Migdały i wychodek, czyli przygoda z workaway
Workaway to odświeżenie pojęcia „wolontariatu” i bezpośredni kontakt z ludźmi potrzebującymi Twojej pomocy. To wymiana pracy na jedzenie, dach nad głową i niebanalne towarzystwo. Chcesz gdzieś wyjechać a przy tym nie być bezczynnym? Sam znajdź miejsce docelowe, wybierz co będziesz tam robił i ruszaj w drogę…
Wyjazd zaczęliśmy planować kilka miesięcy wstecz. W przypadku workaway jak i wwoof jest to konieczne. Należy rozesłać dziesiątki zapytań. Skupiliśmy się na Hiszpanii głównie ze względu na starych przyjaciół.
W Katalonii przyjęła nas Angela i gdyby nie mój incydent z piłą motorową, byłoby idealnie. Spokojnie! Nic z dziedziny Teksańska masakra. Angela to energiczna Brytyjka po sześćdziesiątce, która po urodzeniu kilku córek, odpracowaniu lat w branży oraz bezbrzeżnym zniesmaczeniu wyspiarską pogodą postanowiła zmienić miejsce na lepsze. Katalońskie, odosobnione góry pasowały jak ulał. Do najbliższych sąsiadów ma na oko… sto rzutów beretem. Do domu prowadzi jedna droga, którą nie prześliźnie się nic bez wiedzy trzech czujnych psów. Wokół ponad stuletniego domu w każdym kierunku rozrastają się migdałowe sady…
I to była nasza robota. W ruch poszły piły łańcuchowe, siekiery i sekatory. Ścinaliśmy martwe gałęzie, cięliśmy na mniejsze klocki i rąbaliśmy na rozmiar kominka. Do tego kosmetyczne przycinanie drzew, sprzątanie obejścia, składanie opału, łatanie zlanej deszczem drogi i zakładanie drenaży.
– Ok! That’s enough guys! – słyszeliśmy codziennie po trzech, czterech godzinach pracy, za którą jedliśmy, piliśmy i spaliśmy wśród gór, i gór, i gór, i gór…
Angela czuła się zobowiązana, gdyż byliśmy jej pierwszymi wolontariuszami. Bez ludzi, którzy za pracę nie oczekują pieniędzy, jej żywot byłby znacznie utrudniony. My również trzymaliśmy fason przy pracy, za stołem i w trakcie wspólnego czasu, gdyż sytuacja typu „pracuj dla mnie za jedzenie i dach” dla nas również była nowością.
Workaway to niezwykła wymiana na wielu płaszczyznach, takich jak: wymiana kulturowa i językowa, niematerialna pomoc, zróżnicowane możliwości nienastawione na zysk. Choć tak naprawdę każdy zyskuje. My dostaliśmy góry, lekcje angielskiego od native speakera, wspaniałe jedzenie, spokój i wymianę typu fair trade, zaś Angela pomoc młodych, silnych ludzi, towarzystwo w odosobnieniu, śmiertelne uszkodzenie piły łańcuchowej, ordnung na posesji i góry opału.
Kolejny wolontariat w ramach workaway zorganizowałem po drugiej stronie kraju, w regionie Extremadura. Przypadkowo znów trafiliśmy do wygnańców. Juan i Paz to para dobrowolnych społecznych banitów. Mieszkają w górach, godzinę drogi od Gaty – najbliższej wioski, z której Juan zabrał nas oczobijnie czerwonym, nowo nabytym, acz starym, autem terenowym. Na zboczach w środku lasu na drodze o szerokości pudełka zapałek opiliśmy nasze przybycie. Nie było co się martwić o Guardia Civil. W lasach bywali ostatnio za czasów Franco.
Drugą litrona wypiliśmy wieczorem podczas kolacji w otwartej kuchni. Jak się okazało było to nasze ostatnie piwo, gdyż godzinny spacer po trunek do sklepu mijał się z celem. Po zakupie jeszcze trzeba było wrócić…
Polecamy >> Kultura picia po hiszpańsku
Przed ową otwartą kuchnią rozpościera się widok zapierający dech. Szczyty, doliny, lasy, mgły i chmury oblekane innymi kolorami każdego ranka. Trochę bliżej świeże pastwisko stworzone staraniami owej pary i wolontariuszy między lasami, chaszczami, torvisco i jeżynami. Tak też wyglądała nasza praca. Dwa tygodnie, dzień w dzień po osiem godzin wycinaliśmy parszywe dwumetrowe wrzosy i paliliśmy je na parszywych ogniskach, wycinaliśmy i paliliśmy, wycinaliśmy… W przerwach powstawały nowe płoty lub stare wzmacnialiśmy kamieniami, gdyż motherfuckin wild pig potrafiła znaleźć każdy najmniejszy zaniedbany przesmyk i przedostawszy się na posesję przeorać owcze pastwiska na wskroś.
Gdy Juan zszedł z gór nam na spotkanie, wyglądał jak rolnik. Prawdziwy, dawny rolnik… Gumiaki, stare, brudne ciuchy, wielkie łapy i zarośnięty dziób. Kiedy po pół godziny od tego spotkania dotarliśmy do ich miejsca, ostatki zachodzącego słońca objawiły nam pralkę. Na wpół wypatroszoną maszynę po środku lasu. Podobno rolnicy idą z duchem czasu, ale chyba nie zakładają instalacji elektrycznych w drzewach? Gniazdka w dziuplach…
– We have a lot of inventions here – powiedział Juan.
