Klasztor Mar Musa w Syrii

Są mnisi, są pracownicy, są podróżni. Jest wspólnota przy yerba mate. (Fot. Jagoda Pietrzak)

Przyjacielu, kimkolwiek byś nie był, jeśli będziesz w Syrii, to miejscem, do którego Cię zapraszam, jest klasztor Deir Mar Musa. Co tam ja, Ono zaprasza Ciebie! To nic, że bywasz tylko na nieprzetartych szlakach, gdzie nie ma innych podróżnych, a przewodniki radzą nie wstępować. Tutaj możesz znaleźć perły nie zależnie od tego, ile kurzu wzniesie się spod wędrujących stóp. Bo takim miejscom się nie odmawia…

Może przyjedziesz tu tak jak my, mając za plecami słońce koloru śliwkowo – jabłkowej konfitury, wykręcając kark, by się na nie napatrzeć, z pędzącego po pustej szosie samochodu. Czemu właśnie tutaj zachód słońca wyglądał najpiękniej? Może to sprawka rozciągającego się wokoło pustkowia przeciętego jedną nitką drogi; kilku wzgórz wokoło, burych barw, szalejącego wiatru; a może to wizja zbliżającego się posiłku, cieszyła je bardzo, jak wiozącego nas Araba.

Podczas drogi zobaczysz dużo, ale nie, Twojego celu nie ujrzysz, choćbyś nie wiadomo jak uważnie wypatrywał. Jest dobrze ukryty.

Za to, z pewnością będziesz musiał stanąć w bramie, raczej symbolicznie otwierającej drogę niż zamykającej jakieś ogrodzenie. Zadrzesz głowę patrząc na zlewające się ze skałami budynki. Przed Tobą stroma i kręta kamienna droga. Nie ocenisz jak długa, nie przewidzisz jak męcząca, bo zawsze pokaże Ci się tylko w części, skąd byś nie patrzył. Poddaj się, idź!

Wyszedłeś? I jak? Zmęczony? Dobrze… Szczęśliwy? Dobrze. Dobrze się ogląda tę drogę z góry. Teraz w ogóle wszystko będzie tylko dobre. W lewo prosimy- odpoczniesz.

Jeśli wizja ta wydaje się kreowaną przez szaleńca, to dlatego, że Mar Musa rzuca czar. Nie wiedziałam o tym, ale urok padł na mnie jeszcze w Polsce. Wygrzebałam w internecie opowieść Doroty Chojnowskiej o dniach spędzonych w tym właśnie miejscu. Dałam się oczarować i nieprzemożona chęć trafienia tu nie odstąpiła mnie już na krok. Nie pytajcie dlaczego… to urok był.

O chrześcijańskim klasztorze Deir Mar Musa w Syrii wspomina najsłynniejsza encyklopedia w sieci, jest i oficjalna strona internetowa – deirmarmusa.org. (Swoją drogą, treść angielskiej wikipedii jest uroczo skopiowana ze strony klasztoru ;) Ciekawi dotrą do garści relacji i fotografii. Zajrzyjcie tam, a znajdziecie… zaraz, może wytłumaczę co niezwykłego jest w Mar Musie.

Deir Mar Musa, Syria

Klasztor ukryty jest pośród wzgórz. (Fot. Magdalena Halat)

Kamienie

Ten region Syrii jest pełen cierpienia, a Paolo jest młodym studentem arabskiego, kiedy w 1982 trafia do klasztoru Mar Musa. A właściwie do jego ruin, bo klasztor, stojąc przez sto pięćdziesiąt lat opustoszały, znikał, oddając swe kamienie na budulec okolicznym wioskom, a niezwykłe freski i ikony niszczały.

Tutaj, w górach na wschód od Nebek, jezuita zatrzymał się na dziesięć dni duchowego wyciszenia. W tym czasie, podczas kontemplacji, odkrył trzy priorytety i jeden horyzont, tworząc wizję odrodzenia tego miejsca.

