– Dlaczego przy tych drogach stoi aż tyle kapliczek? – to pytanie zadała mi przyjaciółka, kiedy przejeżdżałyśmy przez jedną z typowych greckich dróg. Pamiętam, że była to serpentyna, która prowadziła do małego monastyru na górze. Po prawej stronie były skały, a po lewej przepaść i nieziemski widok na majestatyczne morze. Tym niebezpieczniej prowadzi się samochód, bo podziwiając taki pejzaż naprawdę łatwo jest się zagapić.

– Jakie kapliczki? – odpowiedziałam.
– No te! Przecież mijamy je co kilometr!
– Ach! Te! – nad głową zapaliła mi się żarówka i jednocześnie przypomniałam sobie, że jadąc po greckiej drodze muszę być skoncentrowana podwójnie.

Te małe kapliczki rzeczywiście pojawiają się co kilka kilometrów na niemal każdej greckiej drodze. Do ich obecności przyzwyczaiłam się tak bardzo, że zupełnie zapomniałam o ich istnieniu. Ich widok, to jeden z najbardziej charakterystycznych elementów Grecji.

Niewielkie, urocze, kiczowate, śliczne, zapomniane, odnowione. Są ich tysiące, ale żadna się nie powtarza. Co jednak znaczą?

Obecność tych obiektów „mikro” architektury, mówi o Grekach trzy istotne rzeczy.

Po pierwsze – Grecy po swoich krętych drogach jeżdżą często jak szaleńcy. Wie o tym każdy, kto choćby raz był w tym kraju. W Grecji czerwone światło jest tylko sugestią! Klakson służy przede wszystkim do przywitania się z innym kierowcą. Kask przy jeździe na motorze jest głównie modnym gadżetem. Potrzymaj na chwilę kierownicę! – ta komenda często pada podczas jazdy, kiedy kierowca nagle musi zanurkować, żeby wydostać coś spod siedzenia.

Podczas jazdy jest wesoło i nie ma stresu. Ale niestety – jest i ciemna strona medalu. Grecja jest krajem obfitującym w drogowe wypadki. Dowód – urocze kapliczki, które upamiętniają każdy śmiertelny wypadek. Niektóre z nich, te bardziej nowoczesne, mają zdjęcie, tego kto w wypadku zginął. Portrety, jakie się pojawiają są zawsze do siebie zbliżone. Najczęściej mężczyźni, góra lat 30. W oczach – zawsze ogień.

Przydrożne kapliczki są swojego rodzaju greckim fenomenem, bo raczej nie spotyka się ich w innych częściach Europy, a przynajmniej nie w takiej ilości. Mówią o Grekach coś jeszcze. Mieszkańcy Hellady są niezwykle mocno przywiązani do tradycji. Stwierdzenie, że jest ona w tym kraju istotna, znaczy stanowczo za mało. Tradycja jest elementem greckiej codzienności. Spotyka się ją na każdym kroku. Dlatego zwyczaj stawiania w Grecji przydrożnych kapliczek – nigdy nie zginie. Dziś pojawiają się równie często jak w przeszłości. Mają swoje style, mody. Istnieją nawet firmy, które je projektują, stawiają i sprzedają.

Przydrożne kapliczki to również namacalny dowód jak bardzo Grecy związani są ze swoją religią. W niedzielny poranek kościół jest zawsze pełny. Co drugi Grek nosi krzyż na szyi. Imieniny są uważane za znacznie ważniejszy powód do świętowania niż urodziny – bo to okazja do uczczenia swojego patrona. W ten dzień również należy iść do kościoła.

Z bardzo silnie ugruntowaną w Grecji religią, pojawiają się w parze niezliczone przesądy. Jeśli kogoś boli głowa, znaczy to że ktoś, kto był zazdrosny, rzucił złe zaklęcie. Dlatego na wszystko co piękne lub cenne warto powiesić amulet, w postaci niebiesko – białego oka. Stanowi on zaporę przed każdą złą mocą. Jeśli Grek na coś lub na kogoś (!) napluje – może być to uznane za najlepszy komplement. To też sposób na zapobieganie ewentualnym złym urokom. A rzuca się je tylko kiedy, coś jest wartościowe. Tak, zgadza się… mówimy o XXI wieku, w Europie!

Prócz tego, że Grecy są weseli i wiecznie uśmiechnięci, charakteryzuje ich romantyczna melancholia. Prawdziwy Grek nigdy nie zapomina o dwóch wartościach: swoich bliskich i swojej przynależności.

Z Aten do Salonik biegnie wygodna, trzypasmowa autostrada. Jest to jedna z najważniejszych dróg w Grecji. Mniej więcej w połowie, droga się zwęża bo przecina kilka mniejszych miasteczek. Gdzieś w tym rejonie znajduje się kapliczka, której widok najbardziej utkwił mi w głowie. Jest w tym miejscu od dobrych kilku lat, a ja przejeżdżałam obok już wiele razy. Wygląda zawsze tak samo. Niewielki, marmurowy domek – miniaturka świątyni. W środku wielkie zdjęcie młodego, przystojnego mężczyzny. Szeroki, niczym nie skrępowany uśmiech. W oczach – sam ogień. O jakiejkolwiek porze roku tam nie przejeżdżam, widok jest dokładnie ten sam – kilkadziesiąt biało – zielonych szalików Panathinaikosu (drużyny piłkarskiej, pochodzącej z Aten), powiewających na wietrze. Obwiązane na bramce, która kapliczkę grodzi. Kolory szalików są zawsze świeże – widocznie ktoś ciągle je wymienia. Za każdym razem, kiedy tę kapliczkę mijam, już podświadomie noga sama podnosi się z gazu.

Dorota Kamińska

Moja wielka, grecka przygoda zaczęła się osiem lat temu, kiedy wyjechałam na roczne stypendium na wyspę Lesbos. Zdaje się, że tak do końca jeszcze nie wróciłam… Na co dzień zajmuję się pisaniem o Elladzie, między innymi prowadząc o Grecji bloga Sałatka po grecku. Łącząc pasję do podróżowania z pracą, latem na wyspie Korfu prowadzę kameralne wycieczki, według mojego autorskiego programu salatkapogreckuwpodrozy.pl.

Komentarze: 2

Misia 3 kwietnia 2013 o 7:44

widać, że Grecy mają swoje kapliczki, a Polacy swoje krzyże… W każdym kraju oznaczają to samo i w każdym jest ich stanowczo za dużo…

Odpowiedz

oll 7 sierpnia 2015 o 8:26

o dziękuję za wytłumaczenie zawsze zastanawiałam się czemu te urocze kapliczki-domki służą i z jakiego powodu jest ich tak dużo

Odpowiedz