W Meksyku sytuacja na rynku pracy nie jest wesoła. Ludzie szukają najprzeróżniejszych sposobów, żeby zarobić trochę gorsza, za który będą mogli kupić coś, co da się włożyć do garnka.

Na skrzyżowaniu ulic, niedaleko hoteliku w którym mieszkamy, od kilku dni stoi policjant. Ruch niewielki, od czasu do czasu przejedzie rowerzysta albo auto. Zdarza się że 2 naraz z różnych kierunków. Policjant macha wtedy rękoma i uruchamia swój gwizdek. Potem znów stoi. Czasami pozdrowi jakiegoś przechodnia. I tak cały dzień. W wielu miastach Meksyku im większe skrzyżowanie tym więcej policjantów. I więcej gwizdków.

Podobnie jest na dworcach autobusowych. Pierwszy pomocnik kierowcy wskazuje odpowiedni autobus, drugi oznacza i ładuje bagaże, czasami trzeci jest od udzielania wszelkich innych informacji. By odjechać z dworca taksówką kupuje się bilet u pani w okienku, potem jakiś koleś prowadzi nas do taksówki, no i na szczęście w taksówce jest już tylko taksówkarz, któremu należy bilet oddać po dojechaniu na miejsce. Dzięki zatrudnianiu ludzi na z pozoru niepotrzebne stanowiska, likwiduje się w ten sposób bezrobocie.

Na przydrożnym murku, pociągająca nosem dziewczynka sprzedaje pieczone banany. Są pyszne, lekko słonawe w smaku. Wymyśliła sobie że kupcami będą kierowcy. Trzeba ich tylko jakoś zachęcić, przykuć uwagę. Przez drogę przeciągnęła cienki sznur powiązanych pnączy. Gdy nadjeżdża auto, podnosi go w górę. Przeważnie kierowcy jadą dalej, a sznur się rozlatuje. Mała nie zrażona tym faktem łączy go na nowo i siadając po raz kolejny na murku, czeka…

Jadąc przez Meksyk autobusem, busem czy wynajętym autem mija się wiele takich dziewczynek, chłopców, dorosłych kobiet i mężczyzn czekających przy drodze. Wszyscy oni chcą coś sprzedać. A że podczas podróży człowiek robi się głodny, więc do sprzedania jest jedzenie właśnie. Gotowana kukurydza, tamales, pieczone banany i świeże owoce. Co kto ma. Wielka jest bieda w wioskach i miasteczkach mijanych po drodze, ale wielkie jest też zaangażowanie tych ludzi by z nią walczyć. Ot, wystarczy szczotka, pasta i taboret by zostać pucybutem. Uważać tylko trzeba na policję, bo ta zwalcza prywatną inicjatywę. Wtedy zaletą tak małego warsztatu pucybuta jest możliwość błyskawicznej ewakuacji w inne miejsce.

Problemu z przemieszczaniem się, nie mają też uliczni sprzedawcy w miastach. Pomysłowość w rozwiązaniach technicznych jest zadziwiająca. Można z roweru zrobić trójkołowca z miejscem na garnki, parasol i małą ladę. Można też obwiesić się z przodu kartonikami z lizakami, gumą do żucia i chusteczkami, a z tyłu na pasku przyczepić butelki z wodą. Ruchomy sklepik czynny cały dzień. Cały dzień otwarte są też kawiarenki, restauracje. Od rana do nocy te same twarze sprzedawców, kelnerów. Cały dzień w pracy, by zarobić na spokojny sen…

Nie wszyscy ludzie akceptują taką sytuację. Widząc korupcję rządu, bogactwo uprzywilejowanych grup, politykę dyskryminującą najuboższe warstwy społeczeństwa – wychodzą na ulice.

Stan Oaxaca, podobnie jak Chiapas to punkt zapalny na mapie Meksyku. Od wielu lat trwa walka o poprawę sytuacji w tych miejscach. Walka o poprawę sytuacji Indian, chłopów, robotników. Do strajków przyłączają się także nauczyciele zrzeszeni w Zgromadzeniu Ludowym Mieszkańców Oaxaca (APPO), będący niekiedy także inicjatorami manifestacji. Niestety, rząd zamiast wprowadzać reformy, wysyła wojsko. Dochodzi do zamieszek, aresztuje się przywódców strajków, ludzie giną od kul.

Piotr Ryniec

Grafik z zawodu, backpacker z wyboru... Prowadzi bloga www.petergadabout.blogspot.com.

Ostatnie posty

Komentarze: Bądź pierwsza/y