Tadeusz Płatek: należy czuć sympatię do odwiedzanych narodów
Emerytura daje wielu osobom szansę na pogłębienie zainteresowań. Dla Pana Tadeusza pasją były Indie, które od 2008 roku odwiedził już trzykrotnie, docierając do kraju Gandhiego także drogą lądową. Pomimo przekroczenia siedemdziesiątki nie zamierza z podróży rezygnować i o swoich doświadczeniach zgodził się nam opowiedzieć.
– Większość osób starszych, jeśli podróżuje to raczej z wycieczkami, a Pan samotnie jedzie drogą lądową przez Iran i Pakistan do Indii i wraca w ten sam sposób. Nie niebezpiecznie?
– Niekoniecznie. Osoby, które wybierają podróż zorganizowaną zazwyczaj nie mają pojęcia o kraju, do którego się wybierają. Ja Indie znałem, może nie z autopsji, ale poprzez wieloletnią fascynację. Dlaczego miałoby być niebezpiecznie?
– Myślę, że większość osób starszych nie odważyłaby się na taką podróż. Choćby ze względu na brak komfortu, wysiłek fizyczny. Może też z powodu obawy o zdrowie?
– Podróż może być jak najbardziej komfortowa, pociągi i autobusy są dziś bardzo przyzwoite. Oczywiście o lekach trzeba pamiętać, ale to nie jest dobra wymówka. W Tygodniku Powszechnym natknąłem się kiedyś na taką sentencję: Prawdziwy turysta nie jeździ z w wycieczką. Prawdziwy turysta bierze plecak i podróżuje sam. Ten sam autor nazwał tych, co podróżują z biurem podróży gapiami. (śmiech)
– Rodzina się o Pana nie martwiła?
– Żona trochę marudziła…
– Kiedy pojawiła się u Pana fascynacja Indiami?
– Już od siódmej klasy podstawówki. Był taki okres w latach pięćdziesiątych, kiedy puszczano u nas indyjskie kino. Pierwszym filmem, jaki obejrzałem był Pucybut (1954, Prakash Arora, przyp. RH). To było coś pięknego, zupełnie inna ekspresja. W Polsce aktorzy grali chłodno, teatralnie a tam? Ile emocji! Urzekła mnie też muzyka. Różna od tego, co znamy, taka bardziej… mistyczna. Może nie do każdego to trafia? Może jestem bardziej wrażliwy na muzykę, ale to mnie porwało. Oglądałem indyjskie kino nałogowo.
Należy pochwalić ówczesne władze państwowej kinematografii, czego nie można powiedzieć o współczesnych. Bo oni nie potrafią ściągnąć dziś filmów wartościowych, tylko niestety same szmiry. Jeżeli już coś się w telewizji pokazuje to tylko przeboje bollywoodzkie, które nie pokazują prawdziwych Indii. W latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, za czasów komuny, ściągnięto najwspanialsze dzieła neorealizmu indyjskiego. Wtedy potrafili, a dziś nie. Jeżeli obecnie ktoś chce dotrzeć do wartościowych filmów indyjskich, to musi się naszperać.
– Aż tak źle?
– Niestety. Ambitne kino indyjskie dalej powstaje, ale trzeba wyjść poza Bollywood. Ostatnio na TVP Kultura puszczano Ostatni Taniec (1999, reż. Shaji N. Karun przyp. RH). Chwała tej stacji za to! Bo jest jedyną, która czasem coś wartościowego pokaże. Zainteresowanie moje Indiami pogłębiałem też przez literaturę, czytałem takie książki jak Wielkie Serce Mulk Raj Anandy czy opowiadania Narayana, albo Muzyka dla Mohini Bhabani Bhattachary. Piękna książka i dlaczego jej nie wznawiają?
– Czyli uczył się Pan kultury przez literaturę i film.
– To wszystko sprawiło, że gdy po raz pierwszy znalazłem się w Indiach, to nie czułem się obco. Tak jakbym przyjechał do dawno niewidzianych przyjaciół.
– A jak Pan wspomina drogę lądową? Czy była jakaś trudniejsza sytuacja? Chwila zwątpienia?
– Nie było. Było fascynująco. Co za zabytki, Hagia Sophia… Stambuł to ostatnie miasto gdzie obowiązują europejskie warunki. Piesi jeszcze mogą bezpiecznie przechodzić przez pasy. Za czasów komuny jeździłem też po Europie pociągami.
– Jednak Iran i Pakistan w powszechnej opinii to kraje niebezpieczne.
– Otóż nic podobnego. Iran jest państwem policyjnym, a takie są najbardziej bezpieczne (śmiech). Zresztą niezależnie od tego, ludzie są naprawdę życzliwi i uczynni. To odizolowanie Iranu od czasów Chomeiniego sprawiło, że ludzie są ciekawi świata. Żadnego zagrożenia czy niebezpieczeństwa. Dużą serdecznością darzą Polaków, ale należy pamiętać by nie mówić Poland, bo im się to może skojarzyć z Holandią, a ten kraj już takiej dobrej opinii w Iranie nie ma. Polska języku farsi to Lechistan. Naprawdę ta nazwa budzi sympatię w Iranie.
