Z półsnu i medytacji nad filiżanką kawy wyrywa mnie trzeszczący hałas i przerywane odchrząknięciami okrzyki. To jeszcze zaspani robotnicy remontujący kościół, uruchomili rozklekotaną windę, która wciąga ich aż na wysokość niewielkiej dzwonnicy.

Wycieczka statkiem po Wenecji

Płyniemy z prądem. (Fot. Karolina Romanow)

Nie śpię już od pół godziny; musiałam wstać, aby wystawić przed drzwi śmieci. Dziś zbierali plastik. Nocą ponoć lepiej ich nie wystawiać, bo lubią w nich grzebać szczury. W ostatniej chwili opieram niezgrabny worek o mur kamienicy. Z oddali nadjeżdża już z wózkiem pan zajmujący się zbiórką plastikowych odpadów mieszkańców. Zmierza wolnym krokiem w moją stronę i pozdrawia mnie gestem. Macham mu i znikam ponownie w mieszkaniu. O dziwo zbiórka i segregacja śmieci odbywa się całkiem sprawnie w mieście tak niełatwym w zarządzaniu jak Wenecja.

Niezgrabne falowanie

Turyści zjeżdżają się z samego rana. Zarówno ci przybyli od strony lądu i stacji kolejowej Santa Lucia jak i ci od strony wody i placu św. Marka, spotykają się przed godziną dziesiątą rano nieopodal mostu Rialto. O tamtej porze miejsce to staje się gęstym morzem ciał. Falują one na różne strony, zupełnie jakby chciały upodobnić się do wody w kanałach i tworzą mnogość prądów unoszących cię w górę lub dół ulicy. Wszyscy poruszają się jakby w amoku. Nie zważające na innych ofiary syndromu Stendhala popychają się nawzajem, chcąc uwiecznić na fotografii choćby mały skrawek panoramy, zawężonej nieco przez tysiące głów.

Tramwaje wodne, vaporetta, przepełnione są aż do wieczora, a na głównych przystankach miasta (przy moście Rialto czy stacji kolejowej) ludzie tłoczą się niemiłosiernie w oczekiwaniu na swoją kolej. Świecić zbawiennymi pustkami wydaje się tylko Giudecca, rzucająca rześkie wytchnienie w stronę pękających w szwach dzielnic San Marco i San Polo. W weekendy zagęszczenie ludności na jednym metrze kwadratowym zwiększa się nawet na lido, kiedy to miejscowi studenci wybierają się na plażę i przesiadują tam aż do wieczora, aby następnie uwieńczyć dzień wieczornym Spritzem na Campo Santa Margherita.

Śpiesz się powoli

Tłumy w Wenecji męczą tylko śpieszących się. Jeśli poddacie się rytmowi miasta i uwolnicie z objęć dzikiej gonitwy, odkryjecie, że wchodzenie po schodach dziesiątego z kolei mostu nie męczy, woda z kanałów nie śmierdzi, a z udziału w tym weneckim absurdzie można czerpać radość. Jedynym sposobem, aby nie zwariować w zatłoczonej Wenecji, jest ją taką zaakceptować.

Ja także nieraz byłam unoszona przez tłum przechodniów pękającego w szwach centrum Wenecji. Podczas gdy od Campo dei Frari po plac św. Marka i Campo San Zaccaria nieraz ciężko złapać oddech w tłumie turystów, dzielnice Cannaregio, Dorsoduro i Castello świecą przyjemnymi dla oka pustkami. To przykry dowód na to, że odwiedzający Wenecję zagraniczni goście bardzo rzadko dają się prowadzić miastu i obierać własne ścieżki. Warto więc zatrzymać się w pędzącym tłumie i unieść głowę. Może uda nam się zobaczyć spoglądającego na nas z balkonu psa, starszą panią wieszającą pranie, nietypowy kształt domofonu lub metalowe uchwyty na murach, trzymające je w ryzach i chroniące przed ich „rozejściem”. Innymi słowy, może uda nam się zobaczyć coś, co sprawi, że wizyta w tym mieście stanie się jego doświadczaniem.

