Poderwałem się przerażony, człowiek w wojskowym mundurze równie zaskoczony widokiem Białego, jak ja Czarnego, przywitał się gestem i rozejrzał po namiocie. Na rękawie katany dostrzegam czerwoną opaskę z napisem SPLA Port Police… a więc Sudan Południowy!

Budzi mnie łopotanie rozpiętej ponad namiotami płachty tropiku oraz metaliczne uderzenia o kadłub barki. Czuję, że stoimy lecz wstać się nie chce. Jeszcze sporo przed świtem, mroczno i zimno (ha, pewnie ze 25oC!), a na dodatek światem targa silny wiatr. Usprawiedliwiająco myślę sobie – pewnie przepompowują paliwo i zamykam oczy. Zanim jednak ponownie ogarnął mnie błogi sen, w lufciku namiotu ujrzałem czarny łeb żołnierza. Poderwałem się przerażony, człowiek w wojskowym mundurze równie zaskoczony widokiem Białego, jak ja Czarnego, przywitał się gestem i rozejrzał po namiocie. Na rękawie katany dostrzegam czerwoną opaskę z napisem SPLA Port Police… a więc Sudan Południowy!

Flaga Sudanu Południowego (Fot. Grzegorz Król)

To jednak jest granica! Odruchowo sięgam po paszport, lecz żołnierz pokiwał przecząco dłonią i zniknął. Zatem jesteśmy na terenie kontrolowanym przez Sudan Peoples Liberation Army! Momentalnie odechciało się spać. Wyskoczyłem z namiotu w chłód poranka. Nad wioską, do której przycumowaliśmy, łopotała flaga Południowego Sudanu: czarny-czerwony-zielony rozdzielony białymi paskami i złota, pięcioramienna gwiazda na niebieskim trójkącie.

Nadbrzeże obstawione stanowiskami strzelniczymi za workami z piaskiem, a poza tym najzwyklejsza w świecie, nadrzeczna afrykańska wioska. Spytałem kogoś, gdzie jesteśmy – Geiger. Ponad strzechami okrągłych chat pojawiła się jeszcze zaspana, słoneczna kula, jednak promienie szybko poczęły lizać świat napełniając poranek przyjemnym ciepłem.

Kontakt ze stałym lądem, czyli wyprawa po %

Marynarze jak to marynarze, nie ważne, czy oceaniczni, morscy czy rzeczni, czy muzułmanie, buddyści czy chrześcijanie – za kołnierz nie wylewają. Rankiem część naszej załogi jest delikatnie mówiąc lekko wstawiona. Seid Ahmed wita nas nad wyraz radośnie i od razu człowiekowi lżej na duchu, gdy pierwszy raz od wjechania do Sudanu, pierwszy raz od miesiąca, czuje od kogoś odór alkoholu. Za godzinę mamy dobić do Renk, a załoga zapewnia nas, że możemy spokojnie chłodzić piwo w zamrażarce i nikt nam tego nie wypije. Tak więc rozochociliśmy się!

Szykujemy się do zejścia na ląd. Panie Kapitanie, ile czasu będziemy cumować przy przystani? Bądźcie z powrotem za pół godziny. Cóż, czasu nie za wiele, ale miasteczko całkiem niedaleko. W porcie mijamy pospiesznie grupki czarnoskórych zaskoczonych widokiem Haładzia (Białych) opuszczających barkę, przechodzimy obok wojskowych SPLA, których posterunek zamiast workami z piaskiem otoczony jest skrzynkami po piwie, i już jesteśmy za bramą portu, gdy któryś z agentów secret service haltuje nas z powrotem. Zasiadamy przed biurkiem na przesłuchanie.

Zaczynają się pytania, podchwytliwe pytania, wnikliwe przeglądanie paszportu i chartumskich dokumetów, a czas ucieka nieubłaganie, a z nim wymarzone, chłodne piwko. Szpiedzy Północy, Ameryki…? Nauczyciel (za takich dla świętego spokoju się podajemy), student, to nie ty jesteś na zdjęciu? Co macie w torbach? Macie pistolety?

Rozładowujemy sytuację prośbą o pieczątkę w „książeczce-pałeczce” i opowieścią o Nowaku. Na nasze nieszczęście Nowak przebywał tylko wśród Szilluków, zaś nasi agenci są Dinka i Nuer. A gdzie są zdjęcia Dinka!? Tłumaczymy, wyjaśniamy, aż w końcu słyszymy You are free! Niestety pół godziny przeminęło z wiatrem przesłuchania, przyportowe budy są pozamykane na głucho – jest piątek. Dziwne, że jest alkohol, ale też bardziej niż na Północy respektowana islamska niedziela, czyli piątek – nikt nie pracuje… Cóż, za dwa dni Malakal, może będziemy mieć więcej szczęścia.

