Podróżowanie jest jak nałóg. Uzależnia całkowicie. Gdy po raz pierwszy wyruszysz w drogę, nie poprzestaniesz, dopóki twój podróżniczy głód nie zostanie zaspokojony. Dopóki nogi nie odmówią ci posłuszeństwa, a językowi nie zabraknie słów, dopóki są chęci i marzenia.

autostop w Hiszpanii

Tak wiele miejsc, tak mało czasu… (Fot. Marta Lipińska)

Pragnienie poznania świata mamy zapisane w genach, to element naszej historyczno – kulturalnej tożsamości, naszej natury. To mniejsza lub większa część życia każdego człowieka, lecz bez względu na rozmiar – nieodłączna. Kto dziś nie podróżuje, jest uboższy. Nie mam tu jednak na myśli zasobności portfela, gdyż z tym może być wręcz przeciwnie. Jest uboższy w doświadczenia, których uczą droga i poznani na niej ludzie.

Gdzieś pomiędzy pięknymi widokami, interesującymi budowlami, lokalnymi targowiskami i sławą danego miejsca znajdują się tysiące dróg i dróżek, a na nich miliony anonimowych osób i kierowców znanych nam tylko z imion. Ludzi, dzięki którym podróż staje się niezapomnianą przygodą i wyjątkowym wspomnieniem.

Nie traćmy więc czasu. Plecak, marker, kawałek tektury, kciuk podniesiony do góry i uśmiech. Zaczynamy!

Ja do TIRa nie wsiądę!

– Ja do TIRa nie wsiądę! – ostrzega mnie Kaśka, z którą pierwszy raz w życiu jadę stopem.

Do pokonania niewiele, bo tylko sto dwadzieścia kilometrów. Damy radę. Po kilku minutach na autostradzie, po której pędzą setki rozpędzonych aut, zatrzymuje się TIR.

– Wsiadamy! – krzyczę do Kaśki i biegniemy w stronę ciężarówki.

Po dwóch godzinach docieramy do celu. Mało tego. Przesympatyczny kierowca wysadza nas praktycznie w centrum miasta i udziela kilku wskazówek, jak dotrzeć do lokalnego MDK-u, którego szukamy. Kaśce spada kamień z serca, a ja się szczerzę: I co? Nie taki TIR straszny, jak go malują!

Po tamtej eskapadzie przyjdzie mi jeszcze nie raz jeździć z kierowcami ciężarówek. W ciągu tych wszystkich autostopowych lat na tyle często, aby pokochać spokojną jazdę na wysokościach, z których nierzadko było mi dane podziwiać urzekające krajobrazy czy niezliczone zachody słońca. Poza tym TIR to środek transportu pełen zalet, w którym czuję się naprawdę bezpiecznie – ma ograniczenie prędkości, tacho, CB.

Radio miewają czasami także kierowcy aut osobowych, którzy zawsze chętnie pomagają w poszukiwaniu kolejnego życzliwego szofera. Następną limuzyną może zaś okazać się bus medyczny, superszybka bryka policjanta w cywilu, SUV na kompletnym pustkowiu, czeska furgonetka ozdobiona olbrzymim, kolorowym ślimakiem, wynajęty przez parę Argentyńczyków samochód, w którym serwują Yerba Mate, nasz zacny maluch lub autobusik na jedynej islandzkiej autostradzie pełen chińskich turystów, na którego szybach widnieje znajoma naklejka „Wyjście Awaryjne”.

Czasami to także bliżej nieokreślona marka samochodu wyłożonego skórą, w którym dwóch biznesmenów pędzi 190km/h przez Węgry w kierunku Rumunii, bądź charczący, warczący, sapiący, tudzież wydający inne dźwięki pojazd, który wygląda, jakby za chwilę miał ducha wyzionąć. Zasada jest prosta – nie ważne czym, byle do przodu!

Amerykański żołnierz, prezes huty aluminium na Islandii, strażak z Belgii…

Czymże jednak byłaby podróż bez współtowarzyszy w postaci kierowców? Ha! To dzięki nim można się pośmiać. To z nimi można prowadzić dialogi na tematy tak różne jak polityka, praca, literatura, muzyka, motoryzacja, kuchnia, edukacja czy… kynologia. To od nich można dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy o danym kraju, języku, obyczajach lub porozmawiać o życiu, tak po prostu, szczerze, od serca.

