Parę lat temu postanowiłem spełnić swój amerykański sen. Jako student zgłosiłem się do programu Camp America. Na miejscu wyrobiłem sobie amerykańskie prawo jazdy, zebrałem czteroosobową ekipę ludzi z campu, ustaliśmy szybki plan i udaliśmy się w podróż.

Wypożyczonym autem przejechaliśmy około 6500 kilometrów, zahaczając zarówno o małe miasteczka, jak i wielkie metropolie. Przed podróżą uzgodniliśmy, że każdy ma swój cel, który chce spełnić. Oskar chciał zobaczyć gdzie mieszka aktor Peter Falk, który grał porucznika Columbo, Milena chciała zobaczyć aleje Gwiazd w Hollywood, Agata najpiękniejszą trasę Ameryki, która mknie wzdłuż zachodniego wybrzeża od Los Angeles aż do San Francisco, a ja chciałem się wspiąć się na znak Hollywood i odpalić fajkę, delektując się zdobyciem najsławniejszego wzgórza w historii filmów.

Hollywood – pierwsze starcie

Los Angeles - widok z Kodak Theatre

Widok na napis Hollywood z dachu Theatre Center. (Fot. Paweł Szpala)

Do Los Angeles przyjechaliśmy późnym popołudniem, prosto po hucznej nocy spędzonej w Las Vegas. Byliśmy zmęczeni, a nie mieliśmy żadnego namiaru na hostel. Krążąc do późnych godzin po różnych dzielnicach wielkiej metropolii znaleźliśmy w końcu tani hostel w centrum Long Beach, który przez kolejne parę dni stał się naszą baza wypadową.

Przez tydzień spędzony w słonecznej Kalifornii zwiedziliśmy: Kodek Theatre, Aleję Gwiazd, Long Beach, Huntington Beach, San Diego, Tijuanę w Meksyku, Beverly Hills, dzielnicę gdzie wg przewodnika mieszkają największe gwiazdy Hollywood, oraz sam znak, który nie dawał mi spokoju od samego początku podróży.

Zaczęło się, jak zawsze, dość niewinnie. Chodząc po tarasie kina Kodak Golden Theatre i czytając cytaty wyryte na chodniku, żartem powiedziałem do moich towarzyszy, że fajnie by było przewiesić się przez „O” na znaku Hollywood. Ku mojemu zdziwieniu pomysł nie został wyśmiany, ale podłapany i 30 minut później byliśmy już w drodze na znak.

Niestety nie mieliśmy żadnej dokładnej mapy miasta ani nawigacji, więc kierowaliśmy się jak najbliżej wzgórza gdzie znak był widoczny. W pewnym momencie droga się skończyła i resztę trzeba było pokonać na piechotę, spacerem pod górkę w Griffith Park. Samochód zostawiłem pod parkiem i późnym popołudniem zaczęliśmy wspinaczkę pod wzgórza. Ścieżka, którą kroczyliśmy, robiła się coraz bardziej stroma i kręta, po drodze mijali nas zbiegający na dół ludzie kończący wieczorne ćwiczenia. W końcu przebiegający obok nas mężczyzna zatrzymał się i spytał dokąd idziemy, odpowiedziałem mu, że na znak Hollywood, facet zrobił zatroskaną minę i stwierdził, że nie zdążymy przed zachodem słońca.

Odpowiedziałem, że tak łatwo się nie poddamy, po czym przyśpieszyliśmy tempo podchodzenia pod wzgórze. Wchodząc na górę byłem pełen nadziei, że ten facet mógł się mylić, dodawałem w myślach, że na pewno już za tym zakrętem będzie widoczny znak Hollywood. Niestety przez kolejne dwa-trzy zakręty nie miałem racji, a zaczynało się coraz bardziej ściemniać.

Wreszcie, kiedy nastał zachód słońca, naszym oczom ukazał się napis Hollywood – większy niż pokazują na filmach i zdjęciach. Za znakiem, na szczycie wzgórza było pełno anten, które migały czerwoną lampką i niszczyły cały widok. Graficy o tym wiedzą i systematycznie usuwają je przy obróbce zdjęć w magazynach.

Niestety było już bardzo ciemno, a dalsza wspinaczka była bardzo ryzykowna, więc musieliśmy przenieść naszą wyprawę na następny dzień. Ale podejście pod wzgórze nie poszło na darmo – pierwszy raz w życiu widziałem tak wielką aglomerację miejską nocą, światła ulic i domów świeciły daleko, aż po horyzont. Widok ten z pewnością zrobił na nas duże wrażenie.

Widok na nocne Los Angeles

Los Angeles nocą. (Fot. Paweł Szpala)

Żałowałem, że nie mam przy sobie statywu by zrobić zdjęcie panoramy miasta w „ogniu świateł miejskich”. Ale kreatywny fotograf nie zawsze musi mieć statyw – pobliskich krzakach zacząłem szukać kamieni, które mogły mi posłużyć za statyw. Zmajstrowałem w miarę stabilny podkład pod aparat, zrobiłem parę pamiątkowych zdjęć i zaczęliśmy schodzić tą samą ścieżką cały czas spoglądając na nocną panoramę Los Angeles.

