Kto o tym słyszał by samotnie płynąć przez Bałtyk kajakiem? Ponad dwadzieścia lat temu jako pierwszy człowiek na świecie dokonał tego polski wiking – Krzysztof Buczyński. Składanym kajakiem i bez żadnej asekuracji. Teraz zapragnął powtórzyć swój wyczyn.

Z tęsknoty za morzem i przygodą w ubiegłym roku podjął pierwsza próbę. Nie udało się, jednak nauczony doświadczeniem przygotowuje się do kolejnego podejściu. Cel na luty – marzec tego roku: przepłynięcie kajakiem Morza Bałtyckiego zimą.

Kim jest Polski Wiking?

Krzysztof Buczyński urodził się 26 września 1958 roku w Sochaczewie. Ukończył Liceum Sztuk Plastycznych w Nałęczowie. Żeglarz, taternik, instruktor kajakarstwa, pomysłodawca i koordynator akcji ,,Zielona Ojczyzna”. W 1978 roku założył Klub Sztuk Walki ,,Wiking”, w którym do dziś naucza Taekwon-Do i karate Goju-Ryu. Odznaczony Złotym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe, Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi.

Początek drogi Wikinga

Swoją przygodę ze sportem rozpoczął w Nałęczowie. Zafascynowany pokazem Taekwon-Do postanawia trenować. Od tej pory kilka razy w tygodniu pokonuje osiem kilometrów pieszo i czterdzieści pięć minut jedzie pociągiem, by ćwiczyć pod okiem mistrza Jerzego Konarskiego. Szybko się wciąga w zupełnie inny świat, w którym pełno pasji, zaangażowania, wysiłku, wolności. Po zdanej maturze powraca do Sochaczewa, gdzie zakłada własną sekcję. Prowadzenie treningów utrudniają mu działacze sportowi.

Jak wspomina: Idąc na trening nigdy nie byłem pewien, czy zechcą otworzyć salę. TKKF-y i ich prezesi zabierali 90% moich pieniędzy i nigdy nie potrafili niczego porządnie załatwić. Wykorzystywali takich jak ja, naiwnych fanatyków, którzy pracowali na nich za pół darmo.

W wolnych chwilach pochłania ogromne ilości książek: czyta Homera, Wergiliusza, Horacego, studiuje Biblię. Interesują go także książki podróżnicze, szczególnie o wyprawach morskich. ,,Do” w karate i w Taekwon-Do oznacza drogę. Dla niego właśnie się rozpoczyna.

Rodzi się marzenie

Wkrótce Krzysztofa Buczyńskiego zaczynają pociągać góry. W wysokogórskich klubach jest jednak zbyt tłoczno. Najpewniej czuje się w kajaku. Pływa więc po rzekach i jeziorach. Któregoś dnia kupuje w antykwariacie książkę „Samotni Żeglarze”. Czyta opis rejsu kajakiem przez Atlantyk. Spędza kolejne bezsenne noce, rozmyślając o dzielnym kapitanie. Tak się wszystko zaczyna. W jego głowie rodzi się marzenie – przepłynąć kajakiem Bałtyk!

Pozwólcie mu płynąć!

Rozpoczyna przygotowania. Pierwsi zapoznają się z jego pomysłem prezesi i działacze TKKF-ów. Zapał młodego człowieka zderza się boleśnie ze skorumpowaną biurokracją PRL-u. Mija rok, zgody na wypłynięcie nie ma, a Krzysztof Buczyński coraz mocniej pragnie pokonać Bałtyk. Jak pisze w swojej książce „Trudna Droga Vikinga, czyli 3 razy kajakiem przez Bałtyk”: W pewnym momencie idea staje się cząstką ciebie samego i już nie możesz się od niej uwolnić. Postanawia poprosić o pomoc Wandę Rutkiewicz. Alpinistka bez chwili wahania postanawia pomóc młodszemu koledze. Wkrótce działają już pełną parą. Polskie wybrzeże pozostaje zamknięte.

Morze ma jednak drugi brzeg – postanawia płynąć ze Szwecji. Ambasada tego kraju jest pierwszym miejscem, w którym spotyka się z życzliwym podejściem. Pozostaje załatwienie paszportu, jednak i tu napotyka na problemy. Wreszcie otrzymuje dokument, uprawniający do wyjazdu za granicę. Rozpoczyna renowację kajaka, którym zamierza przepłynąć Morze Bałtyckie. Potrzeba bojowej nazwy dla kajaka! Postanawia nadać mu imię, związane ze Skandynawią, z której wypłynie. Chwila zastanowienia… WIKING! Prasa szwedzka szybko łapie ten pomysł, Krzysztof Buczyński zostaje okrzyknięty Polskim Wikingiem. Powoli gromadzi zapasy żywności, kompletuje sprzęt – wszystko sam, sponsorów nie ma. Popłynie bez trenerów, asekuracji, ekipy ratowniczej. Sam zmierzy się z Bałtykiem. Walka jeden na jeden. Wspaniały przeciwnik – morze, które tak bardzo kocha.

Pierwszy raz

Pierwsza wyprawa Buczyńskiego rozpoczęła się 15 sierpnia 1987 roku w Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Wyrusza z Ystad. Nareszcie na morzu, poza żywiołem nic nie istnieje. Tylko on i morze. Czas przestaje istnieć. Wiking łapie rytm, ląd zostaje w tyle, jest na pełnym morzu, które nie jest już spokojne. Walka z falami, wiatrem, Bałtyk demonstruje swoją potęgę. Kajak ma słaby punkt – stały, niewielki przeciek. Po każdym zderzeniu z falą woda leje się do środka. Zmęczenie i choroba morska dają się we znaki.

W trzeciej dobie wyprawy zauważa, że jego śladem ktoś podąża. Niepokój. Kuter podpływa do Wikinga, na maszcie zauważa flagę. Cholera, to flaga niemiecka. – myśli. Rusza kajakiem dalej, kuter znowu za nim. Czego mogą chcieć? Krzysztof Buczyński czuje zagrożenie ze strony Niemców. Czuje, że musi coś zrobić, próbuje nawiązać kontakt, dowiedzieć się, po co za nim płyną. Z pokładu zrzucają linę, kajak i kuter płyną teraz tuż obok siebie. Storm! Wind! – krzyczą. Niemiec podaje kartkę z napisem „6 stopni B – 7 stopni B SOS”. Gestem zaprasza na pokłada. Wiking jest zdezorientowany, nie wie co ma zrobić. Odruchowo chwyta wyciągniętą dłoń. Wkrótce z niemieckiego kutra każą mu przesiąść się na polski holownik ratowniczy „Rosomak”. Pyta o pogodę, chce wysiąść i płynąc dalej, załoga ma rozkaz dostarczenia go do Świnoujścia.

Tak kończy się pierwsza próba pokonania Bałtyku. Na lądzie problemy, nagonka prasy, domagającej się, by zapłacił za kurs statku ratowniczego. Krzysztof Buczyński myśli tylko o jednym – o zorganizowaniu kolejnej wyprawy. Cel nie został przecież osiągnięty. Wojownicy się nie poddają.

Justyna Bojarowska

Studentka dziennikarstwa na UKSW, zawodniczka klubu Taekwon-Do Viking, członek załogi wyprawy Spartański Wiking.

Ostatnie posty

Komentarze: (1)

Benasek 20 czerwca 2011 o 19:51

Szacun dla pana Krzysztofa… Sam zamierzam dopiero rozpocząć przygodę z kajakiem, ale liznąłem tematu kilka razy. Kajaki to wspaniała idea. Pozdrawiam
http://www.benasek.bikestats.pl

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.