Wystarczy pięćdziesiąt tysięcy złotych, aby w dwanaście miesięcy przemienić zwykłego turystę w podróżnika-bohatera. Podziwianego przez twoich wujków i ciotki, sąsiadów, dzieci, znajomych i psa.

1.

Kim jest travelbryta? Podróżnikiem-bohaterem, będącym ucieleśnieniem naszych codziennych marzeń o podróżach, przygodach i egzotycznych krańcach świata. Podróżnikiem-bohaterem, który swoje wyprawy przekształcił w zawód i źródło dochodu. Podróżnikiem-bohaterem, który z łatwością dostosował się do świata konsumpcji, kapitalizmu i logiki mediów. W końcu podróżnikiem-bohaterem, który z łatwością zapładnia naszą turystyczną wyobraźnię i marzenia tak silnie, że jesteśmy w stanie wydać niemałe pieniądze, by jeszcze bardziej się w nich zadurzyć.

A Wy? Czy też chcielibyście kimś takim zostać? Czy też chcielibyście pójść w ślady Ferdynanda Ossendowskiego, Arkadego Fiedlera, Jacka Pałkiewicza, Wojciecha Cejrowskiego, Martyny Wojciechowskiej, Beaty Pawlikowskiej czy kilkudziesięciu innych mniej znanych polskich travelbrytów? Jeżeli bez zawahania odkrzykniecie „tak!”, to ten krótki przewodnik jest niewątpliwie dla was.

Jednakże przede wszystkim jest on dla tych, którzy wcale nie pragną zostać żadnymi travelbrytami, natomiast z chęcią dowiedzieliby się, jak ten cały mechanizm budowania travelbrytyzmu działa. Jest on również dla tych, którzy na co dzień spotykają się w książkach, gazetach, programach radiowych czy telewizyjnych lub za pośrednictwem Internetu z podróżnikami-bohaterami i ich opowieściami o świecie i samych sobie. Mam nadzieję, że dzięki temu, zwrócą oni uwagę na te aspekty travelbrytyzmu, które do tej pory im umykały.

2.

Droga adeptko, drogi adepcie (zwracam się tymi słowami do tych, którym marzy się kariera travebryty), mam nadzieję, że już macie na swoim koncie kilka wypraw w daleki świat. Mam też nadzieję, że wiecie w co się pakujecie, że macie na to pieniądze, i że jesteście gotowi zamienić swoje życie w jeden wielki projekt. Bo bycie travelbrytą to praca na cały etat. Jeżeli odpowiedź jest twierdząca, to pora rozpocząć szybki kurs.

Na samym początku powinniście odpowiedzieć sobie na zasadnicze pytanie: Kim będziecie? Uwaga! To pytanie nie brzmi: Kim jesteście lub kim chcielibyście być. W świecie opartym na mechanizmach rynkowych są to tak naprawdę kwestie drugorzędne, celebryta nie musi utożsamiać się ze swoją publiczną twarzą. Nie po to się ją projektuje.

Wstępna odpowiedź na to pytanie powinna być następująca: Będziecie tym, kogo chcą oglądać, słuchać i czytać wasi konsumenci. Dlatego też, na samym początku musicie precyzyjnie zdefiniować grupę docelową, do której pragniecie docierać – inny wizerunek kreuje się dla marzących o szalonych przygodach licealistów, inny dla skupionych na przeżywaniu sacrum pielgrzymów, a jeszcze inny dla zainteresowanych ciekawostkami międzykulturowymi aspirantów do klasy średniej. Jednak jedno musicie wiedzieć od samego początku: Większość odbiorców waszego przekazu to będą, tak zwani, turyści statyczni, osoby niepodróżujące lub robiące to rzadko i za pośrednictwem biur podróży. I to jest bardzo dobra wiadomość – dzięki temu będzie wam dużo łatwiej zawładnąć ich umysłem i zaufaniem.

3.

Najważniejsze prawo marketingu brzmi: Wyróżnij się albo zgiń. Podróżników jest w Polsce dziesiątki tysięcy, travelbryci mogą zmieścić się w jednym wagonie pociągu dalekobieżnego. Co zrobić, aby też dostać bilet na tę trasę? Przyjrzyjcie się ich stylowi, wsłuchajcie się w ich opowieść o samych sobie i miejscach, do których jeżdżą. Szybko zorientujecie się, że każdy z nich przyjmuje nieco inną strategię: podróżują boso i w hawajskich koszulach, z rozpuszczonymi blond włosami, na rowerach, pieszo, w stroju survivalowca lub bez żadnego bagażu. Z czasem staje się to ich znakiem rozpoznawczym na giełdzie podróżników. Współczesny travelbryta jest bowiem elementem globalnego przemysłu kulturowego, w którym coraz mniejsze znaczenie mają towary, coraz większe zaś marki. Co to znaczy? Musicie zacząć myśleć o sobie w kategoriach zarządzania marką.

