Jadąc do Salonik, przez cały czas zastanawiałam się, jak tam będzie wyglądać kryzys, o którym tak trąbią wszelakie media. Na czym on polega? I gdzie właściwie można go tak namacalnie zobaczyć?

„Wow!” pomyślałam, kiedy znaleźliśmy się na jednej z głównych ulic Salonik – drugiego co do wielkości miasta Grecji i jednocześnie niezaprzeczalnej stolicy… mody!

Przechodząc się ulicami w piękny wtorkowy dzień, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jestem na jakimś modowym wydarzeniu i że za chwilę zgasną światła, a na ulicy jak po wybiegu zaczną chodzić prawdziwe modelki. Naprawdę, chyba nigdy w życiu nie widziałam w jednej przestrzeni tylu tak pięknie ubranych ludzi.

Jest to chyba główne wspomnienie, jakie utkwiło mi po naszym jednodniowym wypadzie do Salonik. Jadąc do dużego miasta przez cały czas zastanawiałam się, jak tam będzie wyglądać wielki, grecki kryzys, o którym tak trąbią wszelakie media. Na czym on polega? I gdzie właściwie można go tak namacalnie zobaczyć?

Na polityce niestety zupełnie się nie znam. Jak widzę w telewizji wiadomości, to zmieniam program, a jak w radiu pojawia się serwis informacyjny, to natychmiast szukam muzyki. To jak wygląda sytuacja polityczna w Grecji, mogę opisać tylko przez pryzmat tego jak wygląda codzienne, namacalne życie, jakie emocje panują w społeczeństwie, ujmując to krócej – dokładnie na takiej samej zasadzie jak otaczający świat postrzega małe dziecko.

Kiedy zaparkowaliśmy samochód i zaczęliśmy iść w stronę centrum Salonik, poczułam, że rzeczywiście – coś śmierdzi w powietrzu. Nie myliłam się zbytnio, kiedy zobaczyłam przepełnione kontenery na śmieci, z których właściwie znaczna część odpadków już zupełnie się nie mieściła. To znaczyło jedno – generalny strajk śmieciarzy. Takie jednak sytuacje nie są w Grecji czymś nadzwyczajnym i zdarzają się, można stwierdzić zupełnie systematycznie.

Biorąc pod uwagę, kryzys czy też nie, strajki w Grecji są zupełną codziennością. Studenci zawsze strajkują kiedy zbliża się sesja, z zupełnie niewiadomych przyczyn przestaje działać miejska komunikacja, czy też strajkuje służba zdrowia. Jest to sytuacja constans.

Idąc głównymi ulicami miasta, w roboczy dzień, widać było kawiarenki wypełnione właściwie po brzegi. Co więc robią ci wszyscy ludzie, kiedy kraj tonie, tak spokojnie popijając kawę i gawędząc z uśmiechem? Rozwiązanie nasuwa się samo: to za pewne studenci, którzy niestety, ale nie mogą podejść do poprawkowej sesji, czy też zwolnieni z pracy – cóż innego im pozostaje, jak po prostu wyjść na kawę?

Korzystając z sytuacji, że szłam obok stuprocentowego Greka, spytałam Janiego – na czym polega więc ten cały grecki kryzys, bo ja widzę tylko pięknie ubranych, uśmiechniętych ludzi pijących kawę lub w spokoju robiących zakupy w markowych sklepach.

No wiesz… Tyle ludzi zostało zwolnionych z pracy. Zostali kompletnie na bruku… – brzmi rzeczywiście smutno, ale drążąc temat dalej, spytałam więc kto ze znajomych Janiego został zwolniony z pracy i jest właśnie na bruku…

– Hmmm…. – zaczął się zastanawiać, co dało do zrozumienia, że nie jest to jakaś zatrważająca ilość znajomych.
– No na przykład Petros. Szef zwolnił go rok temu. Przez cały rok szuka pracy i nie może znaleźć.

Brnąc jednak w temat dalej okazuje się jednak, że owy Petros ma dość duże wymagania i nie może, z niewiadomych przyczyn pracować dalej niż kilometr za miastem. Bardziej niż wyjechać z miasta, wolał porostu wrócić do mamy. Literalnie więc ujmując na bruku nie jest.

