W kałużach Kambodży kwitną lilie, a wokół piszczy bieda. Bose dzieciaki biegają po czerwonych drogach zaganiając do zagród bawoły. Kambodżańska wieś jest piękna dzięki ostrej zieleni pól ryżowych, kolorom kwitnących lilii, poruszanym na wietrze liściom palm, taplających się w błocie bawołom i unoszącemu się w powietrzu czerwonemu pyłowi.

Jednak nam, przeciętnym zjadaczom chleba, kojarzy się tylko z Czerwonymi Khmerami i Angkorem. Szkoda, te proste skojarzenia powstrzymują turystów od eksploracji prawdziwej Kambodży, gdzie życzliwość ludzi równa się panującej tam biedzie.

Gdy już zaliczycie wschód słońca w Angkor Wat, zachód w Pan Bakkheng i spróbujecie poczuć się jak Angelina Jolie w Tha Prom, pojedzcie do mniej uczęszczanej Beng Mealea, gdzie jeszcze można odkryć atmosferę sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy to w Mieście władała dżungla krusząc wielkie kamienie i przypominając nam kto jest prawdziwym władcą naszej planety.

Odrzućcie myśl o czterodniowym wypadzie do Siem Reap, jako przerwie w wyciecze po uroczej acz skomercjalizowanej Tajlandii. Otrząśnijcie się po wizycie na Polach Śmierci i w S21, bo tam można porozmawiać już tylko z duchami ludzi, którym los pod koniec krótkiego życia przyniósł tylko nieopisane cierpienia.

Piekło w Phnom Penh (zdjęcia)

Spójrzcie na Kambodżę z perspektywy dnia dzisiejszego. Pojedzcie dalej do nadmorskiego Sihanoukville i pozwólcie, aby sprzedawca okularów zrobił sobie przerwę w pracy przysiadając na brzegu waszego leżaka. Zapytajcie go o jego plan na przyszłość, bo ma tylko 16 lat i całe życie przed sobą. Dowiecie się wtedy, że zarabia aby opłacić sobie lekcje angielskiego za bagatela 35 $ miesiąc, i że z obawą i niepokojem obserwuje swój kraj. Może skusicie się n Raybany za 10 dolarów, a może nie…

Nie unikajcie rozmowy z dziewczyną sprzedającą bransoletki, ona naprawdę lubi swoją pracę i rozmowy z obcokrajowcami. Pośpieszcie się bo już niedługo wychodzi za mąż i przenosi się do męża do Kampotu. Wolałaby dalej chodzić po plaży, ale przyszły wybranek to kolega ojca z pracy – porządny i uczciwy. Ślub już tuż, tuż – w kwietniu trzeba tylko jeszcze odwiedzić wróżbitę, który korzystając ze swej tajemnej wiedzy określi najwłaściwszy dzień na ceremonię.

Poleżcie sobie na leżaku w cieniu parasola, obserwujcie fale rozbijające się o brzeg i spacerujące krowy, zapijając ten obrazek piwem za 50 centów. Czasami wrzućcie cosik żebrzącym kalekom doświadczonym przez los. Nigdy zaś nie udawajcie, że ich nie widzicie. Słuchajcie historii o Kambodży. Wieczorem w wygodnym wyłożonym miękką poduszką fotelu ustawionym na żółtym piasku zajadajcie się świeżutką grillowaną barakudą i pieczonymi ziemniakami. A gdy już Wam to się znudzi, ruszcie dalej to miejsca tak sennego, że aż nie chce się go opuszczać… do Kampotu na rzeką Teuk Chhou.

Kupcie duriana na lokalnym targu, zatkajcie nosy i oddajcie się jego konsumpcji siedząc na krawężniku. Zawsze można nim poczęstować szwędające się dookoła dzieciaki, ucieszą się bo ten cuchnący owoc to miejscowy rarytas i poniekąd symbol miasteczka. Jego wielka rzeźba zdobi największe w mieście rondo, które w sumie nie za bardzo wiadomo w jakim celu wybudowano, bo w ciągu 10 minut obserwacji zauważycie, że przejadą przez nie ze dwa skutery.

Wieczorem zajmijcie miejsce w jednej z nadbrzeżnych knajpek i zmówcie jakieś danie ze specjalnością regionu… z pieprzem i przygotujcie aparat, bo zachody słońca są bardziej pomarańczowe niż pomarańcze. A gdy już zapadnie zmrok skorzystajcie z umiejętności ludzkich rąk, za pięć dolarów dajcie się wymasować w miejscowym salonie masażu, w którym pracują niewidomi.

