– Wchodźcie, wchodźcie, jeszcze mamy czas, pokażę wam ołtarz – Papito popija rum z gwinta, prowadzi do pierwszego pokoju. Ściany wyłożone są kolorowymi materiałami. Do spoconego torsu przykleja mu się siatkowy podkoszulek. Na beżowe szorty kapnęła spora kropla rumu. Przed chwilą obficie wlewał go do gardła. Stopy: bose. W oczach: ślady niewyspania albo zapalenia spojówek.

Papito ma jedenaścioro dzieci. Pytam, jak mieszczą się na kilku metrach kwadratowych. Odpowiada, że mieszka z nim tylko troje.

Na ołtarzu czekają już wszyscy święci: kilka Matek Boskich, ukrzyżowany Chrystus, czarna Dominadora z wężem oplecionym wokół szyi. Jest leciwy Piotr, Eliasz z ognistym mieczem, Michał Archanioł – właśnie dobija szatana. Stoją w ramkach na stole pośród darów ofiarnych albo wiszą na ścianie. Jest duszno, z zapachem stęchlizny mieszają się kadzidło, wosk, kwiatowe perfumy, rum. Staję w progu.

– Zapraszam, nie ma się czego obawiać – Papito znów pociąga łyk brugala.

(– Jak chcesz się wkupić w łaski bóstwa, musisz je przekupić ofiarą – wytłumaczy mi potem Rafael Almánzar, badacz wudu z Santiago. – Metresili pije szampana, łagodne alkohole. Belie woli coś mocniejszego, najlepiej rum. Anaisa pije piwo. Dlatego wierzący zawsze idzie na ceremonię z butelką w rękach.).

Religia wudu na Dominikanie

Na ołtarzu czekają już wszyscy święci: kilka Matek Boskich, ukrzyżowany Chrystus, czarna Dominadora z wężem oplecionym wokół szyi… (Fot. Mirosław Wlekły)

 

Ołtarz w domu Papita tonie w ofiarach: butelki 7up, sprite’a i Red Rocka (dominikańska oranżada o smaku winogronowym). Jest też popularna w Dominikanie peruwiańska Kola Real (podróbka amerykańskiej), kieliszek białego wina, piwo słodowe, piersiówka mamy juany (narodowego alkoholu Dominikany), w białym półlitrowym kubku – gałązki bazylii, w misce – pokruszony chleb i orzechy, pięciolitrowa butla oleju sojowego, cygaro, dwie paczki krajowych papierosów Nacional, plastikowe opakowanie z talkiem, ciasto ze świeczką pośrodku (przypominające urodzinowy tort), podróbki perfum i kosmetyków, sporo sztucznych kwiatów. Najliczniejszą grupę darów stanowią butelki z białym rumem brugal. Uwielbia go większość duchów.

Duchy wudu to loa. Duchy kobiety – metresy. Każde z nich odpowiada za inną sferę życia. Wiele utożsamia się z katolickimi świętymi. Ana Mambo to święta Anna, Oya to święta Teresa od Jezusa, Chango to święta Barbara, a Ogun Badagri jest odpowiednikiem świętego Jerzego.

[…]

Oto dlaczego osiemdziesiąt procent ludności Haiti wyznającej wudu (to oficjalna religia tego kraju) w większości twierdzi, że jednocześnie są katolikami. W Dominikanie wudu jest mniej popularne. Tylko dziesięć procent Dominikańczyków to jego wyznawcy. Ale nawet zdeklarowani katolicy, niezwiązani z wudu, gdy dopadnie ich jakiś problem – choroba, zdrada małżeńska czy brak pracy – biegną do czarownika. W samym Santiago de los Treinta Caballeros, historycznie uważanym za mocno katolickie i konserwatywne, doliczono się trzystu miejsc, gdzie urządza się ceremonie.

– Chodźmy do krzyża – Papito wyprowadza nas na zewnątrz, pokazuje miejsce, gdzie odbędzie się obrzęd. W ogrodzie wywieszone są flagi. Ta czarno-biała symbolizuje świętą Martę w Czerni (Santa Marta Vista de Negro w panteonie wudu nazywa się Lubana). A tamta dalej, biało-zielona, to symbol Metre Sili, Matki Boskiej Bolesnej.

Na tyłach domu, w ogrodzie, pomiędzy drzewami Papito zbił z dwóch gałęzi krzyż i zawiesił na nim trzy butelki rumu. Belie Balcan (ten od kokosów i prażonej kukurydzy) uwielbia rum! Dziś nabożeństwo ku jego czci. Po katolicku: święto Michała Archanioła.