Ojciec Paolo Dall’Oglio zaczął działać. Zebrał archeologów, specjalistów od konserwacji fresków,  zgromadził fundusze. Po dziewięciu latach, w klasztorze znów zamieszkali mnisi i mniszki. Monastyr znów ożył. Działania wspólnoty zaczynają silnie oddziaływać na otaczający ją świat. Dialog między religiami i kulturami, ludzie żyjący w harmonii z naturą oraz niezwykła gościnność są wypełnianiem misji wyznaczonej przez założyciela, poczynionym z największą prostotą i radością.

Wspólnotę klasztoru Mar Musa tworzą razem mnisi, mniszki, pracownicy i podróżni. Pracują, śpią, jedzą i modlą się razem. Utopijna sielanka? Nie. Raczej, przemyślana wspólnota na solidnych fundamentach – aż chce się tym oddychać.

Drzwi

Na szczycie ścieżki czeka na nas młody chłopak. Widząc nas wyszedł pomóc. Na prawo – część męska i budynki gospodarcze, na lewo – część damska i wspólna. Tam się udajemy.

Drzwi wejściowe są małe, bardzo niskie – mają może metr wysokości. Są małe, są stare, są niesamowite. Do tej pory nie wiem, jak weszłam przez dwie pary takich drzwi i przez ganek, nie ściągając z pleców solidnie wypakowanego plecaka. One, jak i połowa drzwi w klasztorze, uczyły mnie pokory co kilka chwil. Pochyl głowę!

Szybko dowiadujemy się, że dotarłyśmy tu w nieco niezwykłym czasie. Pierwszy września, wszyscy mnisi i mniszki są w zaprzyjaźnionym klasztorze na uroczystościach rozpoczęcia roku liturgicznego. Po dziedzińcu kręci się jednak kilkanaście osób. To pracownicy – zwykle muzułmanie z pobliskich wiosek – i podróżni. Pokazują nam nasze miejsca do spania. Wspólny posiłek zbliża jeszcze bardziej, możemy poczuć się jak w rodzinie. W niesamowitej scenerii, pod rozgwieżdżonym niebem słychać długie rozmowy i śmiech. Drogi, jakimi każdy z nas tu trafił, są bardzo różne.

Późnym wieczorem wracają mnisi – nastaje radosne zamieszanie. Możemy przyjrzeć się ich twarzom, by rozpoznać je następnego dnia wśród kolejnych przybyszów. Bo, gdy mnisi ściągną habity, różnicy nie widać. Tu mszę odprawia miły brodaty pan, którego widziałeś, jak cały wieczór gonił koty po dziedzińcu.

Jest i założyciel – Ojciec Paolo. Postawny, spokojny, wita się z nowo przybyłymi, zamienia z każdym kilka słów. Chwilę później, w trakcie rozmowy z mniszką, wykrzykuje swoje niezadowolenie z czegoś. Normalny człowiek – nie żaden niedostępny święty. Z pewnością, chętnie poszedłbyś z nim na piwo.

Do klasztoru Mar Musa może przyjechać każdy i ma prawo zostać w nim jak długo chce. Reguły są dwie: jeśli nie uczestniczysz w modlitwie, zachowuj się tak, by nie przeszkadzać; a przyjętą zwyczajowo zapłatą za gościnę jest pomoc w codziennej pracy. Chętni mogą zostawić datki. Nikt Cię jednak nie będzie pilnował, nie zapyta, co zrobiłeś dla klasztoru. Jedynie napis przy kaplicy przypomni Ci, żebyś spytał sam siebie.

Deir Mar Musa, Syria

Serce Deir Mar Musy mieści część otwartą dla gości i kościół. W oddali budynki części męskiej i gospodarstwo. (Fot. Magdalena Halat)

Dziesięć dni kontemplacji Ojca Paolo

Wspomniane trzy priorytety i horyzont nakreśliły ideę działania wspólnoty. Spróbuję teraz krótko je opisać.

Pierwszym priorytetem jest odkrycie życia duchowego jako bezwzględnego. Modlitwa i kontemplacja nie są instrumentami czy środkami do osiągnięcia celu , są celem samym w sobie. Starożytne, orientalne życie zakonne jest istotnym elementem, zarówno duszy lokalnego chrześcijaństwa, jak i całego islamskiego świata. Dlatego ważne stało się stworzenie atmosfery ciszy i modlitwy dla społecznego i osobistego życia mnichów i mniszek.

