Tym razem pocztówka nieco inna, bo nie z podróży. Jak to? Ano, z nowego miejsca zamieszkania. Na stałe?! Gdzieżby, już dawno pogodziliśmy się, że niektórzy mają genetyczną niezdolność do zapuszczania korzeni. Ale przez kilka miesięcy rewident ma swój dom w Hiszpanii i wysyła kartkę zanim znów wyruszy się powłóczyć.

Takie niebo to maja tu zamontowane na stałe. Wygaszacz w formie chmurek włączają dość rzadko. (Fot. Jagoda Pietrzak)

Takie niebo to mają tu zamontowane na stałe. Wygaszacz w formie chmurek włączają dość rzadko. (Fot. Jagoda Pietrzak)

Wcale nie byłam pewna czy będzie mi tu dobrze, szczególnie że praktycznie wszystkie osoby, które tu były lub mieszkały zachwycały się miastem. Jednak już po pierwszych kilku dniach stempel approved został przybity. Dlaczego?

Mimo, że to duże miasto i na powierzchni 2,5 razy mniejszej mieszka tyle ludzi co w Krakowie, nie czuć ani tłoku ani atmosfery pośpiechu. Ba, nawet nietrudno znaleźć się samemu na pustej ulicy. I to nie bocznej.  Ale o tym następnym razem.

Dwa: Walencja zachwyca ilością zieleni. To jak jest ona wkomponowana w przestrzeń, mogłyby być praktycznym przykładem dla innych miast. Ogrody co krok, jezdnie głównych ulic rozdzielone małymi parkami z fontannami i miejscem na jogging. Nie wiem czemu tu tak lubią jogging. Bo biega tu chyba każdy w wieku reprodukcyjnym.

Nielicho na pozytywną akceptację wpłynął też klimat: ciepło, ale nie gorąco, piękny błękit nieba, zacny wiatr robiący ładne fale i rzucający piaskiem w oczy. Fakt, że po trzech tygodniach zaczyna być chłodniej (tylko dwadzieścia kilka stopni przez całą dobę), ale za to pojawiają się chmurki, więc nie zdążyłam zacząć narzekać na nudę w widoku sklepienia niebieskiego.

A dalej to tak: świetna sieć ścieżek rowerowych, fajnie zorganizowane wybrzeże (taka plaża z morzem w mieście są nawet niegłupie), tor wyścigowy formuły 1, niezłe perspektywy na łażenie po dachach, a nawet ładne zabytkowe centrum. Choć mnie póki co bardziej uwiodło zagłębie maleńkich knajpek muzycznych, którym do mainstreamu daleko. I podejście do przechodzenia przez ulicę, szczególnie na czerwonym świetle. I widok morza z wydziału.

Minusy? Jeden dość spory: ilość hałasu tworzona przez ruch uliczny za oknem, którego hiszpańskie okna nie wytłumią. Urok mieszkania przy głównej…

Nie, tu naprawdę nie czuć, że jest się w trzecim pod względem liczby ludności mieście w Hiszpanii (i dwudziestym pierwszym pod tym względem w Europie). I to jest piękne. Więc jest nieźle.

Jagoda Pietrzak

Lubi ciekawe historie i zmieniający się krajobraz. Od pewnego czasu próbuje wrócić z Bliskiego Wschodu. Robi mapy i Peron4.

Komentarze: 2

aniablazejewska 25 października 2011 o 2:02

Tak czytam i aż łezka się z oku kręci, bo wygląda na to, że Walencja jest dokładnym przeciwieństwem Manili;)
Pozdrawiam i przyjemności życzę!

Odpowiedz

    Jagoda 25 października 2011 o 16:38

    Wpadaj ;) Aniu, dacie rade, znajdziecie jeszcze swoje miejsce i bedzie pieknie. A ja Wam majonez przywioze (z Polski).

    Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.