Kilka słów o wariatach…
Odkąd zaczęliśmy się bawić w dróżników i zawiadowców peronu poznajemy coraz więcej wariatów. Jedni rzucili pracę, żeby pojechać dookoła świata, inni wzięli rowery i pedałują przez Azję, a jeszcze ktoś jedzie na stopa przez Amerykę Południową. Raczej nie są niebezpieczni, ich szaleństwo jednak szybko się udziela. Szczególnie podczas bliskiego kontaktu…
Z tym bliskim kontaktem, odkąd zapraszam wariatów na slajdowiska do Remontu, do czynienia mam dość często. Śpią wtedy u mnie, pijemy piwo albo wódkę albo herbatę i gadamy czasem do białego rana.
Rozmowy o różnych są rzeczach. Dziewczyny czasem poplotkują o rodzeniu dzieci, chłopaki o samochodach (bo wiecie, po wakacjach w Rumunii wiem już, jak wygląda niebieski ford escort), ale zawsze, jakoś tak niespodziewanie pojawia się temat podróże. Jakbyśmy się nie starali go omijać, to jednak w końcu jest. I wtedy okazuje się, kto jakim jest wariatem…
* * * * *
Niektórzy są stosunkowo niegroźni. Na przykład weźmy takiego Grzegorza z Wazari Team. Jak zobaczyłem ich pokaz z trawersu Grenlandii to wiedziałem, że facetowi odbiło totalnie. Kilkadziesiąt dni w śniegu i mrozie, we trzech z jednym namiotem, ciągnąc sanki po zaspach… Przyznajcie sami, że to nie jest normalne.
Co potwierdza jeszcze bardziej, jak zaczyna opowiadać o wszystkim po pokazie. Z takim wielkim uśmiechem na gębie, jakby zobaczył na koncie sto tysięcy dolarów na następną wyprawę. Wariat. Niegroźny tylko dlatego, że wczasy zupełnie nie kojarzą mi się z zimą…
* * * * *
Z Robbem i Anką jest już nieco gorzej. Jak pokazują zdjęcia to człowiek stoi jak wryty, jak zaczną do tego opowiadać, to człowiek już jedzie z nimi po Jedwabnym Szlaku. Najlepiej nie patrzeć do końca. Wyjść w połowie albo coś. Jak ktoś pali, to na jakiegoś papierosa na przykład.
Ich wariactwo na szczęście jest dość szczególne. Jeżdżą na rowerach i mnie to nie rusza. Wycieczka za miasto owszem, ale długodystansowo niekoniecznie. Człowiek się męczy, poci cały czas i boli go kręgosłup. A jak jedzie pod górkę to, jakby w ogóle nie jechał.
Więc niby też niegroźni. Tyle, że jak oni coś opowiadają o tych swoich rowerach, to wyobrażam sobie, że mam motocykl…
* * * * *
Odporny też jestem na Ankę z Thomasem. Jeżdżą z dziećmi na co na razie w ogóle się nie łapię. Ich wariactwo potrafi być jednak zaraźliwe. Przez to, że każdemu mówią, że da się, że można, że to żaden problem.
Hanka po pokazie śpi zwinięta pod stołem, a oni bujają wózek z czteromiesięczną Milą i odpowiadają na kolejne pytania. To nie jest normalne, uwierzcie…
* * * * *
Najgroźniejszy jest Pasikonik. Przebija wszystkich, wystarczy spojrzeć.
Najpierw spojrzałem na Pasikonika u Szymona na blogu (Wieczny Nomad Pasikonik), później spojrzałem na blog Pasikonika. Te kolory, ten mail ejkumkejkum-cośtam-pl. Psychopata. Konkretny wariat. Wreszcie dostałem sms-a, że już „pędzi na Złotym Lwie Autostopu” na pokaz do Rzeszowa. Potem go ujrzałem na żywo. On jest przypadkiem nieuleczalnym.
Długo by opowiadać o dziwnych spotkaniach, pogoni za księżycem, zagubionych pastylkach i innych przypadkach nie z tej ziemi, które w obecności Pasikonika się po prostu wydarzają. Wystarczy to, jak siedzi i opowiada o Boliwii. I, że plan jest taki, żeby zarobić gdzieś szybką kasę, i jak najszybciej się tam przenieść.
To się umówiliśmy na przyszłą wiosnę. No, bo dlaczego by nie spędzić jej w Ameryce Południowej… :D
* * * * *
PS. Cała resztę wariatów, o których tu nie wspomniałem, pozdrawiam i zapraszam kolejnych. Jak chcecie coś pokazać w Rzeszowie, a przy okazji zaprzyjaźnić się z Ryszardem napiszcie na peronowego maila: redakcja@peron4.pl. Jakoś się ustawimy.
PS2. Osoby występujące w tekście są postaciami autentycznymi. Wszelkie podobieństwo do oryginału jest jak najbardziej prawdziwe.
Komentarze: Bądź pierwsza/y