To jaką opowieścią otoczycie swoją nową markę – nazwisko lub pseudonim – jest jednym z kluczy do sukcesu. Opowieść ta musi być spójna, chwytliwa, angażująca ludzkie emocje, odróżniająca się i trafiająca do przeciętnego odbiorcy. Macie już pomysł? Zastanówcie się raz jeszcze – zbyt łatwo stworzyć kicz: Nikt już nie zwraca uwagi na następnych globtroterów, włóczykijów czy prawdziwych odkrywców. Jak już jesteście pewni, że wasza grupa konsumencka kupi waszą opowieść, to pora rozpocząć konsekwentne jej powtarzanie. Przy czym pamiętajcie, to nie będzie wasza marka do końca życia – tak jak wielkie firmy robią co pewien czas rebranding, tak i wy po jakiś trzech latach powinniście w swoim projekcie wprowadzić wizerunkową rewolucję. Ot, możecie na przykład poza byciem zawodowym podróżnikiem, zostać również sumieniem społecznym dbającym o zwierzątka w amazońskich dżunglach, wspierać domy dziecka w Indonezji lub w kontrowersyjny sposób komentować bieżącą politykę. Rynek rozrywki nie znosi nudy i stagnacji.

4.

Gdy już wiecie, kim się staniecie i jak będziecie o sobie opowiadali, to musicie się jeszcze szybko nauczyć opowiadać o podróżowaniu. A wbrew pozorom nie jest to łatwa sztuka. Język turystyki rządzi się własnymi prawami i umiejętność napisania ckliwej rozprawki na języku polskim nie wystarczy w tym przypadku. Stając się travelbrytą, stajecie się tak naprawdę trybikiem przemysłu sprzedającego marzenia i musicie się nauczyć skutecznie operować językiem, który organizuje i zarządza myśleniem ludzi o podróżowaniu. Przyjrzyjmy się na co powinniście zwrócić uwagę:

Po pierwsze, musicie biegle opanować ostatnich dwieście lat opisu świata przez ludzi Zachodu (kolonizatorów, misjonarzy, podróżników, sprzedawców, żołnierzy, powieściopisarzy). Wasi odbiorcy operują bowiem wyobraźnią turystyczną skonstruowaną na używanym przez nich języku. To dzięki niemu intuicja podpowiada im co swojskie, a co obce, co egzotyczne, a co rajskie, jak wygląda przygoda, a jak orient, kim jest dziki, a co to jest nienormalne, itd. Tym samym musicie nauczyć się sprawnie orientalizować, esencjalizować, estetyzować, egzotyzować i totalizować opisywanych ludzi i ich światy. Nie zapomnijcie tez o hiperbolach i zgrabnych metaforach! Jak to zrobić? Najłatwiej sięgnąć po pierwszy lepszy podręcznik do teorii postkolonialnej i opisywać świat dokładnie przeciwnie do tego, co postulują jego autorzy. Specjaliści się oburzą, tłumy was pokochają.

Jak zrobić dobry pokaz zdjęć z podróży

Po drugie, musicie używanym językiem budować swój autorytet. To wy jesteście nieomylni, wy najlepiej umiecie zinterpretować opisywaną sytuację, wu poznaliście tych, których poznać należało, wy umiecie lepiej opisać lokalny świat, niż on sam by to zrobił. By podbudować ten autorytet należy co pewien czas posłużyć się cytatem z jakiegoś zachodniego antropologa, polityka lub dziennikarza. Unikajcie cytatów lokalnych myślicieli, bo brzmią niepoważnie. Chyba, że jako ciekawostka lub egzotyzm. Pamiętajcie, w świecie travelbrytów, ten kto opisuje, staje się ważniejszy od miejsc, do których podróżuje.

