Uczeni wciąż się spierają, czy w Adżancie pierwszy młotek uderzył w skałę w II wieku przed naszą erą, czy też młotki i dłuta rozstukały się na dobre w V wieku naszej ery.

W przypadku historii i zabytków indyjskich często trudno to ustalić, bo, jak wiadomo, w tamtych stronach świata czas nie biegnie linearnie, ale zatacza koło (kalaczakra): pory roku pojawiają się wciąż w tym samym wężowym rytmie, gdzie zima chwyta ogon wiosny, ludzkie życie snuje się od narodzin do śmierci i do kolejnych narodzin, fortuna kołem się toczy, a historia lubi się powtarzać. Ponadto, sami Indusi nie przywiązują zbytniej wagi do chronologii, mieszając nie tylko stulecia, ale i całe eony, a na domiar złego, nie uważają, że to, co szczególnie stare, jest szczególnie cenne i, na przykład, wymieniają stareńkie świątynne posągi, na nowiutkie i nieuszkodzone.

Kamienny Budda w Adżancie

Ukryty w jaskini kamienny Budda. (Fot. Anna Różańska)

Jakąkolwiek wersję przyjmiemy i tak okaże się, że groty w Adżancie są sporo starsze od polskiej państwowości i w czasach, gdy je wykuwano, królewna Wanda rzucała się w odmęty Wisły z drewnianych wawelskich fortyfikacji, a może w ogóle tury jeszcze biegały po dzisiejszych Błoniach.

Groty w Ellorze uważa się za nieco młodsze, co w kontekście powiedzianego powyżej i tak nie ma większego znaczenia. No, powiedzmy był VI wiek, gdy wyłupano w skale pierwszą dziurę, a w tym czasie tury nadal biegały po Błoniach.

Młotkiem i dłutem

Groty w Adżancie to trzydzieści wydłubanych w skałach świątyń i klasztorów, ukrytych w odległej zielonej dolinie. Wykuto je za pomocą młotka i dłuta, i za pomocą tych samych narzędzi ozdobiono niesłychanej urody detalami rzeźbiarskimi i architektonicznymi. Nie powstały od razu, wykuwano je mozolnie na przestrzeni kilku wieków, być może robili to sami mieszkający w już gotowych grotach mnisi, adepci rdzennie indyjskiej religii – buddyzmu.

Kunszt rzeźbiarski jest tu niepodważalny, a samo położenie jaskiń, ich półksiężycowate cielsko wbite w skały i zieleń, to widok doprawdy niepowtarzalny i wzbudzający, oprócz podziwu, szacunek. Ale Adżanta to jeszcze coś więcej niż kamienna modlitwa mnichów sprzed, co najmniej, półtora tysiąca lat. To jedne z najstarszych, najpiękniejszych i najlepiej zachowanych malowideł ściennych, wykonanych techniką tempery na obrzuconych gliną ścianach. Kolory zachowały się doskonale. Freski są wszędzie, na ścianach i na sufitach jaskiń. Opowiadają niezliczone historie z życia Buddy, ilustrują opowieści z dżataków (starych tekstów apokryficznych), wydarzenia historyczne i życie codzienne w dawnych, bardzo dawnych Indiach.

Najstarsze z nich przekazują prawdy Hinajany, pierwotnej ścieżki buddyjskiej, do dziś praktykowanej między innymi na Cejlonie, młodsze nauczają o Buddach i Bodhisattwach Mahajany, Wielkiego Wozu buddyzmu, który rozprzestrzenił się później na ogromnym obszarze Azji, sięgając Chin, Wietnamu, Tybetu, Mongolii. Wszystkie malowidła mają charakter nie tylko ozdobny, ale i edukacyjny – poszczególne groty „specjalizują się” w różnych aspektach przekazu religijnego, ale bez względu na to, o czym opowiadają namalowane przed stuleciami freski, są one po prostu piękne, wyrafinowane i dojrzałe artystycznie.

John Smith – turystyczny wandal

Freski z Adżanty są jedyne w swoim rodzaju, jedyne takie na świecie. Można je oglądać godzinami i nie poczuć znużenia, o znudzeniu nie wspominając. Wspaniałe te skarby z jakichś niewyjaśnionych do końca powodów na wiele wieków pokrył kurz zapomnienia i porosła dżungla. Tylko z lotu ptaka można by zauważyć dziwne pęknięcie wśród skał i zieleni, ale ludzie, pomni losów Ikara, rzadko latali, a ptaki nie chciały nic nikomu powiedzieć.

