Powitalne hasło na oficjalnej stronie festiwalu Gucza to madness made in Serbia… I w zasadzie na tym niezwykle adekwatnym podsumowaniu można by zakończyć. Niektórzy jednak czują potrzebę przygotowania się do tego, jaką formę przyjmuje owe szaleństwo. Zatem kilka porad o biwakowaniu w Guczy.

Gucza to jednocześnie nazwa miejscowości i festiwalu, który odbywa się w niej co roku w sierpniu. Obecnie trwa on przez tydzień, choć zawody trębaczy stanowiące główny, tradycyjny trzon festiwalu trwają trzy dni: piątek, sobotę i niedzielę. Tak naprawdę, impreza na dobre zaczyna się w czwartek, a kończy poniedziałkowym rankiem.

Trututu tu! Czyli słowem wstępu

Powiedzieć, że Gucza to najsłynniejszy serbski festiwal folkowy to mało. To przede wszystkim festiwal trębaczy, największy na świecie festiwal trębaczy. Tu najlepsi walczą o Złotą Trąbkę. Bez trąbek nie byłoby Guczy, bez trąbek nie byłoby serbskiej muzyki.

Dźwięk trąbki towarzyszy najważniejszym wydarzeniom w życiu serbskiej wsi i małego miasteczka: narodzinom, chrzcinom, weselom, żniwom, świętom kościelnym i państwowym, a także pożegnaniu tych, którzy idą do wojska, albo odchodzą z tego świata. Nie jest to więc nudna przygrywka, to rozległy świat dźwięków, który czaruje rzeczywistość. Jak to powiedział Miles Davis: I didn’t know you could play trumpet thet way. Ja też nie.

Przez ponad pół wieku istnienia festiwal w Guczy zdążył sobie wyrobić renomę. Co piękniejsze jednak, zachował jednocześnie swój niesamowity klimat. Jasne, to już nie to samo co kiedyś, ale nie wieje komerchą, jest bez spiny i snobizmu, kipi radosną energią.

Pewien spotkany w Guczy Serb, na stale mieszkający w USA, opowiadał nam jak bardzo festiwal zmienił się przez ostatnią dekadę delikatnie sugerując powolne zatracanie jego charakteru. Wciąż jednak przyjeżdża tu, prawie rok w rok, by poczuć serbskie szaleństwo. Bo choć Guczę odwiedza coraz więcej obcokrajowców to był i jest serbski festiwal. I patrząc na swoich kolegów Serbów, dziękuję im, że tak licznie tu przyjeżdżają. Bo my nigdy nie będziemy się bawić tak jak oni.

Strona techniczno-praktyczna

Gucza to niewielkie miasteczko, ale bardzo pojemne – w czasie trwania festiwalu przewija się przez nie ponad pół miliona gości. To pięć razy więcej niż podczas festiwalu Open’er. I trzeba wziąć to pod uwagę.

Więc dwie najważniejsze rzeczy, o których musicie wiedzieć przed przyjazdem tutaj to:

  • Gucza to małe miasteczko. Maleńkie.
  • Przyjeżdża tu dużo ludzi. Bardzo dużo na raz.

Jeśli nie lubimy kolejek to warto przyjechać do Guczy przed rozpoczęciem festiwalu. Niestety nie wiem jak bardzo przed. Nas powitało kilka (a może i kilkanaście) kilometrów samochodowej kolejki przed wjazdem do miasteczka. Wstęp bowiem na festiwal jest darmowy, natomiast opłata pobierana jest od każdego wjeżdżającego auta. Taka kolejka może mieć jednak i zalety, przynajmniej dla niezmotoryzowanych. Nie ma jak dołączyć się do tłumu radośnie podążającego ku Guczy, zawrzeć nowe znajomości, złapać stopa i załatwić bezpieczny bagażnik dla swych plecaków ;) Warto pamiętać, że podczas festiwalu z Guczy wyjeżdża się tą samą drogą, którą się wjeżdża. Innej opcji po prostu nie ma.

Natomiast warianty noclegowe są dwa. Opcja pierwsza to typ bed&brekfast lub full board, w centrum wioski, miejsc mało, rezerwacja konieczna, ceny od 200 euro za 4 noce. Osobiście nie sprawdzałam i nie zamierzam.

Opcja dwa jest królewska: tysiąc gwiazdek i bezgraniczny zielony dywan trawy. Zasadniczo pól namiotowych nie ma, bo wszelkie podwórka, trawniki, skwerki, wzgórza i pastwiska zamieniają się w jedną wielką przestrzeń biwakową. Całkiem dosłownie. Na większych polach (podwórkach?) przy gospodarstwach zorganizowane są sanitariaty, ujęcia wody, miejsca ogniskowe itd. Bez problemu udawało nam się zostawiać w ciągu dnia bagaże u gospodarzy. A, i za żaden z tych luksusów nie zażądano od nas zapłaty.