Zauważyłam nieraz, że wielu z nich lubi się zwierzać, snuć opowieści. Działa to w dwie strony – dla wiozącego autostopowicz staje się swego rodzaju cichym powiernikiem, kimś, komu można się wyżalić bez strachu przed subiektywną oceną danej sytuacji; dla podróżnika natomiast rozmowa staje się lekcją życia z pierwszej ręki.

Pomyliłby się jednak ten, kto myśli, że zatrzymują się jedynie znudzeni bądź nudziarze. Wręcz przeciwnie, przekrój społeczny jest na drodze znacznie bardziej intensywny, niż gdziekolwiek indziej. To podczas wypraw na stopa miałam okazję rozmawiać z dystyngowanym angielskim gentlemanem, który do Portugalii przyjechał w interesach, amerykańskim żołnierzem, stacjonującym pod Norymbergą, który chcąc pomóc, podwiózł mnie aż trzysta kilometrów, polskim prezesem największej huty aluminium na Islandii, strażakiem z Belgii, krupierką z Chorwacji, aktorką z Niemiec, fotografem ze Szwajcarii, nauczycielem z Holandii, czy dostawcą ze Śląska, którego zrozumieć było prawdziwą sztuką.

Od każdej z tych osób można się było dowiedzieć przynajmniej kilku nowych rzeczy. I choć kontaktu z większością już nie ma, nigdy nie zapomnę ich barwnych osobowości.

Fahren Sie nach Frankfurt?

Fahren Sie nach Frankfurt? Czy Jedete do Prahy? – to zdania-klucze, gdy celem podróży są miasta nad Menem i Wełtawą. Ale co poradzić, gdy kolejnym przystankiem ma być Lyon lub Budapeszt, a znajomość francuskiego i węgierskiego jeszcze w powijakach? Albo gdy w drodze do Bratysławy zatrzymuje się bułgarska ciężarówka, w której obu kierowców na propozycję rozmowy po czesku, słowacku lub angielsku powiada niet?

Wtedy trzeba postawić na kreatywność! W ruch idą ręce, nogi, głowa i wszelkiej maści dostępne dookoła rekwizyty. Język ciała, mimika i gesty to podstawa. I choć nawiązanie rozmowy wydaje się zadaniem karkołomnym… to naprawdę działa! Pewnego razu turecki kierowca, Murat, z przyjemnością obdarował mnie i Marka płytą, której właśnie słuchaliśmy, gdy z aprobatą kiwaliśmy głowami i uśmiechaliśmy się od ucha do ucha. W czasie innej podróży Chorwat, władający jedynie mową ojczystą, zachwalał piękno swojego kraju, gdy serpentynami wzdłuż wybrzeża kierowaliśmy się na południe. Robił to przy tym w sposób tak namiętny, iż łatwo było zgadnąć, czego dotyczyły jego wywody. Nieco trudniej było się domyślić jednak, o czy mówił jak najęty, zaczepiony na stacji benzynowej Węgier, po tym, jak Łukasz przeczytawszy w rozdziale „Jedziemy autostopem” w „Rozmówkach” zapytał Jó napot kívánok! Hová megy? (Dzień dobry! Dokąd pan jedzie?). Ale koniec końców i tak się dogadaliśmy, wszak Polak, Węgier dwa bratanki…

Uczta dla podniebienia

Gadu, gadu, a pić się chce. Czasami nawet i zjeść. Na szczęście każdy kierowca o tym dobrze wie, dlatego zaproszenie autostopowicza na kawę to niemalże rytuał. Ciepły płyn przyjemnie grzeje, zwłaszcza gdy za oknem pada, wieje lub śnieży, a zastrzyk kofeiny pobudza i dodaje nowej energii. Zazwyczaj takiej przyjemności towarzyszy jeszcze słodki rogalik, kawałek ciasta, tost lub kanapka. W upalne dni króluje cola. Mała rzecz, a cieszy.

