Od jakiegoś czasu planujemy podróż motocyklową, do której – co ciekawe – zainspirowała nas książka. W opowiedzianej historii znaleźliśmy zapał i entuzjazm, który przez słowa wlał się w nasze serducha. Książka – inspiracja to Mój chłopiec, motor i ja. Jest ona pod wieloma względami niezwykła, w pełnym tego słowa znaczeniu.

Książka została napisana przez Halinę Korolec-Bujakowską, w formie pamiętnika z wyprawy motocyklowej. Podróż miała miejsce w latach 1934-1936 i była niebywałym wyczynem – młodzi państwo Bujakowscy przejechali z Polski do Szanghaju. Kierowcą był Stach, Halina natomiast jechała w wózku bocznym, z maszyną do pisania na kolanach. Spisywała swoje przeżycia i po powrocie do kraju chciała na ich podstawie napisać i wydać książkę. Niestety wydarzenia polityczne, wybuch wojny i późniejszy wyjazd Haliny do męża do Kalkuty, uniemożliwiły to.

Notatki spoczęły w drewnianej skrzyni na wiele lat. Dopiero w 2004 r. zostały na nowo odkryte przez siostrzeńca Haliny i później przekazane Łukaszowi Wierzbickiemu, który wykonał ogromną pracę, aby całą historię poukładać w spójną całość z luźnych notatek, zapisków, artykułów i zdjęć. Dzięki niemu powstała książka i to wielkie przecież wydarzenie zostało nagłośnione i rozpowszechnione. Możemy być dumni z takich rodaków!

Oprócz samego procesu powstawania książki, niezwykła jest naturalność i subiektywność opowiadanych przez młodą kobietę (Hala miała niecałe 30 lat) historii. W prosty sposób przekazuje swoje myśli, ale pozostawia smaczki niepewności, jakichś niedopowiedzeń, które pobudzają wyobraźnię. Hala snuje opowieści w formie pierwszoosobowej, co zbliża czytelnika z narratorką – chciałoby się z nią porozmawiać, dopytać o szczegóły, pośmiać razem z nią albo dodać otuchy…

Chociaż nie, właściwie otuchy to ona nam mogłaby dodawać. Co za siła woli, twardość charakterów musiała w nich tkwić, żeby przebrnąć przez zaśnieżone góry Pakistanu i ogromne błota pomonsunowe w Indiach! Bez goretexów, polarów, nawigacji czy choćby dodatkowych koni mechanicznych w motocyklu (ich B.S.A. miał 10 KM). I co ważne – w książce nigdy nie pojawia się chęć pokazania „Ha! jesteśmy kozakami”, a wręcz przeciwnie, przebija się skromność i dystans do własnych „dokonań”.

A dokonań tych mieli mnóstwo. Jak to w podróży – każdy dzień był nową przygodą, nowym wyzwaniem. Zaczynając od przejazdu przez Europę, gdzie szokują ich szerokie asfaltowe szosy, sygnalizacja świetlna na skrzyżowaniach i mnogość pojazdów mechanicznych – przypomnijmy, ze jest 1934 rok! Ale już za granicą austriacką gładki asfalt zmienia się w błotniste szutry naszpikowane gwoźdźmi porozrzucanymi przez kiepsko zbite koła powozów. W Austrii też, po raz ostatni, motocykl został zatankowany na „stacji benzynowej w rozumieniu środkowoeuropejskim”. Równocześnie, na szutrowym szlaku Jugosławii, po raz pierwszy motocykl odmówił posłuszeństwa, niewiele kilometrów dalej skończyło się paliwo i sytuacja wymagała zwrócenia się o pomoc do miejscowych ludzi.

Tym samym Stach i Halina zaczęli poznawać mieszkańców kolejnych krain i państw. Najmilej chyba wspominani byli Syryjczycy, jako pogodni i bardzo gościnni, nawet jeden z rozdziałów został nazwany Gościnna Syria. Po przejechaniu setek kilometrów przez piękną turecką Anatolię i ciepłą Syrię, przyszła kolej na Persję (Iran), przed którą wszyscy przestrzegali, ze względu na zbliżającą się zimę. Oczywiście Bujakowscy nie dali się zastraszyć i po kilkudniowym odpoczynku w Teheranie wyruszyli dalej przed siebie. Śniegi i zimno dawały się im mocno we znaki, do tego głód, przemoczone buty i ubrania. Ale właśnie pokonanie takich trudności daje największą satysfakcję Bujakowskim. Dotarcie do cywilizacji i polskiej ambasady, w której znajdują gościnę i gorącą kąpiel to piękna nagroda za kilka tygodni walki o przetrwanie.