Profesor Andujar: – Ostatnio w kościele świętego Michała w sercu Dzielnicy Kolonialnej Santo Domingo obchodzono święto jego patrona. Jak co roku przyszły setki wiernych. Ale patrząc na ubiór i ceremonię, która odbywa się poza kościołem, można się było przekonać, że tak na prawdę odprawiano tam rytuały wudu. Kolor zielony, czerwony, tytoń, hymny, czerwone i zielone świeczki, ofiary z pokarmu, gra na bębnach…

Część katolickich hierarchów twierdzi, że modły za pomocą bębnów mają związek z szatanem, więc nie akceptują takich praktyk. Ale są kapłani, szczególnie ci „na dole”, którzy na co dzień żyją blisko ludzi i tolerują współistnienie tych zwyczajów.

– Ostatnio z katolikami jest mniej problemów. Za to ewangelicy nas nie akceptują. Mówią, że uprawiamy kult szatana – oburza się Francisco Adames. Muzyk, bezrobotny, podczas obrzędów wudu gra na bębnie. Syn Dominikańczyków z Villi Altagracia. Lat czterdzieści dziewięć, pięcioro dzieci, na zmianę jest kierowcą albo budowlańcem. Na chwilę ściąga białą bejsbolówkę, przeciera pot i uspokaja, że w Dominikanie nie praktykuje się czarnego wudu: czarownicy nie rzucają klątw, ani nie robią ze swych ofiar zombie. Jest tylko białe wudu, tolerancyjna religia harmonii, okazja do spotkania żywych i umarłych.

Francisco opowiada też o gaga. To muzyka wywodząca się z wudu. Tradycja mówi, że świadkami ukrzyżowania Chrystusa byli członkowie afrykańskiej trupy teatralnej Gagá. Nie mogli patrzeć na cierpiącego. Aby choć trochę mu ulżyć, wyciągnęli z jego boku włócznię. Na pamiątkę tego zdarzenia gaga jest jedynym przejawem wudu, który towarzyszy świętom wielkanocnym (na czas Wielkiego Tygodnia na znak szacunku dla Chrystusa rozbiera się wszystkie ołtarze wudu).

W Dominikanie gaga stała się częścią popkultury, robi furorę wśród młodzieży, a jej wykonawcy to prawdziwe gwiazdy.

– Dzisiaj jednak będziemy grać nie gagę, a petró – Francisco sięga po swój czerwony i mocno odrapany bęben. – Oba mają gorące rytmy, ale petró jest wolniejsze, bardziej święte.

Obrzędy petró organizuje się niekiedy w lasach, przelewa na nich krew zwierząt. Podczas rytuałów tańczy się i pije rum aż do fizycznego wyczerpania uczestników.

Tak będzie i tym razem.

Profesor Andujar: – Inaczej niż w świecie chrześcijańskim, w afrykańskiej kosmogonii każde bóstwo potrafić władać jednocześnie dobrem i złem. Bóg jest jednocześnie diabłem; życie jest śmiercią. W Dominikanie wudu nie ma takiego wpływu na życie polityczne jak na Haiti. Ale tutaj politycy też go używają jako instrumentu władzy, zwracają się o pomoc do kapłanów. Wykorzystują w kampanii wyborczej jako jeden ze sposobów na osiągnięcie politycznych celów.

Leje. Jak to w tropikach: z nieba na ziemię spada ściana deszczu.

Uczestnicy ceremonii: głównie mężczyźni, w średnim wieku i dwudziestoletni młodzieńcy, dwóch czy trzech pod sześćdziesiątkę, kilka dziewczyn towarzyszących swoim chłopakom. Ubrani modnie i nowocześnie: w bejsbolówkach, kolorowych szortach, bluzkach z dekoltem. Zbierają się na werandzie, pod przeciekającym dachem wspartym na drewnianych palach, otoczonym sfatygowanym niskim ogrodzeniem z kamieni. Ktoś wcześniej kredą wymalował na ziemi linie i znaki. To veve – symbole loa. Towarzyszą wszystkim rytuałom. Wyznawcy wudu wierzą, że stworzyły je same bóstwa.

Papito przynosi rum. Polewa nim ziemię, popija, butelkę puszcza w obieg. Ktoś zawiązuje na drewnianym słupie czerwoną chustkę. Francisco Adames i inni wybijają transowy rytm na bębnach, reszta śpiewa.
Rytm bębnów i zawodzenie uczestników rytuału powoli wprowadza ich w trans. Młodzi chętnie sięgają po rum. Pięćdziesięcioletni jegomość z wydętym brzuchem w kruczoczarnym garniturze donosi kolejne butelki rumu, bo półlitrowy brugal puszczony w kółko znika w piętnaście minut.

Belie Balcan (święty Michał Archanioł), do którego przyszli się modlić, to przyjazny ludziom duch, chodzi w czerwonym płaszczu, w lewej ręce trzyma wagę, w prawej szpadę do obrony przed diabłem. Dobrze czuje się w towarzystwie Anaisy Pye, czyli świętej Anny, więc w dominikańskich domostwach obrazy obu świętych często wiszą obok siebie.

