Niedaleko San Ignacio, małego miasteczka w Belize, znajduje się jaskinia Actun Tunichil Muknal, często nazywana po prostu ATM. Została ona odkryta stosunkowo niedawno, bo dopiero w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, chociaż legendy o tym miejscu krążyły w opowieściach lokalnej ludności od pokoleń.

Jaskini nie można zwiedzać na własną rękę ale kilka agencji turystycznych w San Ignacio ma w swojej ofercie wyprawę z przewodnikiem. Na pewno nie jest to tania atrakcja, ceny wahają się pomiędzy 80-100 dolarów za całodniową wycieczkę, ale zawsze można negocjować, mi udaje się zejść do 70 dolarów.

Wyprawa powinna zacząć się o ósmej rano, ale jak to zwykle bywa w całej Ameryce Centralnej, minimum godzinne opóźnienie dostaje się zawsze gratis. Zostajemy podzieleni na dwie grupy, po pięć osób każda. Moim przewodnikiem jest Dylan, który w latach dziewięćdziesiątych brał udział w dziewiczej ekspedycji jaskini.

Pierwszą część trasy pokonujemy minibusami. Po godzinie jazdy zatrzymujemy się na niewielkiej polanie skąd rozpoczyna się drugi etap wyprawy. Tym razem musimy przejść dobrych kilka kilometrów. Treeking prowadzi przez gęsty las, dwukrotnie trzeba też pokonać rwącą rzekę. W końcu docieramy na miejsce. Dylan rozdaje każdemu kaski i latarki. Tłumaczy zasady jakie będą nas obowiązywać po wejściu do jaskini; zawsze idziemy gęsiego, osoba z przodu pomaga tej z tyłu, regularnie wysypujemy kamyki i piasek z mokrych butów żeby zapobiec przetarciom, nie hałasujemy ze względu na nietoperze.

Podchodzimy do brzegu rzeki, która wpływa do olbrzymiej groty. Żeby dostać się do środka trzeba przepłynąć niewielki odcinek wpław, a potem wspiąć się na skalny brzeg. W jaskini jest zimno i ciemno, nasze latarki na hełmach słabo oświetlają okolice. Dalszą cześć trasy znowu pokonujemy pieszo brodząc po kolana, pas a czasem nawet po pachy w zimnej wodzie podziemnej rzeki. Od czasu do czasu znowu przepływamy głębszy fragment, czasem trzeba wśliznąć się w szczelinę pomiędzy skałami, albo wdrapać na wielkie kamienie. Silny prąd rzeki wcale nie ułatwia nam zadania, ale za to całą drogę towarzyszą nam kolorowe, ciekawskie rybki, które są doskonale widoczne w czystej wodzie.

Co kilka metrów robimy postój żeby wytrzepać kamienie z butów. W tym czasie Dylan oświetla nam wypolerowane przez wodę, ściany jaskini, pokazuje olbrzymie stalaktyty czy wydrążone mini kanały.

Po ok. 40 minutach marszu nareszcie wychodzimy z wody. Gęsiego wspinamy się po stromej ścianie. Na szczycie, naszym oczom ukazuje się potężna kilkumetrowa grota. Ściągamy buty, od tego miejsca będziemy szli w samych skarpetkach, wchodzimy bowiem na terytorium sakralne, a tym samym dochodzimy do celu naszej dzisiejszej wyprawy. Wnętrze jaskini wydaje się nie mieć końca. Ściany połyskują jakby były pokryte diamentami, zespoły stalagmitów przypominają bajkowe zamki z setkami wieżyczek, z góry zwisa kilkumetrowy las stalaktytów.

Wieki temu jaskinia nieopodal San Ignacio była miejscem świętym dla Majów. Przeplatało się tutaj ze sobą ich życie i śmierć. Składano ofiary z ludzi i zwierząt oraz modlono się do bogów na licznych ołtarzach. W jaskini odnaleziono przedmioty użytku codziennego m.in. ceramikę z 700-900 roku, jak również doskonale zachowane kości, czaszki, a nawet całe szkielety. Wszystko to zostało nietknięte przez odkrywców, którzy natrafili na to miejsce ponad 20 lat temu.

Dylan zaczyna wspominać tamte dni, gdy razem z grupą po raz pierwszy weszli do groty: – Wszyscy płakaliśmy gdy tu dotarliśmy, moja babka wywodziła się z Majów, wiele razy opowiadała mi historie o tym miejscu, nie mogłem uwierzyć że ono istnieje i je odkryliśmy.

Pomimo upływu czasu większość naczyń i kości zachowała się w bardzo dobrym stanie.

– Od wieków nie były dotykane – objaśnia Dylan. – Nawet gdy tu weszliśmy w latach dziewięćdziesiątych nic nie ruszaliśmy.

W jaskini nie ma tłoku, każdy z nas może podejść do eksponatów na odległość nawet kilku centymetrów, dokładnie mu się przyjrzeć. Nie ma bramek zabezpieczających, rozwieszonych lin, ani pilnujących strażników, tylko jaskrawe oznaczenia miejsc, gdzie leżą naczynia czy kości, żeby przypadkiem nikt na nie nie nadepnął.

Na koniec udajemy się do mniejszej groty gdzie spoczywa „Kryształowa dziewica”. Doskonale zachowany, kompletny szkielet młodej kobiety, prawdopodobnie złożonej w ofierze, to symbol jaskini ATM. Swoją romantyczną nazwę zawdzięcza procesowi zwapnienia który pokrył kości krystalicznym pyłem.

Po kilku godzinach spędzonych pod ziemią, zakładamy buty i znowu wracamy do zimnej wody by podziemną rzeką pokonać drogę powrotną. Kilka osób już teraz myśli o ponownym zarezerwowaniu wycieczki. Na pewno warto, bo takich miejsc, gdzie z tak bliska można obcować z tak wielką historią nie zostało już wiele.

Anna Kiełtyka

Uwielbia być w drodze. Najchętniej nigdy by się nie zatrzymywała. Chociaż zawsze wyjeżdża sama, to w podróży najbardziej lubi poznawać nowych ludzi. Bloguje na annakieltyka.wordpress.com.

Komentarze: 2

Ania z wielopola 31 lipca 2012 o 10:57

Pięknie opisałaś to cudowne miejsce! Świetny artykuł!

Odpowiedz

dżoana 6 sierpnia 2012 o 8:23

Niewiarygodne, że takie miejsca gdzieś na świecie jeszcze są – gdzie można z tak bliska zetknąć się z historią i dziewiczą naturą. Wierzę, że to było niezwykłe uczucie móc tam być.

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.