Po trzecie, musicie w taki sposób snuć opowieść, by zaangażować emocje czytelników. Spróbujcie stworzyć pomiędzy tobą a nimi emocjonalną więź, pomost współpodróżowania. Nie bójcie się trochę manipulować, sprawcie, by czytelnicy żyli waszymi przygodami i waszym życiem. Przemysł rozrywki jest bowiem całkowicie zanurzony w tak zwanym kapitalizmie emocjonalnym, w którym życie uczuciowe jest ściśle powiązane z logiką stosunków ekonomicznych i wymiany. Waszym sekretnym celem jest utowarowienie emocji czytelników w taki sposób, aby stały się elementem mikro-rynku, który kontrolujecie. Wtedy najłatwiej będzie wam emocje te spieniężyć, na przykład za pomocą crowdfundingu lub wydanej przez siebie książki.

5.

Do tej pory poruszaliśmy się po polu narracji. Wymyślenie strategii wizerunkowej swojej nowej marki nie wymaga wielkich nakładów finansowych, musicie sami to zrobić i samemu w to uwierzyć – inaczej nie będziecie wiarygodnymi travelbrytami. Jednakże jak już to wykonamy, to następny krok wymagał będzie zainwestowania w ową markę jak najbardziej realnych pieniędzy. I to często nie małych.

Na początku musicie wgryźć się w internetowy tort. I to na wielu poziomach jednocześnie. Po pierwsze powinniście stworzyć dobrze zaprojektowaną stronę internetową – wręcz mały portal poświęcony waszej podróżującej marce. Nie myśl o nim jak o blogu. Era blogów – jako form pamiętnikowo-podobnych – odchodzi bezpowrotnie. Dziś królują małe portale, z funkcjami vlogów, podcastów, wpisów i galerii multimedialnych. Na jakości graficznej, użytecznej, komunikacyjnej, cms (systemie zarządzania treścią) czy możliwościach badań statystycznych swojego portalu nie oszczędzaj. Nie warto – bo to trochę tak jakbyście otworzyli sklep i przyjmowali klientów w starej, brudnej i zatęchłej klitce.

Wasza strona musi być nie tylko przejrzysta, ale i połączona z mediami społecznościowymi, za pośrednictwem których będziecie przekierowywali ruch do siebie. Jednak nie dajcie się zwieść samowystarczalności – nigdy się nie uniezależnicie od społecznościówek, więc od samego początku powinniście traktować je jako równoprawną część waszego imperium. To oczywiście kosztuje. Po pierwsze, musicie poświęcić czas na tworzenie ciekawych komunikatów na Facebooku, Twitterze, YouTubie czy wszelkich innych kanałach, które uznacie za pożyteczne w kreowaniu własnego wizerunku. Po drugie, nie bójcie się iść na skróty, zainwestujcie w dobrą reklamę i postarajcie się szybko zgromadzić pierwsze dziesięć tysięcy fanów na Facebooku. Ci fani i charakter relacji między wami a nimi, to wasz największy kapitał do czasu, aż nie wychodzicie sobie własnego programu w radio lub telewizji.

6.

Bloga może pisać każdy, ale nie każdy angażuje wokół niego społeczność, wywiera poprzez niego wpływ. Dlatego następna wasza misja, to zostać: digital influencerem. Truizmem jest twierdzenie, że aby być opiniotwórczym, to trzeba mieć coś do powiedzenia. We współczesnym świecie coraz częściej to jakość medium ma większe znaczenie, niż jakość komunikatu. Wykorzystajcie to. Na początku musicie bardzo dobrze poznać swoich dziesięć tysięcy odbiorców. Jako że są oni zazwyczaj wirtualni, to musicie zamienić się w mistrzów analizy statystycznej. Takie narzędzia jak Google Analytics, Chartbeat, Lucky Orange czy Facebook Audience Insights muszą przestać mieć przed wami tajemnice. Dzięki nim będziecie wiedzieć, co pisać, jak o tym pisać, kiedy o tym pisać – by się jak najlepiej klikało (z czasem zacznijcie operować odpowiednim żargonem!). Piszecie dla ludzi, nie dla siebie, a to jacy są ludzie, wszyscy wiemy. Nie bez przyczyny bulwarówki królują w zestawieniach nakładów.

