Indie zaczynają się po wyjściu z Taj Mahal
Centra indyjskich miast to prawdziwe ludzkie mrowiska. Każdy coś dźwiga, pcha, ciągnie lub przewozi. Niejednokrotnie zupełnie bezsensowne, nieprzydatne, stare, popsute i popękane rzeczy.
O tym, że handel kwitnie wszędzie – na chodnikach, za chodnikami, w małych wnękach budynków – nie trzeba wspominać. A jeśli już znajdzie się niezagospodarowana część przejścia, to trzeba z kolei omijać krowy lub śpiące, śnięte upałem psy.
Ciężarówki z towarem nie wjeżdżają tu, bo nawet jeśli jakimś cudem by wjechały, to wyjechać już nie dałyby rady. Więc wszystkie rzeczy taszczy się na własnych barkach, dowozi rikszami, albo jeśli firma jest bardziej zamożna, jakimiś małymi poobdzieranymi dostawczakami, wielkości nieco większej od malucha.
Na ulicach indyjskich miast trafiasz na sceny, niczym ze średniowiecznej Europy. W samym środku tłumu, między nogami kroczących we wszystkie strony ludzi, na usyfionej ziemi siedzą często bezdomni. Wyciągają dłonie po kilka rupii, beznamiętnie spoglądają w dal. Zarośnięci, nieogoleni, w starych łachmanach. Wszystko co mają na sobie często jest już tak brudne, że właściwie zlewa się z tłem, w którym koczują. Nie robi to na wielu wrażenia, są po prostu mijani. To widok dość powszechny, smutnie jakby naturalny.
Wydaje mi się, że podobnie jak w Nepalu, tak i tu, o biedzie się nie zapomina. W obu tych krajach ubóstwo było, jest i będzie. Często jesteś jednak świadkiem scen, gdy biedni podchodzą z kubkiem do jakiegoś lokalu i dostają tam coś do jedzenia. Czy to resztki, czy specjalnie przygotowane dla nich posiłki.
To, że w Azji już od małego bardzo często się pracuje – nie jest żadnym zaskoczeniem. Niejednokrotnie zaczepia cię chłopak handlujący czymkolwiek, zagaduje wyuczoną na pamięć angielską regułką. Sam raczej nie wie o czym mówi, bo na jakiekolwiek wtrącenie – cytuje całą formułkę od nowa.
Inni z kolei, ci młodsi, którzy niczym się jeszcze nie trudnią, często podążają za obcymi krok za krokiem, rzucając co chwila utarte angielskie zwroty. Zaczynając od klasycznego how are you?, your name?, one photo sir?. A widząc, że nie daje to żadnego rezultatu, kończą, przechodząc do konkretu: money?
Panowie rikszarze to specyficzna część hinduskiego społeczeństwa. Permanentne, często zupełnie bezsensowne trąbienie w korkach ulicznych, wykłócanie się, kto ma rację, że ten tego zahaczył swoją rikszą, a ten tamtego, to codzienność. Większość na swoim wyposażeniu ma obwiązany wokół szyi stylowy szal. Nie, żeby zimno było, tylko do wycierania potu z twarzy i szyi.
Niemal co krok to ktoś podjeżdża, czy to tuk tukiem, czy rikszą – by służyć chętnie podwiezieniem. Nawet do celu, który jest już w zasięgu wzroku. Tyle że, w zakorkowanych centrach miast przemieszczanie się pieszo jest kilka razy szybsze od tego, by wygodnie siedząc, móc popatrzeć na to, że stoi się w miejscu.
Widząc skupiska siedzących mężczyzn przypomniałem sobie o tym, jak w Indiach szuka się pracy. A więc: jeśli jesteś na przykład malarzem – bierzesz wiadro, wsadzasz do niego pędzle, siadasz i czekasz. Najlepiej w jakimś szczególnie zatłoczonym miejscu, wspólnie z innymi kompanami od malarstwa. Ktoś, kto ma potrzebę najęcia kilku fachowców, wie gdzie ich szukać. Taka w sumie inaczej aktywna forma poszukiwania pracy. Wynika to zapewne z wielu czynników, które tu jeszcze istnieją, a które w Europie nie są już obecne. Musi to funkcjonować, skoro tak siedzą i czekają. Chyba że robią to już z przyzwyczajenia i dla zabicia nudy.