Jeśli chodzi o Pakistan, to ja też nie mogą nic złego powiedzieć. Bardzo uczynni ludzie.
– Tajemnicą poliszynela jest, że Kweta, miasto, w którym się Pan zatrzymał, to nieoficjalna stolica talibów.
– Niech Bóg broni! Zresztą nie sądzę, żeby się czepiali turystów takich jak ja. Prawdę mówiąc Kweta nie jest miastem specjalnie ciekawym, ponieważ w 1935 roku dotknęło je silne trzęsienie ziemi i dziś większość budynków jest w stylu europejskim. Za to natknąłem się tam na tablicę upamiętniającą brytyjski batalion. Były tam dwa nazwiska polskie! Co do islamu, to w tym mieście pewien brodaty mężczyzna, może mułła, pomagał mi naprawić plecak. W Kwecie widziałem też duży kościół metodystów.
– Dziś w Polsce można zauważyć wzrost nastrojów islamofobicznych.
– To robią mass media. Ludzie zachowują się drastycznie w skrajnych sytuacjach, takich jak w Syrii. Tam gdzie muzułmanie żyją w pokoju nie ma żadnych problemów. W Iranie i w Pakistanie spotkałem wielu życzliwych i uczynnych muzułmanów. Naprawdę byli w porządku. Oczywiście zachowanie tych ludzi na emigracji to inna kwestia, nie żyją w środowisku dla siebie naturalnym. Zresztą, czy Polacy wszędzie zagranicą zachowują się dobrze?
– A jak Pan się komunikował?
– Specjalnie rok przed podróżą rozpocząłem naukę języka hindi. Hindusi bardzo lubią jak się przemówi w ich języku. To naprawdę zupełnie zmienia perspektywę. Oczywiście angielski też jest bardzo ważny. Zwłaszcza, że w hindi nie wszędzie w Indiach się porozumiemy.
– Od podstawówki interesował się Pan Indiami. Odwiedzić wymarzony kraj udało się Panu w okolicach emerytury. Czy Pana oczekiwania po tylu latach fascynacji się spełniły?
– Znałem kino, znałem kulturę, znałem sztukę, religię… znałem trochę język. Hindusi od razu to wyczuli i docenili. Oni mają dużą intuicję, co do ludzi i ich intencji. Więc wszystko poszło tak jak w moim nazwisku: jak z płatka. (śmiech). Mam zresztą nadzieję niedługo znowu w Indiach zawitać.
– Jakie są najpopularniejsze stereotypy odnośnie Indii w Polsce?
– W Polsce myśli się o Indiach, że to brud, smród i ubóstwo. U nas przed wejściem do Unii też w wielu miejscach nie było najlepiej. Oczywiście Indie są krajem biednym. Te ulice może są bardziej zaśmiecone niż u nas, ale trzeba podkreślić jedno: Hindusi dbają o higienę osobistą. Nigdzie nie spotkałem się z przykrymi zapachami. Ani razu! A jechałem w zatłoczonych pociągach i autobusach. Dla nich higiena osobista to świętość. W Polsce rozpisuje się o indyjskich żebrakach, ale naprawdę nie jest to rzecz nagminna. Nie widziałem też żebrzących dzieci. Czytałem taką książkę Lalki w ogniu. Te wszystkie opisy dzieci. Nie mówię, że tego nie ma. Jak ktoś tego szuka to znajdzie, ale mam wrażenie, że wielu publicystów w Polsce ma jakiś kompleks niższości, dlatego wyolbrzymia pojawiające się w innych krajach patologie.
– Czy widzi Pan jakieś przewagi, jakie osoba starsza może mieć podczas podróży nad ludźmi młodymi?
– Niespecjalnie. Oczywiście te narody, które odwiedziłem bardzo szanują osoby starsze. Ale Indie po prostu nie są dla każdego. Obecnie zdobycie wizy do Pakistanu dla osób starszych może być łatwiejsze. Bo kto by chciał nas porywać! (śmiech)
Czytałem taką historię o osiemdziesięciosiedmiolatku, który dowiedział się, że ma raka krwi i czeka go zaledwie kilka lat życia. Wyruszył więc w podróż dookoła świata. Po roku okazało się, że nie ma śladu raka. Cud czy co? Ale mimo takiego wieku podróżował sobie. Da się!
– A rada dla podróżujących młodzianów?
– Należy czuć sympatię do narodów, które się odwiedza. Tubylcy to świetnie wyczują i nie będzie problemu.
PS. Wywiadem tym rozpoczynamy serię Wagabunda Senior. Bądźcie czujni :)
Komentarze: 2