– No i jeszcze Tassos. Ale on w sumie zwolnił się sam…

Po chwili zamyślenia Jani dodał jednak…

– Ale zobacz… Mojemu ojcu obcięli emeryturę i nie dostaje już czternastej pensji! – dalej Jani zaczął szukać czegoś jeszcze, ale ja nie mogłam się skoncentrować, bo właśnie uświadomiłam sobie, że w innych krajach istnieje coś takiego jak „czternasta pensja”…

Wkrótce zaczęliśmy rozmawiać o czymś zupełnie innym, a o całym wielkim kryzysie zupełnie zapomnieliśmy sami, bo właściwie nie było bodźca, który mógłby nam, zwykłym zjadaczom chleba o tym przypomnieć.

Nasze odwiedziny w Salonikach, ukoronowała wizyta w jednym z muzeów, w którym odbywa się wielkie biennale, rozgrywające się w wielu różnych partiach miasta. Wchodząc do budynku muzeum już szykowałam 10 euro, bo tyle zazwyczaj kosztują takie wejściówki. Ku mojemu zdziwieniu, wejście było za darmo.

Wystawa naprawdę wywarła na mnie wielkie wrażenie – dotykała właściwie po części tematu kryzysu – postanowiłam więc zaopatrzyć się w gruby, kolorowo ilustrowany przewodnik. Kiedy już powtórnie szykowałam portfelik, pani z kasy powiedziała, że książki rozdawane są za darmo…, po czym ku mojej radości, zapakowała prezent w śliczną, lnianą torbę z reklamą i logo muzeum.

Wieczorem, po powrocie do domu, zadzwoniła do mnie mama. Oglądała właśnie jakieś wiadomości, że w Grecji znów są strajki i martwiła się czy jestem cała. W głosie słychać było naprawdę strach, czy oby wszystko jest dobrze. Ja już w pidżamie właściwie leżałam w łóżku, a o wielkim kryzysie poczytałam sobie w książce.

P.S. Przechodząc się ulicami Salonik, natrafiłam na polskiego Fiata 125p! W innym otoczeniu wyglądał naprawdę tak egzotycznie, ale po pierwsze bardzo trendi!

Dorota Kamińska

Moja wielka, grecka przygoda zaczęła się osiem lat temu, kiedy wyjechałam na roczne stypendium na wyspę Lesbos. Zdaje się, że tak do końca jeszcze nie wróciłam… Na co dzień zajmuję się pisaniem o Elladzie, między innymi prowadząc o Grecji bloga Sałatka po grecku. Łącząc pasję do podróżowania z pracą, latem na wyspie Korfu prowadzę kameralne wycieczki, według mojego autorskiego programu salatkapogreckuwpodrozy.pl.

Komentarze: 10

Staszyna 23 kwietnia 2012 o 14:23

Doroto!

Fajny tekst, daje jakiś obraz Grecji w „kryzysie”. Poza tym – ciekawa jest dla mnie informacja, że Saloniki to stolica mody. Chętnie sama się o tym przekonam. Ale zgrzyta mi między zębami, kiedy czytam „przechodzić się” (można się przechadzać, albo przechodzić ulicami bez „się”). To samo dotyczy zdania: Idąc głównymi ulicami miasta, w roboczy dzień, widać było kawiarenki(…) Imiesłowu przysłówkowego współczesnego „idąc” możesz użyć tylko w zdaniu o jednym podmiocie w stronie czynnej. Inaczej wychodzi coś w stylu słynnego już „Idąc do szkoły, padał deszcz”. W ostatnim akapicie, zdanie „Wieczorem, po powrocie do domu, zadzwoniła do mnie mama”, można zrozumieć, jakby to mama wróciła do domu i zaraz po tym do Ciebie zadzwoniła. A domyślam się, że było inaczej.
Popraw, proszę, takie błędy, a będę Cię czytała z prawdziwą przyjemnością.

Odpowiedz

dorota 23 kwietnia 2012 o 15:33

Opadła mi szczęka – tak konstruktywna krytyka to fenomen! Biorę sobie do serca!