Dalsza droga, którą oczywiście podejmują z radością i bez wahania, nie należy do najłatwiejszych – pokonanie śnieżnych gór Iranu okazało się całkiem łatwe w porównaniu z zalanymi monsunowymi deszczami bezdrożami Pakistanu. Bywały dni takie, że Bujakowscy przepychając motocykl przez kolejne rozlewiska, pokonywali zaledwie kilkanaście kilometrów. Ale nie poddawali się – jeśli jedno z nich opadało z sił, drugie znajdowało rozwiązanie i motywowało do działania, nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji. Sytuacje te Hala opisuje w prosty, szczery sposób, nie wywyższając siebie. Jednocześnie czytając książkę Mój chłopak, motor i ja można sobie wyobrazić, z jakim trudem zbierali siły na kolejne kroki i pobudzanie w sobie nadziei, że kolejnego dnia dotrą do cywilizacji. Dotarli. Wyczerpani, ale szczęśliwi.

Indie ich zachwyciły, spędzili sporo czasu w dużych miastach – Bombaju i Delhi, odbudowując organizmy i zbierając siły, ale prawdziwą radość dawała im dalsza jazda. Kolejnym krajem na ich drodze była Birma – dzika, nieodkryta, tajemnicza. Oczywiście nie mogli się spodziewać, że to właśnie w dżungli birmańskiej, przyjdzie im spędzić prawie pół roku. Postój spowodowany awarią motocykla i oczekiwaniem na przesyłkę z nową częścią (łożyskiem), bez której jechać się nie dało. Z zapisów Haliny wynika, że był to jeden z najpiękniejszych okresów podróży. Mieszkali w splecionym przez siebie namioto-szałasie, zaprzyjaźnili się z miejscowym plemieniem oraz siostrami misjonarkami. Co ciekawe – Bujakowscy zaadoptowali niedźwiadka, Hala troskliwie się nim (właściwie nią, to była niedźwiedzica) opiekowała, karmiła i rozmawiała jak z dzieckiem.

Po tym romantycznym birmańskim okresie, rozpoczął się ostatni etap podróży. Niestety oboje zaczęli chorować, więc droga stawała się coraz bardziej uciążliwa. Radzili sobie na różne sposoby – częściowo jechali osobno (Hala autobusem, Stach motocyklem), pewien odcinek przepłynęli statkiem. I dzięki swojej ogromnej determinacji osiągnęli wymarzony cel – Szanghaj. Niesamowita była to podróż!

Z jednej strony osiemdziesiąt lat to przecież nie tak dawno, ale odległość technologiczna i mentalna jaka nas dzieli od tamtych czasów jest ogromna – ze trzy epoki. Warto czytać i poznawać takie historie, aby uświadomić sobie, w jak wygodnych czasach przyszło nam żyć. Zachęcamy wszystkich do zagłębienia się w tę niezwykłą opowieść i do przeczytania książki, która inspiruje, pobudza do szukania swojej drogi i swoich przygód. Wystarczy przecież pomysł i dążenie do celu, nawet jeśli to jest Szanghaj w 1934 roku.

Tak stajemy się cząstką składową gór i ich krętych szlaków. Bywa, że dzień cały żaden głos ani dźwięk nagły nie przerwie monotonii poszumu i powiewu, a spotkanie stada sępów lub spłoszenie dzikich bawołów bywa jedynym zdarzeniem.

Halina Korolec-Bujakowska, Mój chłopiec, motor i ja. Wydawnictwo W.A.B.

Aśka Sobkowska i Daniel Skibiński

Marzyciele - o dalekich podróżach, optymiści - że się uda dalej niż się marzy, jeżdżą na moto, chodzą po górach, wspinają się, właściwie prawie nic im do szczęścia nie brakuje.

Komentarze: (1)

Miziol 31 marca 2014 o 13:52

Historia piękna, jednak obawiam się, że od tych czasów dzieli nas nie tylko przepaść technologiczna i mentalna. Ogromną przeszkodą są teraz konflikty zbrojne i ustroje polityczne w niektórych krajach, których granice kiedyś były otwarte.

Odpowiedz