Ale to nie wszystko – musicie też na bieżąco analizować zainteresowanie odbiorców światem i tematami. Będzie Mundial w Rosji, znaczy, że wzrośnie zainteresowanie Rosją i należy pół roku wcześniej przygotować na ten temat materiał. Duże biuro podroży zamierza otworzyć nową ciekawą destynację i aby ją rozreklamować posiada duży budżet reklamowy – podepnijcie się i przygotujcie wcześniej materiały na temat tego miejsca. Musicie mieć oczy szeroko otwarte, śledzić trendy, śledzić rankingi, śledzić raporty, śledzić statystyki wyszukiwarek na SimilarWeb czy korzystać z takich narzędzi jak AddThis. Co z tego, że nie lubicie zimna, jeżeli dzięki krótkiej relacji zza koła podbiegunowego możecie zmonopolizować narrację dotycząca podróżowania po Uralu Północnym w polskiej sieci. Cel jest jeden: ma się klikać. A to, że wam się tam nie chce jechać? Cóż, znam jednego travelbryte, który szczerze nie lubi ruszać się z domu… Co nie zmienia faktu, że travelbrytą jest doskonałym.

Tworzenie dobrze opowiedzianych historii, na które jest zapotrzebowanie odbiorców jest bardzo istotne. Ale aby zostać digital influencerem, trzeba również umieć dotrzeć z tymi historiami do tychże odbiorców i pozyskać dzięki nim nowych. Tym samym do swojego czarnego pasa mistrzowskiego analizy statystycznej musicie dokooptować jak najbardziej tęczowy i wysadzany diamencikami pas mistrzowski internetowego marketingu i pozycjonowania. Co to oznacza? Że już teraz możecie zacząć uczyć się obsługi takich narzędzi jak: Buffer, Click to Tweet, Hello Bar, SproutSocial, Hootsuite, MailChimp, Ubbersuggest, Majestic SEO, Internet Marketing Ninjas. Nie znacie większości wymienionych tu nazw? Znaczy, że musicie dużo się napracować. Dzięki temu będziecie wiedzieli jak sensownie wydawać swoje pieniądze na reklamę na portalach społecznościowych, kiedy najlepiej wysyłać maile do swoich odbiorców, czy za pomocą jakich słów opłacić pozycjonowanie swoich materiałów w wyszukiwarkach. Internet daje wam mnóstwo narzędzi do manipulacji, a wy – ponieważ postanowiłeś lub postanowiłaś zostać travelbrytą – macie w sobie coś z Niccolo Machiavellego. Jednocześnie musicie mieć też coś z Rockefellerów, bo chyba już wam pisałem, że jeżeli chcecie wykonywać swoją pracę dobrze, to musi to swoje kosztować. Nie bójcie się, to się opłaci. Dzięki temu stosunkowo szybko możecie osiągnąć rozpoznawalność i opiniotwórczość, które pozwolą wam wejść na nowy poziom travelbrytyzmu.

7.

Jesteście już internetowym travelbrytą? Macie dziesiątki tysięcy fanów, a kolejne dziesiątki tysięcy ludzi ogląda, czyta i słucha waszych materiałów? To najwyższa pora, aby zaistnieć również poza światem wirtualnym – co jest czymś o wiele trudniejszym i bardziej skomplikowanym. Dlatego najlepiej się do tego dobrze przygotować. Przede wszystkim chodzi tu o umiejętność mówienia – to ona w wielkim stopniu zadecyduje o waszym dalszym sukcesie. Nie macie pomysłu jak zwalczyć tremę i nauczyć się przebojowości? Pomyślcie o jakimś kursie krasomówczym dla wykładowców, dziennikarzy, trenerów czy polityków. W świecie infotainmentu dobry przekaz to połączenie skrupulatnego przygotowania się i kilkunastu trików. Popatrzcie na Cejrowskiego – on dokładnie w ten sam sposób sprzedaje podróż, Boga, herbatę i polityków. Nie łudź się, prawdopodobnie nigdy go nie prześcigniesz.

Jak już nauczycie się operować swoim wizerunkiem również w świecie realnym, to pora na nawiązywanie bezpośrednich kontaktów z waszymi odbiorcami. Pozwoli to wzmocnić więź łączącą was z nimi. Wpraszajcie się ze swoimi występami na spotkania podróżnicze, slajdowiska, targi turystyczne, imprezy dla podróżników. Dzwoń do bibliotek, domów kultury, szkół, galerii, klubokawiarni czy organizatorów festynów. Nie zapominajcie o spotkaniach branżowych, rozdaniach nagród czy imprezach niepodróżniczych. Im jest was więcej, tym lepiej. A jeżeli na początku idzie to opornie – zacznijcie organizować własne wydarzenia. Z czasem zaczniecie na tym zarabiać. Ilość podanych dłoni i wypowiedzianych z uśmiechem komplementów zawsze procentuje. Jak myślicie, czemu przed każdą kampania wyborczą politycy wynajmują autobusy i pociągi?