Śmieci wyrzuca się wszędzie. Stojąc obok śmietnika (jeśli już jakiś jest) – najbliżej i najwygodniej jest rzucić przed siebie, za siebie, obok, ale nie do środka. Nie wiem, z jakiej mentalności się to wywodzi, może głupio po prostu ot tak do kubła? W Azji jednak to dość klasyczne zachowanie.
Ewentualny porządek nie popsułby atmosfery wszechotaczającego bałaganu. W centrach miast nie dziwią wysypiska śmieci – między jednym a drugim budynkiem. Zanim przyjedzie ekipa, która wrzuci te wszystkie śmieci na przyczepę, w poszukiwaniu pożywienia przegrzebią je wpierw świnie, krowy, psy i ludzie, szukający również czegoś w tym syfie.
Podróże koleją indyjską to przygoda sama w sobie. Wymagająca sporych inwestycji sieć kolejowa jest bardzo dobrze rozwinięta, będąc głównej mierze spuścizną po angielskich czasach kolonialnych. Podróże są w miarę tanie, przy tym także permanentnie opóźnione. Może przez to, iż co stację czeka się jakieś piętnaście, dwadzieścia minut chyba tylko na to, by wszyscy handlarze przeszli wzdłuż cały kilkunastowagonowy skład. Bo w pociągach sprzedaje się wszystko to, co jest do jedzenia, czytania i w miarę prostej rozrywki.
Wśród serwowanych dań są gotowe zestawy poukładane jedne na drugich, z denkami wchodzącymi prosto do jedzenia z zestawu poniżej. Sprzedających owoce ciężko spotkać, ale zjawił się jeden przypadkowy „kucharz” (każdy oczywiście krzyczy, co ma do zaoferowania) z plikami starych gazet, pociętych w kwadraty o kilkunastocentymetrowych bokach. Na zamówienie rozwinął swoją siatkę i na jedną z tych kartek, zaczął wrzucać na nią wymieszane warzywa. Na koniec popisu oblał to jeszcze jakimiś sosami – i gotowe! Klient dostaje rozmokły kawałek gazety, a na nim z pewnością pyszne jedzenie (całkiem serio i bez żadnej ironii!).
Polecamy: Jak przetrwać na dworcu w Delhi
Co stacja to samo zamieszanie – krzyki, wrzaski, walizki, siatki, dzieci płaczące. Wykłócanie się kto ma rację, kto gdzie ma swoje miejsce. Z każdym przystankiem nadziwić się nie można, jak elastyczne są indyjskie pociągi. Wolnego miejsca już w ogóle nie ma, a do wagonu wchodzi kolejne kilkadziesiąt osób. Po kilku godzinach jazdy, większość z tych co stoją na własnych nogach nie musi się już męczyć, bo unosi się chyba dzięki wspólnemu ściskowi.
W tym ścisku, większość ze stojących w korytarzu, zaczyna się po jakimś czasie wlewać między nogi osób, które siedzią na ławkach. Trudno mi było opanować zdumienie, widząc jak jeden ze stojących, po krótkiej zamianie słów z tym na ławce, usiadł nagle na jego kolanach. I tak jechali przez kilka godzin nie znając się zupełnie.
Większość zdążających do Indii jako główny cel obiera sobie Taj Mahal – szybko zobaczyć i jeszcze szybciej stamtąd uciec. Indie to jednak przede wszystkim jego mieszkańcy, ich życie i dzień powszedni.
Indie to światowa mozaika życia, kultury i smaków. Z jednej strony kolebka wspaniałej cywilizacji, z drugiej – królestwo bollywoodzkiego kiczu. Wyjątkowa mieszanka religii, wyznań, syfu i piękna. Kraj, który ciężko zamknąć w schematycznych interpretacjach. Kraj legenda, który zaczyna się dopiero za drzwiami Taj Mahal.
Komentarze: Bądź pierwsza/y