Jak wygląda księżyc na drugiej półkuli? Jak prawidłowo korzystać z mapy? Nawet jeśli ktoś uważał na lekcjach geografii, okazuje się, że w praktyce… wszystko stoi na głowie!

Wesołe miasteczko w Ameryce Południowej

Teoria, teoria. W praktyce wszystko stoi na głowie! (Fot. Marta Alabrudzińska)

19.11.2012, Buenos Aires, Argentyna

– Przecież skręciłyśmy najpierw w prawo, w Avenida Pueyrredón i cały czas prosto, zaraz powinna być ta stacja metra!
– Ale zobacz, skręciłyśmy w drugą stronę, obróć mapę… Tu wszystko wygląda tak samo!

Tak właśnie wyglądały nasze pierwsze dni w Buenos Aires. Powód? Rozmieszczenie argentyńskich ulic wygląda mniej więcej tak, jak na rysunku po prawej.

Jest to może wygodne, jeśli chodzi o mierzenie odległości, bo jeżeli spytasz kogoś, „gdzie jest „X”?”, otrzymasz odpowiedź, że tenże „X” znajduje się w… prosto, prawo, lewo… odległości np. 6 kwadr. Jako, że kwadra (w zależności od miasta) wynosi około 100 metrów, wszystko staje się jasne.

Czy to takie proste? Na szachownicy naprawdę łatwo można się zgubić, gdy nie ma punktów zaczepienia, a jedna z gubiących się ustawia swój świat i mapę według słońca. Tylko zaraz, co z tym słońcem jest nie tak? W Polsce, to dla mnie normalne. Słońce w południe = Południe, Południe = dół mapy, słońce = dół mapy. A tu, niespodzianka! Po ponad miesiącu przemierzania półkuli południowej okazało się, że po tej stronie jest dokładnie odwrotnie! Kilka rysunków dla przekonania samej siebie i już jestem pewna…

Euforia! Ja patrzę w niebo, Gabi – na tłumy Buenos Aires. Przynajmniej wiemy, że jeśli grozi nam jakieś niebezpieczeństwo, to tylko spod ziemi.

Stolicę tanga zastałyśmy późną wiosną – kwitnące drzewa, soczysta zieleń liści i zwykłych drzew, i palm. Upał lejący się z nieba. Gdy chcemy odpocząć od tych ciągłych obserwacji, to tylko na ławce w cieniu… Nic z tego. Siedzenie tylko potęguje tajemnicze skupienie wzroku Gabi, a dla mnie szykuje kolejną niespodziankę.

– Czemuż to słońce ucieka w drugą stronę? – biję się w czoło, gdyż teraz to takie oczywiste. I znowu rysuję.

Zaczęłam się zastanawiać, czy nie uważałam na lekcjach geografii? Gabi na pewno nie, teraz też nie mogę liczyć na dyskusję z nią, odpowiada mi tylko nieobecnym wzrokiem, albo niezrozumienia. Wstyd mi, wstyd za myślenie przywiązane do naszej północnej półkuli.

Przed przyjazdem tutaj nawet nie myślałam, że tak oczywiste dla mnie rzeczy oczywistymi wcale nie są… Przeszukuję kartę pamięci w mojej głowie, Gabriela wciąż patrzy na ludzi, ludzie patrzą na nas. Bycie blond socjologiem w Ameryce Południowej nie należy do rzeczy najłatwiejszych na świecie. Nawet w Buenos Aires wyróżnia się z tłumu. A im dalej w podróż, tym gorzej – ja wysoka, ona blondynka – i już ludzie wyrywani ze swoich normalnych myśli, zwalniają by przypatrzyć się nam – „intruzom”.

Mam! Pamiętam filmik o dniu polarnym na biegunach (dziwne rzeczy siedzą w tej głowie). W obrazie panoramicznym wyglądał mniej więcej tak:

2.12.2012, Montevideo, Urugwaj

Przekonałam samą siebie. Prawie dwa tygodnie w boskim Buenos minęły. Była Brazylia, przed wyruszeniem wgłąb Argentyny, czas na krótką przerwę w Urugwaju.

Nie mam dla Was ciekawostek geograficznych z Montevideo. Będzie tylko o wieczornym chodzeniu po targu. Tym razem nie wyróżniałyśmy się tylko my, ale także nasz urugwajski przyjaciel – Javier. Dzisiaj nie wyglądem lecz – pustymi rękami. Wszędzie ludzie z mate, mate w ręku, termos pod pachą, termos w torbie, termos na plecach, wszyscy siorbią yerba mate. Trochę nam niezręcznie bez bombilli w ustach. Chociaż nie ma to znaczenia, bo wszyscy dookoła się znają, a przynajmniej znają naszego przyjaciela, więc co parę kroków zatrzymujemy się, witamy z kimś nowym.

Na czym polega fenomen, że w ponad milionowym mieście wszyscy się znają? Może na tym, że akurat ten targ przyciąga określony typ ludzi? Bransoletki, świecidełka, muzyka, instrumenty, książki, mapy małe, mapy duże, globusy. Czy ktoś tu ma jeszcze problem z kierunkami świata? Okazuje się, że tak!

Czy dlatego, że jest ważniejsza? Urugwajski artysta – Joaquin Torres Garcia, postanowił zmienić tę powszechną tendencję i obrócił atlas. Tym samym stwierdzając, że góra jest ważniejsza? Nie dajemy się przekonać do nowej koncepcji i znikamy wśród kolorowych straganów.

5.12.2012, gdzieś na drodze, Argentyna

Grudzień, zbliża się południowoamerykańskie lato. Jesteśmy świadome, że nie przeżyjemy nadchodzących upałów, prosto z Urugwaju pikujemy na południe. Jeden z naszych najlepszych autostopowych dni – ponad 1300 kilometrów.