Papito rozpala ogniska, przynosi plastikową pięciolitrową butelkę, bierze z niej duży łyk, spluwa na pochodnię, roznieca kłęby ognia. Potem chwyta rozpaloną pochodnię, opala sobie twarz. Bębny dudnią, rytm przyspiesza, głosy zawodzą. Głowę Papito wkłada do ogniska. Odliczam: raz, dwa, trzy… osiem sekund.

Profesor Andujar: – Oni mieli wudu, my byliśmy bardziej katoliccy. My hiszpańscy, oni afrykańscy. My – Hiszpanie, oni – Francuzi. To był pierwszy krok do podziału, do nienawiści. Od dawna wypieramy się wszystkiego, co związane z Haiti. Akceptacja haitańskości oznaczałaby jednocześnie negację katolicyzmu, który jest fundamentem dominikańskości. Nasz Kościół jest więc bardzo konserwatywny i powiązany z władzą. Nie akceptuje duchowej różnorodności. Wudu miałoby w Dominikanie łatwiej, gdyby przyszło bezpośrednio z Afryki. Niestety, trafiło tu przez Haiti.

Papito staje nad ogniem w rozkroku, opala sobie krocze. Z ogniska wyciąga rozgrzany do czerwoności metalowy pręt, ociera się o niego. Rum leje się strumieniami, ceremonia dochodzi do punktu kulminacyjnego: opętania. Papito wchodzi w trans, a Belie Belcan w Papita. Wtajemniczeni mówią, że duch ujeżdża swojego konia. Wchodzi do jego głowy, przejmuje we władanie umysł. Osobowość kapłana znika. Władzę nad jego ciałem przejmuje bóstwo. Dodaje mu energii. Teraz pląsa w rytm wybijany przez bębny, polewa rumem ziemię dookoła i wlewa go do gardła. Ujeżdżany kapłan przyjmuje zdolności bóstwa, nawiązuje więź z siłami nadprzyrodzonymi i czerpie z mądrości przodków.

Jeszcze o tym nie wiem, że ktoś taki jak Belie Belcan, mędrzec i dyplomata, uwielbiający pić i palić, objawi mi się w rzeczywistości. Podczas podróży przez Dominikanę poznam też inne uczłowieczone loa. Spotkam Mambo, babkę wszystkich duchów, trochę słabowitą, za to nonkonformistkę. I Papę Piera, czcigodnego staruszka, który z potrafi godzić duchy. Usłyszę też o całym zastępie złowrogich Ogunów, duchów zdolnych do zabijania, niszczenia małżeństw i czynienia zła. Aż w końcu, zmierzając do kresu mej podróży, trafię na historię ziemskiego Barona Samedi, przywódcy duchów śmierci. Lubiącego alkohol, ambitnego, egoistycznego, lubieżnego i chciwego, który marzył, by zostać królem wioski, a wylądował za kratami aresztu śledczego w Warszawie.

W batey Basima leje coraz mocniej, jegomość z wydętym brzuchem, donosi już chyba dwudziestą flaszkę brugala, kiedy na sygnale, z migającym na niebiesko kogutem na dachu pod dom Papito podjeżdżają dwie eleganckie terenówki. Wychodzą z nich młodzi ludzie: piękni i bogaci. Panowie świata. Około trzydziestki, jak z latynoskich telenowel. Jedna dziewczyna, dwóch mężczyzn i karzeł podrygujący w rytm dźwięków ceremonii wudu. Czuję się jak w filmie Davida Lyncha. Ktoś z domu Papito zaprasza ich do środka, choć inni uczestnicy ceremonii stoją na zewnątrz. Terenówki odjadą (z kierowcami w środku, już bez włączonych kogutów i sygnałów), młodzi i piękni znikną we wnętrzach domu kapłana i już tej nocy ich nie zobaczę.

Później dowiem się, że byli to jedni z tych, którzy choć wudu nie wyznają, to przyjechali coś załatwić: być może dziewczyna chciała usidlić niewiernego męża (to załatwia się u Alaili – Matki Boskiej), być może chłopak błagał o uzdrowienie kogoś bliskiego (od tego jest święty Józef), a może karzeł prosił Damballaha – świętego Józefa o porządny wzwód.

Tekst jest fragmentem książki All inclusive. Raj, w którym seks jest bogiem

Mirosław Wlekły

Reporter "Dużego Formatu" i "Wysokich Obcasów", współpracownik miesięcznika "Traveler", nominowany do nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż "Zabawa w króla ciszy", autor e-booka "Skąd się wziąłeś, Franciszku. Reportaże z kraju papieża", uczestnik dwuletniej sztafety "Afryka Nowaka".

Komentarze: Bądź pierwsza/y