Moja pierwsza matrioszka
Była tam zawsze. W kartonie pełnym zabawek. Intensywnie kolorowa, interesująca. Moja pierwsza matrioszka.
Wydaje mi się, że poznawanie Rosji w jakimś sensie przypomina otwieranie matrioszki. Pierwsza lalka jest duża, kolorowa i przykuwa naszą uwagę. Druga jest nieco mniejsza, widać subtelne zmiany różniące ją od tej pierwszej. Trzecia może wydawać nam się brzydka, a czwarta zachwyci nas urodą. Na piątą nie zwrócimy uwagi, ale szóstą będziemy oglądać z wielkim zainteresowaniem. I tak, aż do ostatniej najmniejszej laleczki, która jest naga, bez wizerunków i ozdób. Niektórzy nazywają ją „duszą matrioszki”. Poznając Rosję, również odkrywamy jej kolejne warstwy. Nie każda z odsłon wywołuje nasz entuzjazm.
Podobnie było i z moim Rosji poznawaniem – zaczęło się od drewnianej laleczki, a potem przyszedł ogromny głód wiedzy na jej temat, który z czasem przerodził się w rusofilstwo. Dlatego przyznam szczerze i od razu – Matrioszkę Rosję rekomendowałabym osobom, których zaciekawienie tym krajem dopiero się zaczyna i wiedzą mało, bądź niemal nic. Jest to bowiem zbiór dość luźnych myśli, a nawet mikroesejów dotyczących najprzeróżniejszych kwestii. Jastrzębski pisze o historii, jedzeniu, polityce, tradycji, architekturze i kobietach, czyli niemal o wszystkim. Pisze jednak dość ogólnikowo i symbolicznie – Matrioszka Rosja zachęca tym samym do dalszych poszukiwań. Autor opowiada o swojej fascynacji ciekawie, z sercem i zupełnie szczerze. Nie jest bezkrytycznie zakochany w kraju, w którym przyszło mu pracować. Brakowało mi jednak swoistego zmysłu obserwacji, gdyż nie brakuje odtwórczości w pisaniu Macieja Jastrzębskiego.
Wiele jest ciekawostek, które być może swoim stylem przypominają przewodnik turystyczny, ale sprawiają, że lektura jest bardzo satysfakcjonująca. Trudno jest się obecnie przebić w polskim reportażu, ta dziedzina literatury miewa się u nas wyjątkowo dobrze. Dlatego może i Matrioszka Rosja nie jest typowym przedstawicielem tego gatunku – poznajemy Rosję inaczej, niż chociażby Czechy u Mariusza Szczygła, czy Turcję u Witolda Szabłowskiego. Otrzymujemy jednak obraz dość konkretny, przekrojowy i wciągający. Mnogość poruszanych wątków napędza książkę i sprawia, że Matrioszkę Rosję czyta się niemal błyskawicznie.
Wódka, kawior i dziewczyny – fragment książki Matrioszka Rosja i Jastrząb
Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie mentora Borysa – konserwatora sztuki, który wprowadza Macieja Jastrzębskiego w rosyjski świat. Początkowo opowiada jedynie o Kremlu, później jednak wyznaje tajemnicę, której strzegł wiele lat. Mowa o kopalni diamentów nad rzeką Popigaj w Kraju Krasnojarskim. Złoża, które tam się znajdują według szacunków ekspertów miałyby starczyć na najbliższe trzy tysiące lat. Wątek ciekawy, jeden z wielu niewyjaśnionych, których niemało w Rosji.
Zachęcam do wrzucenia Matrioszki Rosji do wakacyjnego plecaka. Odkrywanie kraju to nie tylko poznawanie zabytków, ale obserwacja zwykłych zjadaczy chleba, poznawanie historii z ich punktu widzenia oraz próbowanie lokalnych potraw z ich talerzy. Tak właśnie robił Maciej Jastrzębski, a że zrobił to przyzwoicie, to z czystym sumieniem polecam.
Maciej Jastrzębski, Matrioszka Rosja i Jastrząb, Wydawnictwo Helios 2013
Komentarze: (1)
Marek 15 października 2014 o 17:48
Tego szukałem:)
Odpowiedz