Wbrew pozorom, Chile, najdłuższy kraj świata, ma do zaoferowania jeszcze więcej niż czynne wulkany, monumentalne góry, krystalicznie czyste jeziora i najsuchszą pustynię na globie. Będąc tutaj, tysiące kilometrów od domu, można się poczuć niemal jak u siebie. Wystarczy obrać kurs na Chiloe.

Jest to niewielki archipelag położony na południe od Puerto Montt, na zachodnim wybrzeżu kraju. Jeśli jedziecie rowerem, nie ma lepszego miejsca na rozpoczęcie swojej przygody z patagońską pogodą.

Spotkania niecodzienne

– Hola!
– Hola! – odpowiedziałam szybko i dopiero wtedy podniosłam głowę.

Przede mną stał niewysoki, ale nad wyraz dobrze zbudowany mężczyzna w średnim wieku. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego gdyby nie RZECZ, którą trzymał w dłoniach. Ta RZECZ, po chwilowym rozeznaniu, okazała się być piłą mechaniczną – całkiem z resztą słusznych rozmiarów. Widząc moje lekkie zdezorientowanie przemówił bardzo miękkim i przyjacielskim głosem.

– Nie boisz się mnie chyba?
– Eeeeee, chyba nieeee – odpowiedziałam równie sympatycznie, co inteligentnie.

Okazało się, że Pedro mieszka w jednej z okolicznych wsi (jesteśmy we wschodniej części Chiloe) i wraz z całą rodziną pracuje w podmiejskim tartaku. Wracał właśnie do domu. Przedmiot rodem z amerykańskiego horroru, który dzierżył w dłoniach, okazał się niczym więcej jak jednym z atrybutów jego pracy, który właśnie odebrał z naprawy. Bez żadnego skrępowania wsiadł do autobusu i przy niemym zdziwieniu kierowcy odjechał wraz z resztą pasażerów w siną dal.

W oczekiwaniu na swój transport pomógł mi założyć niesforny łańcuch i plotkując troszeczkę, zdradził kilka sekretów na temat okolicznych mieszkańców. To jedno z tych spotkań, które zapamiętam na długo. A mało brakowało, by ta rozmowa nigdy się nie odbyła…

Miejsce narodzin statku

Nie miałam wcześniej w planach zwiedzania Dalcahue. Więcej – nawet nie wiedziałam o jego istnieniu. Gdyby nie tygodniowy, trochę przymusowy pobyt na Chiloe, pewnie nigdy bym tam nie trafiła. Droga to tej małej, nadmorskiej mieściny zbaczała nieco z autostrady panamerykańskiej, czyli z trasy, którą zmierzałam na południe. Dwadzieścia kilometrów dość ciężkiego i widokowo monotonnego podjazdu potrafi nieźle zniechęcić do dalszej jazdy. Prawdziwym demotywatorem na tej trasie nie okazały się jednak ogólne zmęczenie i znużenie, ale hordy wyjątkowo niesympatycznych psów. Droga przez mękę dla każdego rowerzysty.

Powoli zmierzchało, a ja ciągle nie miałam noclegu. Zbyt dużo ludzkich zabudowań wokół nie sprzyjało spaniu na dziko. Tym samym, obrałam kurs na najbliższą miejscowość, w której miałam nadzieję zastać przybytek zwany hospedaje. Marzyłam o ciepłym prysznicu i gorącej herbacie. Tylko tyle i aż tyle.

I wtedy je zobaczyłam. Dziesiątki kolorowych domków ustawionych wzdłuż linii brzegowej, mieniące się w słońcu statki cumujące w miniaturowym porcie i wspaniały widok na okoliczne wysepki.

Dalcahue w języku rdzennej ludności oznacza ni mniej ni więcej jak „miejsce narodzin statku”, co nawiązuje do skonstruowania pierwszych na Chiloe łodzi rybackich – dalcas.

Jest tutaj wszystko co niezbędne do życia. Małe sklepiki z mydłem i powidłem, najpopularniejszy w kraju bank, supermarket, przychodnia, niewielka szkoła i straż pożarna. Potrzebujesz dętkę do roweru? Nie ma sprawy. Za rogiem Raul sprzedaje takie rzeczy. Brakuje Ci pieczywa? Znajdziesz je w panaderii na głównej ulicy. Zimno Ci? Seniora Maria robi wspaniałe swetry z owczej wełny. Jaki nosisz rozmiar?

Wyjątkowo jak na ten region słoneczna pogoda, niesamowicie mili i uśmiechnięci ludzie oraz sielskie krajobrazy sprawiły, że zapragnęłam tu zostać na dłużej.

Ładnie, ładniej, Quinchao

Z Dalcahue już tylko rzut beretem na pobliską wyspę Quinchao – uznawaną za jedną z najciekawszych w całym archipelagu Chiloe. Warto się na nią wybrać darmowym promem lub złapać lokalny autobus. W pogodny dzień z Quinchao rozciąga się spektakularny wręcz widok na pozostałe wyspy archipelagu na zachodzie oraz pokryte śniegiem góry północnej Patagonii na południowym-wschodzie.

Wielbiciele patchworkowej architektury znajdą tutaj urocze drewniane domki, wiatraki oraz osławione kościoły wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO – m.in. Iglesia de Santa Maria de Loreto. Ta jezuicka budowla znajdująca się w sennym Achao, mniej więcej dwadzieścia dwa kilometry od Dalcahue, jest najstarszym kościołem na Chiloe, datowanym na 1740 rok.

Rowerem po Carretera Austral

Każdego roku, w pierwszym tygodniu lutego, na Quinchao odbywa się Encuentro Folclorico de las Islas del Archipelago – niezwykle barwny i głośny festiwal tańców i muzyki folklorystycznej regionu. Chiloci z całego archipelagu zjeżdżają się wtedy do Achao i wspólnie świętują przez kilka dni z rzędu. Tak się bawić potrafią tylko Latynosi.

Chiloe wraz z jej drewnianymi kościołami uznawana jest za jedną z największych atrakcji turystycznych Chile. Większość przyjezdnych skupia się jednak tylko na osławionych budowlach zapominając, że archipelag ma do zaoferowania znacznie więcej. Cudownie otwarci ludzie, wspaniałe krajobrazy przypominające trochę nasze Bieszczady, kolorowe festiwale, parki narodowe i enedmiczna fauna i flora – to wszystko stanowi o wyjątkowości tego miejsca. Nie warto tu zaglądać na chwilę.

Chiloe trzeba dać szansę, poznać od środka, zatrzymać się na chwilę i spróbować zrozumieć dlaczego mieszkańcy archipelagu tak bardzo podkreślają swoją odmienność od reszty społeczeństwa.

Po stokroć warto. Na Chiloe czas płynie inaczej, wolniej. Tutaj każdy dzień jest celebracją – świętem rodziny, życia i spokoju ducha. Tutaj docenia się to, o czym u nas zupełnie się zapomina…

To dlatego trzeba tam pojechać. Żeby docenić życie.

Edyta Siedlecki

W podróżowaniu na etacie wyrabia 200 % normy. Zaczynała od wycieczek po jabłka do dziadkowej spiżarni i wpadła w podróżowanie jak śliwka w kompot. Lubi patrzeć na świat przez obiektyw, najlepiej różowy. Bloguje jako TRAVELERKA.

Komentarze: Bądź pierwsza/y