8.

Kolejne ważne stojące przed wami pytanie brzmi: po co stajecie się travelbrytą? Odpowiedź jest prozaiczna. By zyskać sławę i pieniądze. Jeżeli do tej pory wszystko wykonaliście poprawnie, to zalążek sławy już osiągnąłeś lub osiągnęłaś. Zbudowaliście produkt i zatroszczyliście się o ruch wokół niego. Pora zastanowić się zatem jak przekształcić to w pieniądze. Mówiąc inaczej, jak stworzyć przestrzeń do współpracy z biznesem.

Ścieżek zarabiania jest wiele, najlepiej, abyście wędrowali kilkoma z nich jednocześnie. Jednakże po pierwsze i najważniejsze powinniście zacząć współpracę z mediami. W przypadku turystyki, są one nie tylko swoistym multiplikatorem waszego głosu, ale również potwierdzeniem waszego statusu travelbryty. Turystyka jest elementem lajfstajlu, przez co zawsze będzie obecna w mediach coraz bardziej odpowiedzialnych za naszą rozrywkę. Skupiają one travelbrytów, stając się głośną tubą narracji turystycznej wyobraźni. Jednocześnie zarabiając na was, dzielą się z wami tymi zarobkami. Pora zatem zacząć publikować artykuły lub nawiązać współpracę z telewizją i radiem. Nie jest to trudne, wymaga odpowiedniej polityki informacyjnej i żmudnego procesu budowania relacji z mediaworkerami (nie mylić z dziennikarzami). Gdy już wam się uda trafić do ich dzienniczków z numerami telefonów, to kula śniegowa właśnie rozpoczęła swój bieg.

Jednakże prawda jest taka, że dużo na mediach nie zarobicie. A zarobić chcecie. Pora więc rozpocząć współpracę z innymi branżami biznesu. Jakimi? Nawiązać współpracę z liniami lotniczymi, firmami turystycznymi, producentami aparatów i kamer oraz wszystkimi, którzy mają cokolwiek wspólnego z przemieszczaniem się. Jeżeli nie potraficie samemu przygotować dobrej oferty projektowej (na kampanie reklamowo-podrózniczą) lub propozycji linków afiliacyjnych (gdy się w nie kliknie i kupi polecaną na blogu książkę lub kurtkę, to nasz travelbryta dostanie od niej procent), jeżeli nie potraficie samemu dobić się do odpowiednich osób, pora zadbać o pośredników – możecie zatrudnić agenta (są tacy na rynku) lub wejść pod skrzydła agencji marketingowej (ci najwięksi z blond włosami lub na boso tak właśnie czynią). Poza pieniędzmi (często dużymi) zyskacie coś porównywalnie wartościowego. Co? Dzięki podpięciu się ze swoimi wizerunkami pod cudzy budżet reklamowy, nagle to inni zaczynają promować ciebie na podróżnika-bohatera. Ważne jest jedno – musicie od samego początku dać swoim biznesowym partnerom do zrozumienia, że nie jesteście podróżnikiem-pisarzem-marzycielem ale travelbrytą świadomym swojego celu. A cel ten jest poniekąd zbieżny z ich celem: kasa i rozpoznawalność. No, i jak wiadomo, cel uświęca środki.

9.

Kiedy już wam się to uda, i kiedy uzbieracie już pewien budżet, to nie spoczywajcie na laurach. Natychmiast zakładajcie własny biznes pod własną marką – obojętne czy zaczniecie być pilotem wycieczek incentive (wycieczki biznesowo-motywacyjne), coachem (po polsku: nauczyciel lub trener) podróżniczo-spirytualnym, założycie własną markę ubrań wyprawowych, zaczniecie produkować filmy podróżnicze, hamaki czy sakwy do roweru albo otworzycie najbardziej podróżniczą knajpkę w województwie. Ważne, abyście dywersyfikowali źródła dochodu. No i pamiętajcie, wszystkim dookoła opowiadajcie, by rzucili pracę i sprzedali lodówki, aby wyjechać na koniec świata, podczas gdy samemu inwestujcie każdą zarobioną na nich złotówkę zamiast ją przejadać lub przepodróżować.