Co do Salonik jako stolicy mody, mało osób o tym wie, ale tak jest naprawdę. Saloniki to prawdzowe fashon show!:))

Odpowiedz

Przemysław Dziadek 23 kwietnia 2012 o 16:57

To samo we Włoszech. Bieda taka, że chciałbym aby w Polsce taka była:)

Odpowiedz

nomadka 23 kwietnia 2012 o 17:44

jedno w Twojej opowieści jest prawdą: rzeczywiście to relacja dziecka i prawda, na polityce to się nie znasz.
1. jak można wydawać jakikolwiek osąd na podstawie JEDNEGO dnia spędzonego gdziekolwiek i rozmowy z JEDNĄ osobą?
2. jasne, że ludzie piją kawę, a co w tym złego? życie się toczy i żaden kryzys (za wyjątkiem armagedonu) nie sprawi, że ludzie przestaną z dnia na dzień jeść, rozmawiać, opowiadać dowcipy (choć czasem humor jest dość czarny) i spotykać się. i dzięki bogom!
3. i tak, Grecy buntują się często i przy różnych okazjach, ale tym razem a)jest to część ogólnoświatowego ruchu Oburzonych, a nie kaprys szalonych Greków, b) powody są ekonomiczne (wśród moich znajomych pracujących w sektorze publicznym wypłaty w ciągu kilku miesięcy spadły o jedną trzecią, podczas gdy ceny miejscu nie stoją. zwolnienia też miały miejsce), ale też ideologiczne i jest to jeden z najpiękniejszych, najczystszych ruchów społecznościowych od setek lat.

Odpowiedz

dorota 23 kwietnia 2012 o 18:23

To prawda – mam zupełnie inne zdanie na temat greckiego kryzysu, niż to które kreowane jest przez media. Wg mnie ten obraz jest dość zmieniony.
Być może mój pogląd o greckim kryzysie jest trochę kontrowersyjny, ale podziela go spora liczna osób, która obserwuje ten kraj tak jak ja, czyli z perspektywy kogoś kto Grekiem nie jest.

Cały tekst tutaj zamieszczony nie jest jednak refleksją po jednym dniu pobytu w jednym mieście i rozmową z jedną osobą. Jest to zapis tego co obserwuje podczas mieszkania w samej Grecji od prawie już roku, w środowisku samych Greków, z którymi rozmawiam codziennie. Jestem z tym krajem związana już ponad 5 lat, więc mam na ten temat swoje zdanie.
Mimo wszystko z wielką przyjemnością … kawę pijam tu również prawie codziennie:))

Odpowiedz

Ania 1 października 2012 o 22:54

A czy w Polsce ludzie kawy nie pija w kawiarniach?Dziwi mnie to bardzo ze ciebie az tak zdziwiło…Ja mieszkam w Atenach i wszyscy piJą tu kawe rano ,,Ciekawa jestem z jakiej wioski przyjechałas …Saloniki i stolica mody ?Chyba padne ze śmiechu i jeszcze w ten dzien roboczy…co takiego zobaczyłaś ?

Odpowiedz

anna 7 kwietnia 2014 o 10:39

bardzo słaby tekst. widać, że autorka kompletnie nie zna się na kwestiach ekonomicznych, a jej spojrzenie na sytuacje jest na poziomie 6latki. czy wiesz w ogóle co to jest kryzys z ekonomicznego punktu widzenia?

Odpowiedz

Dorota Kamińska 12 kwietnia 2014 o 14:44

Nie ukrywam – ekonomia nie jest moja dziedzina. Nie uwazam jednak, ze tylko ekonomisci moga wyrazac opinie w sprawie kryzysu. Rowniez i 6-latek moze pisac o tym co poprostu – widzi!

Odpowiedz

Marlena 7 października 2014 o 12:21

Zgadzam się z poprzedniczką Annę
i bez przesady 6latkiem nie jesteś, aby wciskać przesadny, widziany oczyma 6latkta – tekst.
Być może osoby nie mające z Grecją kontaktu uwierzą w to wodolejstwo. Poza tym jest to drugi tesks twojego autorstwa, który mija się z prawdą. Na pierwszy natknęłam się na Onecie, Boże drogi jakie głupoty na temat Grecji min.że herbaty z cytryną nie dostaniesz…
Obserwuję, mieszkam w Grecji i powiem jedno twoje teksty na temat Grecji są iście przerysowane, nierzetelne i tyle w tematcie!

Odpowiedz

Piotr 9 października 2014 o 7:51

Byłem trzy dni w Atenach w lutym 2012 roku, kilka dni po największych demonsteracjach. Kryzys się czuło na każdym kroku, liczni bezdomni, spore grupy bezrobotnych przechadzających się po głównych placach, prostytutki przy ulicy Arystotelesa (kobiety, które po „czterdziestce” wyszły na ulicę wspomagać domowe budżety), relacje portugalskiego dziennikarza, który nocował ze mną w hostelu… Pamiętna wizyta, kryzys się „czuło”.

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.