Bywa też, że zaproszenie obejmuje nie tylko napój i przekąskę, ale obiad z prawdziwego zdarzenia. Będąc w 2008 roku w Asturii, zwariowana rodzinka z Madrytu zaprosiła nas do restauracji położonej wśród gór. Przystawka, pierwsze danie, drugie, deser, wino, kawa, a na koniec lokalny akcent – orujo. Byłam oszołomiona i wniebowzięta. Nigdy w życiu nie miałam sposobności jeść tak wystawnego obiadu! Tuż przed ostatnim etapem wspólnej podróży wyściskałam serdecznie hiszpańskich rodziców.

na trasie Wrocław-Zgorzelec.

W ciężarówce przesympatycznego Daniela na trasie Wrocław-Zgorzelec. (Fot. Marta Lipińska)

Nieco ponad rok później miałam okazję delektować się kuchnią portugalską, kiedy to Marcos, klarnecista z galicyjskiej A Coruñi zawiózł mnie do samego Porto i zabrał do lokalu na Ribeirze. Do dziś pamiętam smak piekielnie mocnej kawy z likierem, którą piliśmy po posiłku.

Tyle wielkiego świata. Z polskimi kierowcami ciężarówek jest za to prawie jak w domu.

Za chwilę mam czterdziestominutową pauzę. To co, kawka? Herbatka? A może kanapeczka? – pytał Daniel tuż przed postojem – Gdzieś tutaj mam świeże warzywa i cytrynę.

Kiedyś na parkingu pod Kolonią w czasie poszukiwań stopa w stronę Belgii, natrafiłam na trzy polskie ciężarówki. Panowie powitali mnie z honorami, natychmiast znajdując dodatkowe krzesło oraz częstując butelką zimnego belgijskiego piwa i świeżutkim chlebem z pomidorem. Potem przyszedł czas na obowiązkową herbatę i jeszcze jedną kanapkę, bo przecież widać, żem głodna. Kilka godzin później dwóch z nich, zjeżdżając piętnaście kilometrów z autostrady tylko po to, aby wyrzucić mnie w centrum Hasselt, podarowało mi „zestaw przetrwania” – reklamówkę pełną jedzenia. Ci sami mężczyźni zostawili mi też numer komórkowy, na który miałam wysłać wiadomość z informacją, że mam się dobrze (troskliwi kierowcy zamartwiali się bowiem o samotną podróżniczkę, lądującą w centrum obcego miasta o północy). I jak tu nie kochać naszych mobilków?

Marta Lipińska

Z wykształcenia filolog, z zamiłowania podróżnik. Od wielu lat zwiedza Europę jeżdżąc autostopem. Interesuje się fotografią. Obecnie mieszka w Macedonii, gdzie przebywa na wolontariacie.

Komentarze: 2

Sabina Cicha 30 sierpnia 2012 o 19:37

Pięknie sobie żyjesz Marta. Gratuluję pomysłu, odwagi, przygody. Trzymaj się ciepło

Odpowiedz

Ania 11 czerwca 2013 o 13:20

Czytając ten artykuł znalazłam się gdzieś na trasie moich podróży..w świecie który zaczyna się dla mnie na małym zajeździe, na wylotówce autostrady z Wrocka do Zgorzelca, i dalej..nie łapię dłużej niż 15 min…zatrzymuje się KTOŚ i nas zabiera..zawsze na południe, ku słońcu:)
Będąc w ciągu roku w Polsce oglądam wszystkie rejestracje mijanych samochodów, zaglądam w kabiny tirów na stacjach benzynowych, szukam krzaków do spania gdziekolwiek..taki instynkt, tęsknota. I coraz bardziej się przekonuję, że się z tego nie wyrasta..!!!! już mnie stać na all inclusive..ale wszystko co najpiękniejsze działo się pod gołym niebem, dzięki życzliwości ludzi..i mam nadzieję, że w tym roku życie mnie również obdaruje piękną podróżą na południe..
SPEŁNIENIA MARZEŃ wszystkim marzącym o wolności podróżowania w nieznane!!!!

Odpowiedz