Było kilka minut po północy, kiedy wysiedliśmy z samolotu. Przywitał nas ponad trzydziestostopniowy upał! Bardzo trudno się oddychało i byłem przerażony, jak przetrwam w tym klimacie kolejne pięć tygodni. W hotelu mieliśmy wentylator, więc tam dawało się wytrzymać. Mimo zmęczenia w nocy długo nie mogliśmy zasnąć podekscytowani tym, co miało nas czekać…

Taj Mahal - tak piękny, że jego widok zapiera dech w piersiach. (Fot. Marcin Kruczyk)

Taj Mahal – tak piękny, że jego widok zapiera dech w piersiach. (Fot. Marcin Kruczyk)

Następnego dnia rozdzieliliśmy się. Kuba został w Delhi i załatwiał formalności związane z naszym wyjazdem, a ja pojechałem do Agry zrealizować jedno z moich marzeń – zobaczyć słynny Taj Mahal.

W Agrze wszystko na wariackich papierach – godzina w Taj, pół godziny w Czerwonym Forcie i powrót. Muszę jednak przyznać, że warto było! Zdjęcia Taj Mahal widział każdy. Każdy zachwyca się tym miejscem i bez oglądania go na żywo. Wiedziałem, że mauzoleum jest piękne, ale jak wszedłem na dziedziniec i je zobaczyłem to odebrało mi dech. Przez minutę stałem bez ruchu i nie mogłem oderwać wzroku…

Poczucie niesprawiedliwości, które ogarnęło mnie przy wejściu ze względu na fakt, że ja musiałem zapłacić 750 rupii, a miejscowi 10, ustąpiło momentalnie miejsca podziwowi! Żałuję, że nie zostałem w Taj Mahal dłużej, bo szczerze mówiąc Czerwony Fort już takiego wrażenia na mnie nie zrobił.

Pociąg, którym wracałem do Delhi mocno się spóźniał i już myślałem, że nie uda nam się tego samego dnia wyjechać na zachód, ale na szczęście pociąg do Amritsaru też był opóźniony i zdołaliśmy wyjechać od razu. Gdy dotarliśmy na miejsce czas nieco zwolnił i zaczął upływać nam na piciu soków wyciskanych ze świeżych owoców, przekonywaniu się do hinduskiej kuchni, (która bez wątpienia jest najostrzejsza na świecie) oraz na zwiedzaniu Złotej Świątyni Sikhów.

Kopuła złotej świątyni ozdobiona jest... oczywiście złotem. (Fot. Marcin Kruczyk)

Kopuła złotej świątyni ozdobiona jest… oczywiście złotem. (Fot. Marcin Kruczyk)

Przyjeżdżają tu pielgrzymi z całego świata, wszyscy są bardzo życzliwi, można za darmo zjeść i przespać się. Nazwa Złota Świątynia też nie jest bezpodstawna, ponieważ jej kopuła ozdobiona jest złotem. Jest to najważniejszy ośrodek sikhizmu na świecie. Ma cztery wejścia, po jednym z każdej ze stron na znak tego, że jest otwarta na ludzi. Z naszej perspektywy Świątynia miała jedną dużą wadę… Trzeba tam było chodzić bez butów, a marmurowe posadzki ogrzewane przez cały dzień słońcem były tak gorące, że musieliśmy co jakiś czas siadać i podnosić stopy do góry, żeby złagodzić ból.

Tym niemniej jest to jedno z najbardziej fascynujących miejsc, w jakich kiedykolwiek byłem. Gdy tylko przekroczy się jej bramy człowiek czuje się odprężony, ogólna życzliwość i radość panująca w środku też się udziela. Można tam spacerować godzinami i podziwiać!

Niestety – nadszedł czas żegnania się z Amritsarem i wyjazdu do Pakistanu. Granicę przekroczyliśmy bez większych problemów, chociaż w niesamowitej ulewie. Brodziliśmy po kolana w wodzie i nie mieliśmy na sobie suchej nitki.

Dojechaliśmy do Lahore, które również udało nam się zwiedzić. Poznaliśmy tam niezwykłych ludzi – katolików, którzy żyjąc w islamskiej republice, rządzonej prawami Koranu, założyli szkołę dla niepełnosprawnych i ubogich dzieci. Szkoła jest ponadwyznaniowa, co jest niewątpliwym sukcesem tej wspólnoty. W pobliżu szkoły powstał również dwuwyznaniowy cmentarz, co w takim kraju, jak Pakistan jest czymś naprawdę wyjątkowym.

W nocy wyruszyliśmy pociągiem do Ravalpindi. Tam mieliśmy odebrać z lotniska Wojtka. Podróż nie przebiegła tym razem do końca szczęśliwie, bo Kuby brzuch przestał tolerować pakistańskie jedzenie, co skutkowało nieustannymi wycieczkami do toalety. W Islamabadzie znaleźliśmy hotel i tam również ja mogłem pozwolić sobie na sensacje żołądkowe. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że będą mnie one prześladowały przez kolejne szesnaście dni.

Poranek to długo wyczekiwany przylot Wojtka. Zaczęło się bardzo pechowo, gdyż bagaż, w którym Wojtek miał cały wyprawowy sprzęt wspinaczkowy zaginął po drodze. Byliśmy zmuszeni czekać kolejne trzy dni w Islamabadzie na samolot z Londynu, który ów sprzęt miał dostarczyć. Tymczasem w Pakistanie wybuchły zamieszki, związane ze zbyt proamerykańską polityką rządu. Studenci opanowali Czerwony Meczet znajdujący się w odległości kilometra od naszego hotelu i o ten właśnie meczet toczyły się największe walki.

Na początku byliśmy przerażeni i mieliśmy opory przed wychodzeniem z pokoju hotelowego. Siedzieliśmy na łóżku, graliśmy w karty i oglądaliśmy BBC i Al Jazeerę na zmianę. Po jakimś czasie się udało nam się jednak przyzwyczaić.

Nasza druga wycieczka na lotnisko również nie zakończyła się sukcesem – bagaż nie doleciał, musieliśmy czekać kolejne dwa dni. Gra w karty w hotelu już nam się znudziła, więc poszliśmy do zoo i załatwiliśmy sobie w sądzie pozwolenia na picie alkoholu (w Islamskiej Republice Pakistanu jest to zabronione). Z racji tego, że nie jesteśmy muzułmanami i „potrzebujemy alkoholu do obrzędów religijnych” przyznano nam pozwolenia i wstemplowano do paszportów.

Trzecia podróż na lotnisko również przyniosła nam zawód, ale zdecydowaliśmy, że już więcej czasu nie tracimy i jedziemy do Gilgit, gdzie zorganizujemy trochę sprzętu i pójdziemy w góry.

Marcin Kruczyk

Z wykształcenia elektronik, obecnie bioinformatyk na Uniwersytecie w Uppsali. Od wielu lat usiłuje odpowiedzieć sobie na pytanie czy kocha bardziej góry czy podróże.

Komentarze: 2

zuzia 15 kwietnia 2011 o 17:03

czy trudno było załatwić wiże do Pakistanu?

Odpowiedz

    Marcin Kruczyk 17 kwietnia 2011 o 19:14

    Załatwienie wizy do Pakistanu było czystą formalnością. Polegało na uiszczeniu opłaty i poczekaniu na wstemplowanie wizy.
    Pamiętaj jednak, że my byliśmy w Pakistanie w 2007 roku. Od tamtej pory znacznie zmieniła się sytuacja polityczna, więc formalności wizowe też mogły ulec zmianie…

    Odpowiedz