Zamierzał wstawić tę pralkę w strumień, by napędzała ją woda. Do mycia siebie, naczyń i ubrań używają mydła, które z oliwy z oliwek i ekstraktów ziołowych robi Paz. Nie byłoby więc mowy o jakimkolwiek zanieczyszczaniu wody.
Do wynalazków z cyklu DIY (do it yourself) prócz pralki i mydła należy doliczyć wychodek. Rzecz to niesłychana. Siedzisko zbite z desek i starego krzesła, z wiadrem w środku. Obok stoi wiaderko z popiołem z paleniska (kolejny wynalazek!) oraz rynna na papier. Wychodek jest przygotowany na suche odchody. Mocz oddaje się wszędzie. Nie można go łączyć z kałem, by elementy ekskrementów nie dostawały się do wody. Zamiast spłukiwania zasypuje się toaletę popiołem, by wysuszyć przyszły nawóz. Papier się pali. Nie ma czystej wody do spłukiwania nieczystości. Nie ma papieru. Nie ma skomplikowanej instalacji hydraulicznej. Jest piękne, niezanieczyszczone, suche, gotowe do wtórnego wykorzystania gówno w popiołowej, pełnej minerałów posypce. Ekologia? Jaka ekologia? To życie!
Mocno wpłynęły na nas doświadczenia tych trzech tygodni. Jeszcze w trakcie podróży wysnułem pewną teorię. Teraz mogę ją zwerbalizować. Nie wróciłem zmieniony. Ludzie opowiadali mi o rzeczach, o których słyszałem. Widziałem rzeczy, o których wiedziałem. Doświadczyłem czego chciałem, a nawet więcej. Wróciłem upewniony. Wyjazd pod znakiem empirycznego potwierdzenia skolekcjonowanej wiedzy teoretycznej. Podróżnicze piętno wywarte przez wychodek i migdały.
Komentarze: 2
Kasia 31 grudnia 2015 o 0:12
Witajcie! Szukając informacji na temat „workaway” trafiłam na wasz wpis i bardzo pomógł mi zrozumieć zasady funkcjonowania tego portalu. Workaway to dla mnie nowość. Nie idea, a sam portal i charakter komunikacji między podróżnikami, a osobami chcącymi ich gościć. Podróżujemy aktualnie po Meksyku i na bieżąco szukamy miejsca gdzie moglibyśmy zostać na dłużej. Nie planowaliśmy nic wcześniej bo taki jest charakter naszej podróży. Wysyłamy zapytania do ludzi na bieżąco, zgodnie z trajektorią naszego przemieszczania się po kraju. I efekt jest taki, że nikt nie odpisuje :)))). Widzę, że wiadomość została odczytana jednak osoba nie „wysiliła” się na ani jedno zdanie odpowiedzi. Wasza uwaga, że trzeba wysłać bardzo dużo zapytań pozwoliła mi zdystansować się do tej sytuacji. Kolejną uwagą, która nasuwa się po wnikliwym przeczytaniu wielu „ofert” jest taka, że wiele osób szuka poprzez ten portal taniej siły roboczej i trzeba uważnie przyglądać się temu co jest tam napisane. Dotyczy to szczególnie miejsc takich jak hostele i hotele. Jeśli w ofercie napisane jest, że w zamian za 25h pracy tygodniowo, host gwarantuje spanie w dormitorium, przy czym oczekuje od nas przynajmniej miesięcznego okresu pracy i jedzenie musimy załatwić sobie we własnym zakresie, to w moim odczuciu nie jest to propozycja świadcząca o szacunku względem wolontariuszy. Sprawa wygląda zupełnie odmiennie w miejscach gdzie ludzie żyją blisko natury, na farmach, w miejscach, które nie są prowadzone dla biznesu. Tutaj ludzie potrafią oddać serca. Takie są moje doświadczenia. Do tej pory gościliśmy w 2 takich miejscach, które same przyszły do nas podczas podróży. Mam nadzieję, że workaway pokaże nam jeszcze swoją dobrą stronę :))) Tak łatwo nie odpuszczę bo ta idea jest niesamowita. Pozdrawiam.
OdpowiedzMagda 7 lutego 2016 o 22:11
Witam, workaway to super inicjatywa, super pomysł na podróżowanie, zwiedzanie, poznawanie ciekawych ludzi. Obecnie goszczę u 3 hosta w ramach workaway, przede mną jeszcze minimum 5 miejsc. Nowe miejsce, to jednak nowy host i nowe doświadczenie. Wszystko opisuję na moim blogu, na ktorego zapraszam-zwłaszcza jeśli chcecie się spakować i w najbliższym czasie wolontariuszować. Z chęcią odpowiem też Wam na pytania :)
Na fb znajdziecie mnie jako Magdalena Vagabonda
OdpowiedzBlog:
http://www.lifeinprogress528.wordpress.com
Pozdrawiam z Włoch