Nasze czasowe usytuowanie w Korei wygenerowało się z przypadku. Między załatwianiem wizy do Stanów Zjednoczonych i pomysłami na amerykańską eksplorację okazało się, że plany muszą się zdezaktualizować i zmienić swój kierunek o sto osiemdziesiąt stopni na ściśle dalekowschodni. Seul nie był naszym wymarzonym celem, aczkolwiek półroczna koegzystencja w azjatyckiej metropolii, wtedy jeszcze bliżej nam nie znanej, była pociągającą opcją.

Nawet jeśli nigdy nie byliśmy fanami K-POPu , nie spędzaliśmy dni i nocy na grze w starcraft’a, a obraz wymuskanych dziewczynek o powiększonych oczach w krótkich różowych spódniczkach odbiegał od naszych preferencji estetycznych, chęć zweryfikowania stereotypów była wystarczająco silna by podjąć decyzje o wyjeździe. Nasz zapał podsycała również możliwa perspektywa dalszej eksploracji odległego świata.

Pierwsze dni pobytu jak to często bywa przetrenowały nas skrajnie. W aklimatyzacji szczególnie nie pomagał permanentny brak mieszkania i olbrzymie problemy z jego zlokalizowaniem, jako że rynek wynajmu krótkoterminowego, bez kilku tysięcy dolarów depozytu, w Seulu praktycznie nie istnieje. Chyba że chce się mieszkać w norze na 4m2 bez okna. W skrajnych momentach pojawiły się myśli o chęci rzucenia tym wszystkim i powrotu do domu. Zostaliśmy, ciekawość i chęć dalszego poznania wygrała z przeciwnościami.

Obserwując Seul z trzeciej perspektywy i jednocześnie często uczestnicząc w dziejących się tu codziennych zdarzeniach permanentnie doświadczamy ciągłych wielopłaszczyznowych skrajności. Po kilku miesiącach mieszkania w dzielnicy otoczonej z każdej strony przez drapacze chmur można mieć wrażenie, że mania nowoczesności w Seulu jest zjawiskiem powszechnym. Zarówno w architekturze jak i codziennej rzeczywistości. Stare jest likwidowane, a nowe kreowane i ciągle odświeżane. Pośród dżungli wieżowców znajdują się jednak wyrwy czasoprzestrzenne w postaci starych, niskich zabudowań afiszujących się kompletnie odmienną skalą i kontrastujących z nowopowstającymi budynkami. Ich los jest jednak z góry przesądzony. Miasto rozwija się i ewoluuje niesamowicie szybko, całe kwartały zostają wyburzane, a w ich miejscach powstają nowe osiedla mieszkaniowe i biurowe.

W czytelny, choć trochę jednolity, raster urbanistyczny Seulu wcinają się co jakiś czas płynne skupiska zieleni, które pozwalają temu miastu oddychać. Ogólnodostępne przestrzenie zielone, parki czy waterfronty generują oazy spokoju, w których pośród zgiełk miasta można posłuchać samego siebie. Niesamowite usytuowanie krajobrazowe i czytelna, rozległa infrastruktura transportowa zapewnia mieszkańcom opcje spędzania czasu w takich warunkach jakie im aktualnie odpowiadają. Zarówno góry jak i morze są tutaj właściwie na wyciągnięcie ręki, a do znalezienia się w kompletnie innym świecie wystarczy mniej niż godzina.

Wszystko to jest tłem dla tłumów ludzi codziennie przewijających się przez ulice, podziemia i parki. Panujący pośpiech i ogólnonarodowe ciśnienie na sukces widać na każdym kroku. Tutaj postęp cywilizacyjny dawno wyprzedził mentalny rodząc jednocześnie olbrzymią przepaść mentalną między pokoleniami. Na szczęście bez względu na wiek sposoby na ucieczkę od zgiełku miasta pozostały te same, a jego populacja weekendowo tłumnie wybiera się na pozamiejskie eskapady. Korea to także miejsce przemiłych ludzi, którzy mimo barier językowych swoją otwartością i chęcią pomocy niejednokrotnie zaskakują. Obserwując ich jednak często mamy wrażenie, że nie mniej niż my wciąż zagubieni są w pędzącej codzienności.

W Seulu rola komunikowania się nabiera nowego znaczenia. Telefony komórkowe, a właściwie smart fony są nieodłącznym atrybutem całego społeczeństwa. Służą do robienia zakupów, oglądania telewizji, grania, czytania czy rozmów na czacie co łatwo można podglądnąć w codziennych podróżach metrem. Nie do końca akceptując taki sposób komunikacji, wciąż skupiamy się na osobach, które w nim czytają lub śpią. Koreańczycy bowiem perfekcyjnie opanowaną mają technikę sennej regeneracji wszędzie i o każdej porze. Nam też z czasem udziela się ta tendencja, chociaż uliczny gwar nie zawsze pozwala być obojętnym wobec siebie. Otaczająca kakofonia i poziom głośności dobiegający z ruchu ulicznego i mikrofonów sklepowych sprzedawców daje popalić. Mnogość linii i stacji metra generuje rodzące się undergroundowe miasta, gdzie największe węzły komunikacyjne są wylęgarnią podziemnych labiryntów zakupowych. Zarówno zdarzenia miejskie jak i te naturalne dzieją się równolegle. Całość obrazu tętniącej życiem metropolii dopełnia niezliczona ilość knajp i restauracji znajdujących się praktycznie na każdej ulicy. Większość z nich serwuje przepyszną kuchnie koreańską, a nie raz konsumpcja w nich okazuje się być bardziej ekonomiczna niż domowe gotowanie.

Korea okazała się miejscem odmiennym od naszych wcześniejszych wyobrażeń, a jej stolica jak żadne inne znane nam miasto emanuje skrajnościami, różnorodnością, wciąż generując nasze codzienne zdziwienia. Paromiesięczne obserwacje tutejszej rzeczywistości widzianej słowiańskimi oczyma w trakcie pobytu dokumentowaliśmy w formie video i stereo. Efektem tych zarejestrowanych przez nas skumulowanych doznań i spostrzeżeń jest krótki przekaz wizualny, będący subiektywną projekcją naszych wrażeń.

Monika Ryszka i Marcin Giemza

Para polskich eksploratorów w Azji, którzy pożyteczne za wszelką cenę chcą łączyć z przyjemnym. Blogują na proszejaciebie.

Komentarze: Bądź pierwsza/y