Co warto zobaczyć w Los Angeles?

W drodze na parking przeżywaliśmy, że byliśmy tak blisko celu, a jednocześnie tak daleko i że jutro musimy tam wrócić. Byliśmy tak zajęci rozmową, że dopiero przy końcówce zobaczyliśmy oświetlone obserwatorium Griffitha. Też bym je zobaczył, ale może kiedy indziej.

Drugie podejście, Hollywood jest nasz

Następny dzień był bardzo leniwy, ponieważ większą jego część spędziliśmy na plaży Santa Monica, ładując akumulatory na próbę wejścia numer dwa. Po skończonym plażowaniu i zrobieniu zakupów udaliśmy się w to samo miejsce co poprzedniego dnia. Wysiedliśmy z samochodu i pełni energii zaczęliśmy iść znajomą trasą. Po mniej więcej dwóch godzinach marszu byliśmy w miejscu, w którym zatrzymaliśmy się dzień wcześniej, ale trzyosobową ekipą, ponieważ Oskarowi nie chciało się tak szybko wchodzić pod wzgórze. Niestety czas na gonił, a Oskar był dobry hektar za nami. Zdecydowaliśmy się ruszyć na podbój znaku Hollywood bez niego. I ruszyliśmy.

Mulholland Hwy w Los Angeles

Śliczne zdjęcie pod znakiem drogowym :)) (Fot. Archiwum Pawła Szpali)

Kiedy dotarliśmy do ulicy Mulholland Highway, zobaczyliśmy, że jest sposób podjechania samochodem prawie pod sam znak. Niestety, jak wspomniałem na początku, nie mieliśmy żadnej nawigacji.

Przekraczając ulicę podążaliśmy dalej w stronę znaku. Zauważyłem pierwszych ludzi, którzy stali na dole, pod wzgórzem, na którym mieścił się znak i robili sobie zdjęcia. Zatrzymałem się z dziewczynami przy turystach, którzy byli zajęci fotografowaniem i powiedziałem, że jak jesteśmy już tak daleko to zróbmy jeszcze jeden krok dalej, przeskoczmy przez ten płot i wejdźmy na ten znak.

Powiem Wam szczerze, że wtedy nie wiedziałem czy wejście na znak jest nielegalne. Przekroczenie płotu na dole jest surowo wzbronione. Nie róbcie tego, bo przy odrobinie pecha można zapłacić dużą grzywnę. Ja o tym nie wiedziałem i na błogiej nieświadomce wybrałem z dziewczynami dość łagodny nasyp i zaczęliśmy się wspinać.

Im byłem bliżej wielkiego napisu Hollywood tym bardziej czułem się jak Wielki Odkrywca. Byłem niecałe 50 metrów od znaku, powiedziałem dziewczynom żeby poszły pierwsze to zrobię im zdjęcia. Milena i Agata były bezpośrednio pod napisem, mimo że byłem tak blisko nich to przy znaku wydawały się bardzo malutkie. Udokumentowałem wejście i nadeszła moja kolej.

Napis Hollywood w Los Angeles

Hollywood zdobyte! (Fot. Paweł Szpala)

Zacząłem wchodzić. Litery były wielkie, na fundamentach napisu było pełno lokalnych, miłosnych wyznań, istne miejsce zakochanych. A ja usiadłem pod „O”, wyjąłem papierosa z paczki, włożyłem go do ust i odpaliłem. Gdy tak się delektowałem panoramą widoczną ze znaku, myślałem, że setki, a może tysiące turystów w tej chwili robi zdjęcia z Kodak Theatre i nawet nie mają pojęcia, że ktoś siedzi pod napisałem i pali fajkę. Kończąc papierosa, gołym okiem obserwowałem smog unoszący się nad Los Angeles. Był tak gęsty, że budynki w oddali znikały.

Zgasiłem fajkę, wstałem, dotknąłem metalowej konstrukcji znaku i popatrzyłem w górę. Spostrzegłem, że są tam zamontowane kamery i szybko się wycofałem na skraj znaku, w razie gdyby komuś zachciało się wzywać policję, a ja zamiast dużej grzywny wolałbym wydać dolary na dalszą podróż. Krzyknąłem do dziewczyn, że schodzimy i zacząłem się obsuwać po nasypie na dół.

Po 30 minutach serce mi nadal mocno biło. Od tego czasu minęły cztery lata. Jak pytam kogoś, kto był w Stanach lub nawet rodowitego mieszkańca i opowiadam mu historię, którą przeżyłem, to mi nie wierzy i puka się w głowę z wielkim powątpiewaniem.

Paweł Szpala

Człowiek Przygoda z 7-letnim stażem wypraw. Aktualnie wrócił do kraju i pracuje w ministerstwie wolnego czasu. Więcej na www.travelerlife.wordpress.com.

Komentarze: Bądź pierwsza/y