątki kilometrów. To czas, kiedy można doświadczyć gościnności i niezwykłej serdeczności mieszkańców, którzy każdego pasażera siedzącego obok, częstują swoimi chipsami czy herbatnikami.
Do Petry wchodzi się przez wąwóz długości ok. 1,5 km. Formacje skalne, które można po drodze obserwować, są naprawdę imponującą zapowiedzią tego, co nas czeka jeszcze dalej i głębiej. Pod koniec tej trasy, pośród wysokich skał, wyłania się Skarbiec. Za nim kolumnowym szlakiem wędruje się do właściwego centrum miasta, którego ponoć tylko 5% całości jest odkryte i udostępnione!
Zostało ono zbudowane przez Nabatejczyków, a udoskonalane przez Rzymian i delikatnie zmodernizowane za czasów bizantyjskich. Ostatecznie ok. VI w n.e. zostało zniszczone i odcięte od wody przez trzęsienie ziemi. Miasto jest o tyle imponujące architektonicznie, że powstało bez użycia kawałka drewna. Zostało wykute w skałach, obok których czasem zdarzały się budowle podniesione do góry z ciosanych kamieni. Do wielu miejsc prowadzą schody kute w kamieniach, a tamtejsze grobowce robią niesamowite wrażenie i zadziwiają swoim ogromem oraz precyzją.
Trasa zwana Doliną Motyli, którą pokonaliśmy pierwszego dnia, ukazuje zaplecze życia w tym mieście. Można, dzięki takiemu spacerowi, doświadczyć potęgi tego miejsca, jego świętego charakteru oraz swoistej czci i adoracji w stosunku do zamieszkujących je kiedyś plemion. Cisza i spokój na szlaku oraz zapierające dech w piersiach krajobrazy pustynnych dolin, na długo zostaną w mojej pamięci. Dzięki takim, rzadziej uczęszczanym przez innych turystów trasom, można wczuć się w atmosferę miejsca, miejsca sacrum, które swoim bezmiarem przytłacza, ale chyba bardziej fascynuje.
Drugiego dnia udaliśmy się w głąb pustyni i okolic miasta – na górę Mt Hor (Jebel Harun), czyli miejsce spoczynku Aarona, brata Mojżesza. Ciężka, wymagająca i bardzo męcząca trasa zrekompensowała nam trud wędrówki przepięknymi widokami nie tylko na okolice Petry, ale i na Morze Martwe oraz Izrael.
Pustki na szlaku, mozolne wspinanie się w górę, posiłek z klucznikiem meczetu, w którym znajdują się prochy Aarona. Dla takich chwil, warto pobić rekordy wytrzymałości własnego ciała. Warto, bo wtedy można spotkać prawdziwych , rdzennych mieszkańców poznawanego przez nas kraju: Beduinów mieszkających wciąż w grotach wykutych w skałach, małe dzieciaki biegające piaszczystą drogą boso i proszące o słodycze, samotnych jeźdźców na koniach…
Czerwone piaski – Wadi Rum
Wadi – znaczy dolina. Wadi Rum – to największa dolina w Jordanii. Jej czerwone piaski są słynne na cały świat, a skały przyciągają pasjonatów wspinaczki górskiej. Obecnie opiekują się nią Beduini, którzy gwarantują, że czas spędzony na Wadi Rum będzie niezwykle osobliwym.
Pustynnych krajobrazów w Jordanii nie brakuje. Jednak powierzchnia terenu, jej wyboistość, zmiana kolorystyki oraz temperatury powietrza i jego przejrzystość sprawiają, że każdy z tych czynników wpływa zupełnie odmiennie na wrażenia wynoszone z tego rejonu świata. My zdecydowaliśmy się zostać na noc, właśnie na pustyni, a nasze przeżycia i wspomnienia są niesamowite.
Najpierw dzień spędzony na intensywnej eksploracji terenów pustyni takich jak: Źródło Lawrence’a z Arabii, różnego rodzaju formacje skalne oraz piaskowe, łącznie z ruchomym wydmami oraz kanionem powstałym pomiędzy skałami w wyniku ruchów tektonicznych. Popołudnie mieliśmy dla siebie i dzięki temu udaliśmy się na spacer w głąb pustyni, obserwując jednak cały czas nasze obozowisko.
Przekonaliśmy się, że odległości na pustyni to sprawa dość śliska. Bowiem mimo, iż wydaje się nam, że ten namiot jest niedaleko, w rzeczywistości okazuje się, że odejście od niego zajęło nam dwie godziny. Jednak ciężko odmówić sobie przyjemności pobiegania po ciepłym piasku boso czy wspinania się na niektóre skały, żeby zobaczyć więcej. W ten sposób nie tylko odkryliśmy kolejne źródełka, ale też spotkaliśmy znajomych poznanych dzień wcześniej w Petrze.
What a small desert – podsumował to niespodziewane spotkane Dawid.
Sprawą priorytetową takiej nocy na pustyni jest zachód słońca. Wybranie ciekawej i trochę wyżej położonej miejscówki nie jest trudne, a zapewnia widoki i wspomnienia, o jakich śni się jeszcze długo po powrocie.
Pustynia o tej porze jest cicha i spokojna. Ciepłe promienie słońca malują na skałach kolory niespotykane nigdzie indziej. Często zastanawiałam się, jakie warunki muszą być spełnione, żebym mogła sama do siebie w duchu zachwytu powiedzieć: „Chwilo trwaj…”. Tam jest taki czas i miejsce. Czas zaczarowany we wspomnieniach, który powraca w fotografiach i czasem tylko żal, że nie można na nich zapisać tego ciepła, spokoju… kolor czerwony na szczęście się da.:)
Noc na pustyni to również kolacja i czas spędzony z Beduinami. Na Wadi Rum trafiliśmy poza sezonem i byliśmy jedyną parą w obozowisku, więc nie tylko mieliśmy dla siebie cały namiot i niejeden koc, bo ich liczba była przewidziana na sześć osób, ale przede wszystkim mieliśmy goszczącego nas Beduina wyłącznie dla siebie. Zjedliśmy wspólnie kolację, pośpiewaliśmy piosenki przy akompaniamencie w wykonaniu Beduina i mimo bariery językowej (on znikoma znajomość angielskiego, my arabskiego) wiem, że we trójkę spędziliśmy tam piękny czas, bo przecież wspólny śpiew i posiłek zupełnie wystarczają.
Komentarze: Bądź pierwsza/y