Drugi to spełnienie ewangelicznej prostoty, życie w harmonii z naturą, ze społeczeństwem i z pełną odpowiedzialnością za nie oraz za to, co tworzymy. Do dokonania tego konieczne jest ponowne odkrycie wartości pracy i rzeczy materialnych w etyce sprawiedliwości i bezinteresowności.

Trzecim priorytetem jest gościnność. Klasztor jako miejsce spotkania, w którym określone tożsamości są pogłębiane. Bez zamykania w kulturowych gettach, lecz przeciwnie, w poszukiwaniu rezygnacji z kultury separacji na rzecz kultury wspólnoty. Chrześcijańska społeczność Mar Musy chce podkreślić swój ekumeniczny wymiar, bez tracenia znaczenia syryjskiej tożsamości monasteru i jego katolickich powiązań.

Perspektywa zaś, to budowanie pozytywnych chrześcijańsko – muzułmańskich relacji. Te relacje nie zawsze były łatwe w przeszłości i w wielu miejscach wciąż stwarzają problem, dlatego chęć ich odbudowania stanowi istotny aspekt duchowego powołania mnichów i mniszek w Mar Musa.

Buty

Przed drzwiami buty. Na podłodze barwne dywany, zamiast ławek – poduchy. Świece, ciepłe światło lamp. W centrum ikonostas, a przed nim, na takim stojaku jak Koran, Biblia. W nawie drewniany regał wypełniony jej różnojęzycznymi wydaniami. Pudełka z chusteczkami. W kącie gitara. Dookoła niesamowite freski o mocnych kolorach, prostych liniach i dużej sile wyrazu. Spomiędzy nich wygląda kamień ścian. Malowidła nie są odrestaurowane, trwają tak podniszczone niczym część natury.

Sercem Mar Musy jest kościół, którego wystrój przypomina meczet. Podczas modlitwy i medytacji współgra tu liturgia różnych obrządków chrześcijańskich i Islamu. Wśród mnichów są grekokatolicy, prawosławni, maronici… a językiem klasztoru jest arabski.

Gdy nastaje pora modlitwy, wszyscy chętni, bez słowa, bez wezwania, zostawiają swoje dotychczasowe czynności i zbierają się w kaplicy. Mnisi i mniszki przyodziewają białe galabije. Msza jest chrześcijańska, po arabsku i odprawiana w atmosferze rodem z meczetu. Po czytaniu Pisma Świętego, jest czas na… rozmowę. Chwila, aby każdy powiedział co myśli i czuje.

Rozmowa toczy się spokojnie, czasem zapada cisza, taka na zamknięcie oczu i refleksję. Mnisi odpowiadają ciepło na pytania, trochę żartują między sobą. To nic, że nie znasz arabskiego, możesz mówić po włosku, francusku czy angielsku. Zawsze ktoś pomoże, wyjaśni. Siedzimy blisko ramię w ramię, jesteśmy tu razem. Pytaj, proś, dziel się tym co w Tobie. Jeśli wolisz, możesz po prostu zamknąć oczy i poczuć… poczuć się jak w domu. Możesz też bez skrępowania położyć się, jeśli Ci tak wygodniej, masz prawo być sobą we wspólnocie.

Komunia też jest niezwykła… A może właśnie jest zwykła, bo prosta: wino i codzienny arabski chleb okrążają kościół podawane z rąk do rąk.

Kościół raczej nie bywa pusty. W ciągu dnia zawsze ktoś przychodzi tu aby usiąść, pomodlić się, poczytać, odpocząć, cicho zagrać na gitarze… To jest miejsce na śmiech i na płacz. Nieważne w co i jak wierzysz.

Kozy i domy

Mozaikę Syrii, jak i całego Bliskiego Wschodu, tworzy wiele kultur i religii: sunnici, szyici, alawici, druzowie, maronici, grekokatolicy, grekoprawosławni… I tak, jak w prawdziwej mozaice, gdy zabraknie jakiegoś kawałka, powoli zacznie ona niszczeć.