Małe oszustwa weneckich luster

Warto pamiętać, że nieraz drzwi weneckich mieszkań zdobią tak zwane „weneckie lustra”, czyli szyby, dzięki którym mieszkańcy widzą to, co dzieje się na zewnątrz, a przechodnie dostrzegają w nich tylko swoje odbicie (i często ku uciesze znajdujących się wewnątrz osób, robią sobie przed nimi zdjęcia).

Późnym popołudniem niedaleko Campo San Silvestro pozdrawia mnie znajomy kelner Albańczyk, pracujący w pobliskiej restauracji. Zaciera ręce z radości. Jest zadowolony, gdy w sezonie odwiedzają ich tłumy.

– Kiedyś zostanę kierownikiem tej restauracji. A później otworzę swoją. To moje marzenie – mówi, a ja mam nadzieję, że obecnie jest w trakcie jego realizacji.

Weneckie wieczory dają wytchnienie. Na Campo dzieci grają w piłkę, a ich matki popijają prosecco w pobliskim barze. Wzdrygam się, bo piłka po raz kolejny trafia z impetem w moje drzwi. Zerkam w stronę wyjścia i rzeczywiście widzę stojącego przed nimi chłopaczka, który zapewne jest bramkarzem w tym ulicznym meczu. Po czwartym uderzeniu wychylam się, a chłopcy przenoszą się na drzwi sąsiada.

Stukot, szum i szept

Prawdziwy duch Wenecji ujawnia się dopiero po zmroku. Restauracje opuszczają ostatni goście, kelnerzy wspólnie żartując składają stoły i krzesła. Gestem pozdrawia mnie jeden z nich, który parę dni wcześniej próbował zaprosić mnie na randkę.

Turyści w Wenecji

Zmierzch nie wygania turystów (Fot. Karolina Romanow)

Życie nocne rozbrzmiewa w dzielnicy Dorsoduro, głównie na Campo Santa Margherita. Psy ganiają bez smyczy, ktoś gra na gitarze, a ktoś inny na bębnach. Przy San Marco, od strony riva degli Schiavoni, pomnik Vittoria Emanuele II zamienia się w dumnie stojący cień, a calli (weneckie ulice) w dzielnicy Canareggio wydają się kołysać w rytm szumu wody obijającej się o brzegi kanałów.

Prawdziwy rytm weneckiej nocy to szeleszczący odgłos podeszwy butów muskających delikatnie nagrzany od słońca bruk. To melodia wystukiwana przez obcasy, których stukanie odbija się echem w sąsiednich uliczkach. To ciche miauknięcie kota, który przyuważy cię w rogu któregoś z Campi. Rytm weneckiej nocy to szum fal uderzających o brzeg w zatoce weneckiej i odgłos bujanych na wodzie vaporetto. Rytm weneckiej nocy to w końcu niczym nie zagłuszany szept miasta, który być może dane jest usłyszeć przechodniowi.

Wrzesień 2012, Wenecja, Włochy

Karolina Romanow

Z wykształcenia filolog, z zamiłowania odkrywca siebie poprzez podróże. Ukochała sobie Włochy, kraj w którym mieszka i o którym pisze na blogu Pora Arbuza. Podróżuje za „wołaniem” , głosem serca i zapachem powietrza. Uwielbia salsę kubańską, brzmienie hiszpańskiej gitary i ma w planach odwiedzić wszystkie hiszpańskojęzyczne kraje (i oczywiście je opisać).

Komentarze: (1)

ChmuryKultury 17 sierpnia 2015 o 23:59

Jak można przejść obok lustra i się w nim nie przejrzeć? Da się?
Podczas czytania wpisu naszła mnie myśl, że chyba (mimo pysznego jedzenia, widoków i kultury) ciężko mieszka się na wodzie?

Piękna notka :)

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.