Musicie też napisać książkę. Powinna być ona spójna z waszym wizerunkiem, więc zastanówcie się czy zamiast poświęcać na to zbyt dużo czasu, nie lepiej zacząć współpracę z dobrym redaktorem (albo wręcz ghost writerem). Nie spieszcie się, książka musi być dobra (co to znaczy sprawdźcie w punkcie 4 tego poradnika) i wyjść w dobrym wydawnictwie (to znaczy takim, które ma budżet reklamowy, umie organizować spotkania z czytelnikami oraz nie oszczędza na współpracy z Empikiem i innymi wielkimi sieciami księgarskimi). Na okładce musi być wasza podobizna i co najmniej jedno słowo związane z klasycznym imaginarium podróżniczym, na przykład: wyprawa, przygoda, koniec świata lub nazwa kontynentu.

10.

Jak już jesteście na tym etapie, to przyszła pora na krok ostatni. Jest nim przemiana z travelbryty w celebrytę. Jak to zrobić? Po porostu musicie rozszerzyć tematykę, którą się zajmujecie. Zacznijcie recenzować popkulturę, nagrajcie piosnkę lub zacznijcie coraz częściej wypowiadać się o ważnych problemach globalnych (pomaga w tym współpraca z rozpoznawalnymi organizacjami pozarządowymi). Możecie też zostać posłem lub posłanką (wtedy będziecie podróżować za darmo z naszych podatków).

W ten oto sposób zaczynacie być pełnoprawnymi narratorami naszej wyobraźni, znanymi, bogatymi, podziwianymi. Stajecie się jedną z wielu twarzy współczesnego rynku handlującego marzeniami, jesteście pierwszoligowym travelbrytą. A przed wami rozpościerają się różne ścieżki rozwoju. Kroczcie nimi dumnie i rozważnie. Ahoj przygodo!

11.

Drogi kontr-adepcie, droga kontr-adeptko (zwracam się tymi słowami do tych, którym kariera travebryty się nie marzy, ale napotykają się oni na tychże co krok), travelbryci w znakomitej większości są apostołami branży rozrywkowej – jedyną miarą ich sukcesu są słupki oglądalności, poziom rozpoznawalności i wysokość sprzedaży reklam. Mam nadzieję, że tym krótkim przewodnikiem pokazałem wam, jak to działa, że wystarczy pięćdziesiąt tysięcy złotych, aby w dwanaście miesięcy przemienić zwykłego turystę w podróżnika-bohatera. Podziwianego przez twoich wujków i ciotki, sąsiadów, dzieci, znajomych i psa.

Nie zapominajcie jednak, że ci travelbryci, którzy znają się na swoim fachu, z premedytacją żerują na naszych emocjach, które w zaawansowanym kapitalizmie zbyt łatwo respektują logikę stosunków ekonomicznych i wymiany, przez co są prostym celem do utowarowienia. To oni są jednymi z najsilniejszych współczesnych narratorów turystycznej wyobraźni. Wraz ze swoimi opowieściami, sprzedają nam w pakiecie zaprojektowane przez rynek marzenia, wraz z niezliczoną ilością produktów okołoturystycznych. Wszystko to, co jeszcze mocniej zakotwicza nas w wielkiej narracji turystycznej.

Podróżnicy-bohaterowie doskonale opanowali sztukę uwodzenia nas swoimi opowieściami o świecie. Opowieściami, których głównym celem nie jest przekazanie nam rzetelnej wiedzy o tym, jaki jest nasz świat. Są one tak skonstruowane i w taki sposób podane, aby przede wszystkim przyniosły zysk i sławę naszym dzielnym podróżnikom-bohaterom. Dlatego śmiejmy się z nich, śmiejmy się z nimi, bawmy się ich opowieściami i cieszmy się historyjkami, ale nigdy, przenigdy, nie traktujmy ich jako wiarygodne źródło informacji dotyczące otaczającego nas świata, jako ważny fundament budowania własnego świato-poglądu. Nawet, jeżeli zdarza im się czasem altruistycznie zabłysnąć prawdą lub półprawdą, to pamiętajmy, że na co dzień napędza ich logika rynku i reklamy, w której uczciwość i rzetelność nigdy nie były silną walutą.

Paweł Cywiński

Orientalista, kulturoznawca, geograf. Redaktor działu Poza Europą w Magazynie Kontakt i współtwórca portalu post-turysta.pl.

Komentarze: (1)

Maria Jablonska 6 grudnia 2015 o 10:30

Co to jest destynacja? A digital influencer to co za potworek jezykowy?

Odpowiedz