Lud Dinka należy do nasilniejszych w Południowym Sudanie. (Fot. Jakub Pająk)

Płyniemy przez ziemie szczepu Dinka. Lud ten należy do nasilniejszych w Południowym Sudanie. Dla dumnych Dinka bydło stanowi największy skarb. Na brzegach widzimy coraz to większe stada, pojawiają się też rasa krów z gigantycznymi, metrowymi rogami. Co jakiś czas płoną nadbrzeżne stepy, aby pozyskać nowe tereny dla potężnych stad. Przy okazji wypala się węgiel drzewny, którego wory widzimy na brzegach. To stąd pochodzi „czarne złoto” w przeładowanych ciężarówach zmierzające na północ. Pojawia się coraz więcej kopców termitów. Poza tym ptactwa wszelkiej maści na potęgę!: czaple, żurawie, ibisy, marabuty, kormorany, jakieś drapieżniki i dziesiątki drobniejszych ptaków, m.in. wikłaczy obwieszających swymi gniazdami drzewa niczym nasze świąteczne choinki bombkami. Wieczorem na połów wyruszają zaś latające myszy – nietoperze.

Dinka oprócz pasterstwa, i przy okazji pozyskiwaniem węgla drzewnego, zajmują się też rybactwem. W przybrzeżnych szuwarach, ponad dywanem hiacyntów wodnych, widać Murzynów zanurzonych po pas, po piersi w wodzie i polujących na ryby ościeniami. Co rusz drewniana pika przeszywa zielony, pływający dywan, aż w końcu zostaje wyciągnięta z nadzianą nań rybą. Częściej jednak łowią sieciami z czółen. Dwie osoby na łódce, jedna na łódce, druga na dziobie wyciągająca i przeglądająca sieci. Ryby w sieci naganiają uderzeniami kijami o taflę wody od strony rzeki.

Przybijamy do jakiejś niepozornej wioski. Pod drzewem dostrzegam ludzi w wojskowych mundurach, a więc punkt kontrolny. Na pokład wchodzi kilku żołnierzy SPLA, przeglądają kajuty załogi i inne zakamarki statku. Z nami witają się serdecznie i odchodzą. Czego szukają? Broni? Na ląd schodzi kapitan z dużą, szarą kopertą. Wita się wylewnie z wojskowymi, po czym kieruje ku wiosce i znika w chacie wodza. Tak, rzeka jest Dinków, Szilluków, Nuerów… Trzeba opłacić myto! Kolejny tego typu przystanek zaliczamy w wiosce Szilluków.

Czarowna noc afrykańska! Rozrechotały się zastępy żab, rozcykały rzesze owadów. Z szuwarów dobiegają też puste dźwięki, niczym gra na szklanych lub ceramicznych butelkach… płazy to, owady czy ptaki? Całe otoczenie pobłyskuje fosforyzującymi dupkami robaczków świętojańskich. Podlatujące wysoko świetliki mieszają się z miliardami gwiazd wiszącymi ponad nami. Droga mleczna, wyrazista jak nigdy prowadzi, wprost na południe. Dopiero gdy rzeka utonie w ciemności, wynurzy się z niej wielka gęba księżyca kładąc srebrzysto-złotą poświatę na jej spokojne wody. … i nawet komary nie dokazują zanadto! O! jakaż cudowna noc nilowa! Gdybyś tylko mogła ją ze mną odczuwać…

W czasie swej podróży w górę Białego Nilu Nowak spędził w okolicach Malakalu przeszło dwa tygodnie. (Fot. Grzegorz Król)

Malakal

Nieco poniżej miejsca, w którym wypływająca z dzikich gór Abisynii rzeka Sobat wpada do Białego Nilu, leży miasteczko Malakal, siedziba gubernatora prowincji Górnego Nilu. W czasie swej podróży w górę Białego Nilu Nowak spędził w tych okolicach przeszło dwa tygodnie, zaś w „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd” opisał Malakal następująco:

Spoglądając okiem Europejczyka, trudno osiedle to nazwać miasteczkiem, oprócz bowiem kilku budynków rządowych stoi tu tylko osiem bud, w których kupcy greccy dorabiają się swych fortun sprzedając Murzynom barwne paciorki. Poza tym nędzne tubylcze kapany, czyli okrągłe chaty o ścianach ulepionych z błota i chrustu, przykryte strzechą z traw, nie wyglądające raczej na domy mieszkalne.