Gdy zbudźcie się już kampockiego snu odwiedźcie niedalekie farmy pieprzu, obejrzyjcie uprawy mangowca, duriana, jackfruita czy orzecha nerkowca. Z nieśmiałością podglądajcie życie pracowników pól solnych, szukajcie duchów w opuszczonym kasynie na Bokor Hill, a gdy już wam się to znudzi skoczcie do położonego tuż obok Kep. Miejsce to kusi tajemnicami opuszczonych willi i przypomina o swojej dawnej świetności. Piękne kolonialne budynki, nierzadko z obłędnymi widokami na ocean zamieszkują już tylko małpy, pył i kurz. Kiedyś nadmorski kurort, dziś opuszczona i smutna mieścina przypominająca o niszczycielskiej sile komunizmu. Jednak to właśnie tu można zjeść najświeższe owoce morza. Przy słynnym Krab Market cumują kutry, aby świeżuteńkie kraby i krewetki mogły trafić szybciutko na ruszt a potem prosto do waszych paszczy. Pychotka.

Jeśli spokojne życie w Kep jest ciągle za bardzo burzliwe w stosunku do waszych wymagań to jest na to rozwiązanie – niecałe 20 minut i jesteście na wyspie królików. Królików co prawda od dawna tam już nie ma ale są za to bambusowe bungalowy nad brzegiem oceanu, tanie knajpki i „salony” masażu na plaży.

Czego chcieć więcej? Już Wam mówię – można zapragnąć dzikiej przejażdżki nietypowym środkiem transportu. Pakujcie więc swoje szanowne pupy w autobus i z przesiadką w Phnom Penh zmierzajcie do Battambang, bo tylko tam czeka na was bambusowy pociąg. Poczujcie wiatr we włosach przecinając pola ryżowe na tratwie z bambusa. Niech was nie przerażają krzywe tory i pędzące z naprzeciwka pociągi – kraksy nie będzie. Zasady są jasne, ten kto ma mniej „towaru” musi ustąpić pierwszeństwa i rozebrać swój pociąg. Raz, dwa, trzy i jedziecie dalej do celu – małej wioski.

Możecie przed drogą powrotną wypić u babci z dziąsłami czerwonymi od żucia betelu colę, obejrzeć młyn do młócenia ryżu lub wypalarnie cegieł. Spotkacie się tylko z uśmiechem i życzliwością mieszkańców i nienachlaną nadzieją że może kupicie jakiś drobiażdżek za dolara.

Jeśli macie już dość emocji, to czas na odrobinę duchowego relaksu. Polecam Wat Phnom Sampeau – majestatyczny kompleks świątynny położony na wzgórzu, miejsce jak z bajki. Uśmiechnijcie się do mnicha w pomarańczowych szatach, może w zamian za możliwość konwersacji w języku angielskim obroni was przed małpami – gangsterami. Zaprowadzi do jaskiń śmierci, gdzie Czerwoni Khmerzy zabijali wrogów reżimu, bo w Kambodży czasem trudno uciec przed przeszłością. Pokaże wszystkie zakamarki i uraczy opowieściami o Buddzie i swoim życiu. Pytajcie o Kambodżę.

Kambodża – Azja dla zielonych?

Jeśli zatem ktoś z Was zaplanował sobie wypad do Angkoru, jako przerywnik w turystycznej przejażdżce po Tajlandii, to niech natychmiast porzuci te plany i z Kambodży uczyni cel podróży, bo prawdziwe jej oblicze można poznać dopiero opuszczając imprezy i backpackerską sielankę w Siem Reap. Tam, poza granicami tego miasteczka, znajduje się to co w tym kraju najpiękniejsze – szczerzy i otwarci ludzie.

Aśka Kowalkowska

W jej głowie ciągle kiełkują myśli o podróżach, atakując obszary mózgu odpowiedzialne za stabilizację i spokój życia codziennego. Czasem coś skrobnie na Zagubieni na Ziemi.

Komentarze: 3

Luk 19 września 2012 o 22:18

Bardzo fajny artykuł:-)

Odpowiedz

Asia 29 listopada 2012 o 12:42

to niestety mocno podkoloryzowany opis Kambodży. Jeśli nie będzie się zwracać uwagi na wszechobecny syf, brudne świątynie, wkurzających tuktukarzy, podwójne ceny dla lokalsów i turystów, generalnie nastawienie żeby jak najwięcej skasować a jak najmniej dać – no to wtedy faktycznie opis może się zgadzać w 20/30%.

Odpowiedz

Agata Ef 2 lipca 2013 o 22:17

zakochałam się !

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.