Pewnego dnia pewien brytyjski urzędnik o niewiarygodnie pospolitym nazwisku, niejaki John Smith, polował sobie w tej okolicy na tygrysy. Były to bowiem czasy, gdy kość słoniowa i tygrysia skóra były zwyczajowo wywożonymi Indii pamiątkami. No więc, chyba tygrys mu uciekł, a może musiał iść za potrzebą (Smith, nie tygrys), dość że odkrył wejście do jaskini nazwanej później Jaskinią nr 10. To co tam zobaczył, porośnięte pnączami i ozdobione odchodami nietoperzy, tak go zachwyciło, że z wrażenia wyskrobał na zabytkowym tynku swoje nazwisko wraz z datą.

Dzięki temu aktowi turystycznego wandalizmu znamy dokładną datę odkrycia zakrytych przed okiem barbarzyńców jaskiń – 28 kwietnia 1819 roku. Od tego czasu brytyjscy, i nie tylko, archeolodzy, historycy sztuki, religioznawcy i inni badacze po prostu oszaleli. Bo naprawdę było dla czego oszaleć. Skumulowane piękno i zaklęte w nim sekrety historii do dziś pozostawiają zwiedzających z otwartymi z podziwu ustami.

Jak zbudować bazaltową świątynię

W oddalonej o jakieś sto kilometrów Ellorze są groty i „wolnostojące” świątynie, jest ich trzydzieści cztery i zostały „zbudowane” ze skał bazaltowych.

A oto instrukcja Jak sobie zbudować bazaltową świątynię:

  1. Znaleźć odpowiednio wysokie bazaltowe wzgórze, położone ładnie i trochę na uboczu.
  2. Wdrapać się na nie, zabierając ze sobą zestaw narzędzi: młoty, młotki i dłuta (i butelkę wody mineralnej, na wszelki wypadek).
  3. Poczynając od wierzchołka skały kuć i dłubać, dłubać i kuć, wykuwając najpierw dach.
  4. Ozdobić dach i schodzić z kuciem i dłubaniem coraz niżej, „budując” tym sposobem ściany.
  5. Ściany też jakoś ozdobić.
  6. Po dojściu do fundamentów wydrążyć w budynku pomieszczenia, no przynajmniej jedno, choćby niewielkie, bo inaczej nie byłby to budynek, a już na pewno nie świątynia.
  7. Można palić kadzidła – świątynia gotowa!

Tak właśnie, choć trudno w to uwierzyć, zbudowano niewiarygodną świątynię Śiwy Kailasanatha – Pana Góry Kailaś. Budowla (czy to aby adekwatne do tego przypadku określenie?) ma trzydzieści metrów wysokości i każdy jej cal, wszystkie rzeźby i ozdoby, powstały z jednej skalnej bryły.

Hinduizm, buddyzm i dżajnizm

O ile cały kompleks w Adżancie ma charakter buddyjski, o tyle świątynie w Ellorze należą do trzech religii: hinduizmu, buddyzmu i dżajnizmu. Hinduistyczne i buddyjskie powstały mniej więcej w tym samym czasie (VI-IX wiek) a dżajnijskie są nieco młodsze, ale jakie znaczenie ma czas, który i tak, jak wyjaśniliśmy to sobie na wstępie, kręci się w kółko?

Groty w Ellorze pełniły podobne funkcje, co te w Adżancie: w niektórych mieszkali mnisi, inne służyły za sanktuaria i sale modlitw, a wszystkie zajmowały się opowiadaniem pradawnych historii o bogach, buddach i tirthankarach. Nie ma tu barwnych fresków, są za to rzeźby i płaskorzeźby, którym nie można się napatrzeć do syta. W każdym zakamarku kryje się jakaś lekcja religii, historii i mitologii. A piękne to wszystko tak, że chyba przewyższające urodą antyczne rzeźby greckie, choćby dlatego, że te ostatnie strasznie się już wszystkim opatrzyły, a arcydzieła z Ellory wciąż posiadają świeżość odnalezionego skarbu, choć, leżąc w pobliżu tradycyjnych szlaków handlowych, w odróżnieniu od jaskiń Adżanty, nigdy nie popadły w zapomnienie.

Beata Woźniak

Orientalista-indolog, indiofilka, miłośniczka kulinariów indyjskich, w Indiach i okolicy spędziłam sześć lat (Azja Południowa i Południowo-wschodnia). Obecnie kura domowa, hobbistycznie pisząca o Indiach Szerokopojętych i przygotowująca książkę kucharsko-podróżniczą.

Ostatnie posty

Komentarze: Bądź pierwsza/y