Oczywiście od tamtego czasu Malakal rozrósł się wielokrotnie i bez cienia wątpliwości nazwać możemy go dziś miastem, choć osiedla kolistych, tubylczych chat nadal sterczą słomianymi strzechami dachów w samym jego centrum. Jest nawet kilka asfaltowych ulic, zaś tuż przy targowisku wyrósł spory, zupełnie abstrakcyjny w tych stronach, meczet z ciętego kamienia.

Oprócz rządowych budynków GOSS (Govererment of Southern Sudan), znajduje się tu szereg najczęściej parterowych domów oraz magazyny różnych organizacji pomocy humanitarnej (m.in. WFP). Kupców greckich zastąpili arabscy, natomiast ich sklepiki nadal przypominają budy, z tym że murowane z suszonych cegieł. Przy niektórych z nich terkocą generatory, dające wysoce pożądany chłód w lodówkach. Ponieważ na prąd z miejskiej sieci raczej liczyć nie można, a poza tym do większości murzyńskich chat i tak nie prowadzą żadne druty, w oparciu o generatory prądotwórcze rozwinął się ciekawy biznes uliczny. W skleconych z dykty budach widzimy dziesiątki gniazdek, a w nich rozmaite ładowarki. Miejscowi ładują w nich przede wszystkim telefony, bo przecież komórkę ma prawie każdy. Nocą zapylony mrok miasta wypełniają jedynie światła przydrożnych restauracyjek i sklepików.

Polecamy też: Barką w górę Nilu – reportaż z Sudanu

Widok Malakalu w dzień targowy jest naprawdę szczególny. Ulice nabite czarnym tłumem o spojrzeniach groźnych i rozbieganych. Każdy dzierży w dłoni po dwa oszczepy i maczugę lub tarczę z grubej skóry. (…) Większość wojowników przybywa zupełnie nago, nosząc na biodrach zaledwie pas z drobniutkich koralików. (…) Kobiety zaś ze szczepu Nuer nie noszą żadnego odzienia i nawet do miasteczka udają się tak, jak je Pan Bóg stworzył. Nuer nie noszą też żadnych ozdób prócz szczepowego tatuażu. Dziś na targowisku nie spotkamy już nagich wojowników czy też nuerskich kobiet, jednak tuż obok nad Nilem, czyli w miejskiej umywalni – kąpielisku – pralni, miejscowi bez najmniejszego skrępowania ukazują swe wdzięki korzystając z wody. Nadzy mężczyźni mydlą swe hebanowe ciała i ponownie znikają w rzece, na brzegu miarowo poruszają się półnagie kobiety z rękoma zanurzonymi w baliach, rozwrzeszczana dziatwa baraszkuje w wodzie… Jest to tym bardziej szokujące, że jeszcze dwa dni temu byliśmy w konserwatywnym świecie islamu!

Wracając do targowiska, w czarnym tłumie, którymi nabite są ulice, wciąż zobaczymy wiele blizn skaryfikacji na twarzach przechodniów: wypukłe koraliki nad brwiami Szilluków, poziome nacięcia na czołach Nuerów, czy też schodzące się nad nosem V-kształtne tatuaże Dinków. Nie ujrzymy natomiast Murzynów z oszczepami, maczugami, czy też tarczami. Wielu ludzi nosi za to przypinki z przekreślonym karabinem bądź pistoletem. Takie znaki zobaczymy także na przydrożnych tablicach z napisem „Say no to gun in the election 2010 and referendum”.

Społeczności międzynarodowa obserwuj bacznie zbliżające się kwietniowe wybory, pierwsze w Sudanie od dziesięcioleci! Tu całe pokolenia nie znają głosowania ani demokracji, zaś niektórym ugrupowaniom wcale nie zależy, aby kampania i wybory odbyły się pokojowo. O podsycanie konfliktów etnicznych na południu oskarża się m.in. obecnego prezydenta Omara al-Bashira i rząd w Chartumie, którym najbardziej zależy na  niepowodzeniu wyborów w tym regionie. Inicjatywą muzyków z całego świata, mającą na celu zwrócenie uwagi na wybory w Sudanie, jest projekt www.sudan365.org. Dobry Boże! dopomóż Południowemu Sudanowi pokojowo samostanowić o swoich losach, a jeśli w przyszłorocznym referendum zapadnie decyzja o secesji Północy i Południa spraw, aby powstanie nowego, niepodległego państwa odbyło się bezkrwawo.

Jakub Pająk

Przemierzył Saharę z karawaną, podążał śladami Kazimierza Nowaka przez Sudan i Ugandę, aktualnie pracuje w Jordanii.

Komentarze: (1)

Marcin 19 marca 2010 o 9:03

Witajcie! Wreszcie coś nowego- znaczy- żyjecie! Wspaniale! Obyście trafiali na samych przyjaznych ludzi. Wszystkiego dobrego!!!

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.