Brakować zaczęło chrześcijan – emigrują za granicę całe rodziny. Wspólnota podjęła więc wysiłek poznania potrzeb miejscowych, aby móc zaoferować powody, nie tylko do pozostania tu, ale też do powrotu, aby sprawić, żeby żyło się zdrowiej i lepiej. Klasztor pomaga w odnowie tradycyjnych domów i w budowaniu nowych, dla młodych rodzin, w ich lokalnych parafiach. Sam tworzy kilka miejsc pracy i schronienie dla najbardziej potrzebujących. Poprzez edukację i dawanie dobrego przykładu: mnisi hodują zwierzęta, uprawiają rośliny, klasztor rozwija i wspiera ekologiczne rolnictwo i nowoczesne metody gospodarowania. Na stole znajdziesz tu robione przez nich sery, jogurty, przetwory… Do tego oliwa, arabski chleb, przyprawy. Pachną (sic!) i smakują obłędnie.

Tworzenie oazy ciszy i piękna, dostępnej dla każdego, wymaga wiele pracy. Wspólnota Mar Musy dba o ekosystem: ten naturalny i ten kulturalny. Współpracuje z organizacjami i z miejscowymi, prowadzi liczne projekty z muzułmańskimi i chrześcijańskimi intelektualistami: w klasztornej bibliotece zgromadzono książki nie tylko o chrześcijaństwie i islamie, ale także prace z zakresu psychologii, socjologii, filozofii i antropologii.

Aby pomieścić wszystkich przybywających, zbudowano, obok pierwotnego budynku, dwa nowe. Dzisiaj Deir Mar Musa stanowi znany w świecie i świetnie prosperujący ośrodek działań, który wspiera międzykulturowy dialog i harmonię, zachowując przy tym różnorodność religijną i etniczną regionu. Działa, by stworzyć pluralistyczne społeczeństwo, gdzie mniejszość i większość nie tylko będą żyć razem, ale także pozytywnie i dynamicznie oddziaływać. Jednocześnie, pozostaje spokojnym zakątkiem, gdzie wszechświat utuli Cię czule, byś poczuł się jego częścią. Potrzebną częścią.

Syria, Deir Mar Musa

Widok z monastyru jest jak kinowy ekran, wciąga. (Fot. Magdalena Halat)

Kiedy góry Ci pozwolą odejść

Gdy mówimy, że my tylko na jedną noc, Antonio odpowiada śmiechem. Większość tu obecnych też przyjechała na chwilę, ale jakoś nie mogę się zebrać. Jest Niemka, która pomieszkuje tu przez pół roku, z przerwami na wycieczki po Bliskim Wschodzie i egzaminy na arabistyce w Damaszku; Węgier, który chciał tylko zobaczyć sławne freski, a siedzi prawie tydzień; Włoch Antonio planuje zakończyć niedługo kilkumiesięczny pobyt. Mieszka on w innej części klasztoru niż podróżni, uczestniczy w projektach wspólnoty, dużo medytuje i jeszcze więcej się śmieje. Na przykład z nas. Cóż, miał rację, pozmieniałyśmy plany, zadzwoniłyśmy do znajomych i zostałyśmy dłużej.

Będąc w Mar Musie warto zrobić jeszcze dwie rzeczy. Wyjść na spacer po otaczających klasztor górach, by odnaleźć ślady mnisiego życia w licznych skalnych grotach oraz wstać przed świtem, aby zobaczyć pasterzy wędrujących ze stadem i monastyr w ciepłym świetle porannego słońca. Dla tego i dla ujrzenia nietuzinkowej kaplicy, warto tutaj wstąpić. I warto być otwartym, bo dużo więcej tu do odkrycia.

Pozostań do czasu,  aż góry pozwolą Ci odejść. A wszystko będzie dobrze.

Jagoda Pietrzak

Lubi ciekawe historie i zmieniający się krajobraz. Od pewnego czasu próbuje wrócić z Bliskiego Wschodu. Robi mapy i Peron4.

Komentarze: (1)

majchers 6 grudnia 2015 o 2:24

Bardzo fajny reportaż… Fajnie wiedzieć, że TAKA TEŻ jest Syria. Szczególnie dzisiaj, w tych niespokojnych czasach.

Odpowiedz