Kolejna sprawa to bankomaty. Jeśli czytaliście do tej pory uważnie to odpowiedź znacie – jest z nimi kiepsko. Znaczy się jest ich całkiem sporo, natomiast większość obsługuje tylko serbskie karty. Ale kilka działa, więc po prostu zapamiętajcie gdzie są. Jak na przyzwoite małe miasteczko przystało, w sklepach płacimy gotówką.

Co jeszcze backpacker/podróżnik/turysta potrzebuje do szczęścia? Jasne, jasne – internet. Tu znów znane mi opcje są dwie: albo wifi w knajpach (niekoniecznie darmowe), albo kafejka. W zeszłym roku liczba kafejek internetowych była równa jeden. Ani tanio, ani wygodnie, ani szybko, ale słychać trąbki zza okna.

Zasadniczo to mało jest miejsc gdzie trąbek nie słychać.

Gdzie (nie) grają?

Jeśli chodzi o koncertowanie i inne atrakcje programu to sprawa ma się niezwykle prosto. Jeśli chcemy być tam gdzie grają – należy być w Guczy, jeśli zaś wolimy udać się gdzieś, gdzie nie grają – należy wyjechać poza Guczę.

I na tym właśnie polega wyższość Guczy nad innymi festiwalami: choć jest tu tylko jedna scena, muzyka płynie nieustannie w każdym zakątku. Zespoły trębaczy grają w restauracjach i ogródkach, ale przede wszystkim na ulicach. Wokół nich ludzie klaszczą, tańczą, piją piwo i śpiewają. Trąbki uwodzą kobiety i porywają mężczyzn, zbierają wszystkich w wirujące kręgi, zapraszają do tańczenia na stołach. Zabawa zaczyna się rankiem i trwa dopóki starczy sił – ostatnie koncerty według programu odbywają się o 23. W piątek i sobotę jest nawet specjalna pobudka o godzinie 7 wykonywana przez trębaczy przechadzających się uliczkami Guczy.

Zabawa na ulicach Gucy

Zabawa trwa nieustannie i niezależnie od upału, lokalizacji, płci etc. (Fot. Jagoda Pietrzak)

Choć biorące udział zespoły grają na ulicach za dnia, warto wybrać się na stadion, gdzie znajduje się scena. To tu odbywają się koncerty sław, tu gra zwycięzca festiwalu. Według upodobań można zająć miejsca na trybunach lub na murawie. Mili panowie ochroniarze zwykle nawet pozwalają przełazić przez oddzielające je barierki. Atmosfera jest rewelacyjna – zabawa nigdy nie ustaje i jest pełna kulturka.

Nam przyszło na Guczę zawitać w środku nocy i przed udaniem się na koncert szukaliśmy schronienia dla plecaków. Jak się później okazało – niepotrzebnie, bo można było je po prostu zostawić przy barierkach pod czujnym okiem ochroniarzy. Why not?

Drugim punktem orientacyjno-zbiorczym jest pomnik trębacza. Traficie tam na pewno jeśli tylko ruszycie na spacer. Zazwyczaj ów jedyny niemy trębacz w miasteczku oblepiony jest hordami mniej lub bardziej podpitych amatorów muzyki. Wejść na cokół (albo miedzy nogi trębacza) niezwykle łatwo, a on przed zdjęciami się nie wzbrania.

Wszystkie uliczki dookoła stadionu wypełnione są straganami i stoiskami z jedzeniem. Te pierwsze, tak jak wszędzie bywa, przedstawiają przekrój jarmarcznych i kiczowatych gadżetów. Tutaj dominują elementy patriotyczne: koszulki, wojskowe czapki (to akurat nawiązanie do pierwszej serbskiej orkiestry trębaczy w rejonie), flagi etc. Ale można też kupić paczkę skarpet albo plastikowe okulary przeciwsłoneczne.

Natomiast punkty gastronomiczne to punkty must-see. A raczej must-try. Serbskie jedzenie to temat na kolejny tekst (albo i trzy), więc nie wchodząc w szczegóły… Jedzenie oferowane przez festiwalowe stoiska jest wyśmienite, a wybór i jakość mięs z grilla przebiły wszystkie inne serbskie przybytki.

W programie festiwalu są różne niesamowicie interesujące punkty (np. konferencja prasowa), ale nas program zupełnie nie obchodził – jego znajomość jest po prostu zbędna.

Polecam w dzień korzystać z uroków Guczy: zielonej trawki, uliczek rozbrzmiewających muzyką, serbskiego jadła i napitku, a wieczorem zmierzać w stronę stadionu. No, może tylko warto zanotować kiedy odbywa się parada ulicami miasteczka.

* * * * *

Na koniec jeszcze krótki filmik znaleziony w sieci:

Jagoda Pietrzak

Lubi ciekawe historie i zmieniający się krajobraz. Od pewnego czasu próbuje wrócić z Bliskiego Wschodu. Robi mapy i Peron4.

Komentarze: Bądź pierwsza/y