I udało się! Bahia Blanca, czyli prawie Patagonia, która to dała nam schronienie przed gorącem na długie dwa miesiące. Miesiące wiatru i przymarzania nocami do naszych tropikalnych śpiworów w naszym tropikalnym namiocie.

11.12.2012, playa Asina, Argentyna

Brrrr! To była jedna z tych zimnych nocy, podczas których modlisz się o jej zakończenie, a już o 8 rano leżysz w bieliźnie. Słońce ucieka gdzie chce, przy czym parzy niemiłosiernie. Gabriela nie wykazując większej ochoty na nadatlantyckie spacery zatapia się w jednej ze swych lektur. Kierowcy często pytają, czy nosimy w plecakach kamienie… Nie, nie, tylko podstawowe siedem książek. A nowych wciąż jej przybywa.

Zostawiam ją więc i spaceruję wśród białych piasków, umywalek ułożonych z muszelek. Nadchodzi szybki przypływ, Atlantyk z hukiem obija się o kamienie i muszle. Ogłuszona obracam się na chwilę, a tam? Biegnie w moja stronę trójka umundurowanych ludzi, trochę się skradając, z wyraźnym zamiarem otoczenia mnie. Policja?!

– Que estas haciendo aqui? Co Pani tu robi?!
– Ty-tylko chodzę… Czy to tu zabronione?
– Jak to, chodzi Pani? Sama? Tak po prostu chodzi?

Tak zostałam odwieziona do wyrwanej z lektury Gabi przez przerażonych policjantów, którzy wypatrzyli mnie z drogi i rzucili się na ratunek, myśląc, że chcę zakończyć swe marne życie w otchłaniach oceanu. Cóż, chyba samotność nie leży w naturze Argentyńczyków. Tak też dowiedziałam się, że w Argentynie jestem bezpieczna, a na pewno przed samą sobą…

3.01.2013, Punta Arenas, Chile

Objechałyśmy już Ziemię Ognistą, dalej na południe jechać nie można. Wspinamy się w górę mapy, tym razem po stronie chilijskiej. Noce bardzo krótkie, ale nie na tyle, by nie zauważyć, że z księżycem też coś jest nie tak. Kobiecie w podróży jest on całkiem przydatny, kiedy to mylą się dni tygodnia i kalendarza.

W Punta Arenas mieszkamy u rodziny, która całkowicie poświęcona jest folklorowi tego regionu. On gra, ona szyje stroje dla ich tańczących dzieci. Jednej rozśpiewanej nocy, skropionej mocno pisco, zerknęłam na wiszący na ścianie kalendarz. I oto, co zobaczyłam:

Kalendarz ścienny rodziny w Puenta Arenas (Marta Alabrudzińska)

Kalendarz ścienny rodziny w Puenta Arenas (Rys. Marta Alabrudzińska)

Co z „cienieniem” i „dużeniem” księżyca, które tak ładnie objaśniał pan Kret w prognozie pogody? W Polsce wszystko jest na swoim miejscu, księżyc „cienieje” i „dużeje”, kiedy powinien. Próba przeanalizowania sytuacji z biesiadnikami skończyła się tylko na pijackiej dyskusji o społeczeństwie i religii, cała Gabi. I jak niewiele procentów jej wystarcza, by zacząć mówić płynnie po hiszpańsku!

W telewizji pojawiła się wzmianka o zamordowaniu dwóch mieszkańców Temuco przez Mapuczy – Indian zamieszkujących południowe Chile, walczących o swoje prawa do ziemi. Wywołało to moje ulubione pytanie.

Czy w Polsce są aborygeni?
Tak! – odpowiedziałyśmy ze śmiechem. – Całe 38 milionów!

Spróbowałam przy innej okazji znowu wyjaśnić sobie rysunkiem o co chodzi z tym księżycem.

Tak wyglądają fazy księżyca z półkuli północnej. A teraz obracamy kartkę i voila! I w ten sposób powstało intrygujące mnie pytanie – jak wygląda księżyc na równiku? Czekam niecierpliwie, żeby to sprawdzić.

W Punta Arenas zobaczyłam po raz pierwszy na niebie (po trzech miesiącach!) Krzyż Południa. Wcześniej ludzie nie wiedzieli, gdzie jest, wszyscy znali tylko Trzy Marie, jak nazywają tu Pas Oriona. Od kiedy zobaczyłam krzyż na fladze Magallanes (najbardziej wysuniętego na południe regionu Chile), widzę go teraz zawsze, gdy spojrzę na niebo (oczywiście w nocy!). Chociaż trochę tęsknię za Wielką Niedźwiedzicą…

2.03.2013, Asuncion, Paragwaj

Kończę już pisać o tym, co po Tej Stronie jest inne. Nie chodzimy tu do góry nogami, tak mi się przynajmniej wydaje. Te wszystkie inności, które tu znalazłam, zaskakiwały mnie tak samo, jak rzeczy bardzo dla mnie europejskie, czy nawet polskie – gołębie, bociany (internet mówi, że nie ma ich w Ameryce Południowej, ale obie je widziałyśmy! Nie wiem, z czym mogłyśmy pomylić, były identyczne), łubiny, mlecze, rumianek przy drogach czy maki na Patagonii.

Przed nami jeszcze pięć miesięcy podróży.

Marta Alabrudzińska

Studentka biotechnologii zafascynowana nauką, podróżami i malarstwem. Konsekwentnie, realizuje coraz śmielsze pomysły, ze szkicownikiem w ręku poszukuje pięknej przyrody, wartościowych ludzi i przytulnych laboratoriów.

Komentarze: Bądź pierwsza/y