Zupełnie czegoś innego spodziewałem się otwierając tę książkę. Być może dlatego, że w podtytule widnieje: Przewodnik dla podróżujących kobiet. Bo jest to książka, dla każdego, kto chciałby zacząć podróżować na własną rękę, a wydaje mu się, że jest to trudne. Bo wcale nie jest.

Jadę sobie podzielone jest na dwie części – dziennik podróży i mini przewodnik, który ułatwia zderzenie z azjatycką ulicą. Pierwsza część, to zapis z blogu – autobus po autobusie, hotel po hotelu, miasto po mieście – tego, jak wyglądała trasa Marzeny Filipczak. Znacznie więcej w tym wszystkim samej autorki, poszukiwania hoteli, odnajdywania się w odległej rzeczywistości, trochę problemów i śmiesznych historii z drogi, niż życia w Azji.

Druga część to wspomniany mini przewodnik, ponoć skierowany do kobiet, choć niekoniecznie. Filipczak przemyca trochę rad dla kobiet (np. jak sobie radzić z natrętnymi hindusami będąc samą), ale wiele z nich jest skierowanych do każdego, kto jest w drodze lub zamierza być. Przewodnik nie odkrywa tu nic nowego, jedynie porządkuje temat, który rozstrzelony jest w wielu miejscach (w Internecie na większości forów i serwisów podróżniczych) – że w Azji trzeba się targować, chcą na każdym kroku oszukać białego i że trzeba pilnować plecaka. To dla kogoś, kto posiada choć minimum wiedzy na temat Azji (a właściwie jakiegokolwiek podróżowania) jest oczywiste.

Pomijam fakt, że książka pisana językiem internetowego bloga, nie jest zbyt porywająca, bo mimo wszystko, od jakiejkolwiek literatury oczekiwałbym czegoś więcej, jednak ma ona zdecydowanie inną, ważniejszą rolę.

„Dzisiaj myślę, że aby znaleźć kogoś na tak długo i żeby to była osoba, z którą chcemy tak długo przebywać, trzeba mieć albo niebywałe szczęście, albo cierpliwość świętego” – tłumaczy w książce już po zakończeniu wyprawy, dlaczego zdecydowała się samotnie wyjechać.

W Jadę sobie dostrzegamy Azję oczami „świeżaka podróżnika”, na początku trochę przerażonego pierwszą dłuższą i w dodatku samotną wyprawą i zetknięciem z totalnie obcą kulturą i zwyczajami, jednak z czasem coraz bardziej oswojonego. Nie traktowałbym tej książki, jako źródło wiedzy o Azji, bo i z pewnością Marzena Filipczak nie miała takich aspiracji. A co za tym idzie, bardziej wprawny podróżnik (cokolwiek to znaczy) nie znajdzie tu dla siebie zbyt cennych uwag. Filipczak jednak zrobiła coś bardzo banalnego, czego nikt przed nią nie zrobił, ale zazwyczaj najprostsze pomysły są najlepszymi. (Co prawda Edi Pyrek napisał swego czasu Celem jest…, jednak to zupełnie innie historia). Napisała przewodnik, w którym pokazała, że każdy, nawet Ty drogi czytelniku możesz wyruszyć w daleką podróż. Wystarczy odrobina chęci, odłożonych kilka groszy i trochę odwagi. Autorka udowadnia, że nie jest to wcale takie trudne, a urwanie się na kilka miesięcy, wcale nie musi być problemem, a wręcz przeciwnie.

Pewnie po przeczytaniu tej książki, kilkadziesiąt osób pomyśli, że może zrobić tak samo, a kilka po prostu to zrobi. Na świecie pojawi się więcej turystów, a przecież wiele osób chciałoby jeździć również tam, gdzie jest ich niewielu. Niemniej jednak, pocieszający jest fakt, że dzięki tej książce, choć odrobinę zmieni się podejście do tego typu wyskoków. I to właśnie największa zaleta Jadę sobie.

Komentarze: 3

travel geek 3 stycznia 2010 o 17:27

„Napisała przewodnik, w którym pokazała, że każdy, nawet Ty drogi czytelniku możesz to zrobić.” lol

Odpowiedz

Ajka 6 grudnia 2010 o 12:39

Bardzo przyjemna, pozytywna i zabawna książka. Nie każda musi być poważna i ambitna. Jest lekka, „blogowa” (co wcale nie jest wg mnie jej wadą), idealna do marzeń, że faktycznie – każdy może.

Odpowiedz

Iza 9 grudnia 2010 o 16:47

kolejny tekst o tym, czego w książce nie ma… ludzie piszący teksty krytyczne i w dodatku backpackersi czy też „bardziej wprawni podróżnicy” wzywam was: rozluźnijcie poślady !

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.