Wszystko zaczęło się w Górach Bey na zachodzie kraju, w wielkim obozie nad rzeką Alakir, gdzie zebrało się kilkadziesiąt osób nie zgadzających się na poczynania tureckiego rządu w sprawach środowiska. Całe spotkanie było spontaniczne – ktoś rzucił hasło spotkania się w tym miejscu, reszta je podchwyciła.

Opowieść o tych dniach działa na wyobraźnie: siedemdziesiąt twarzy w ogromnym namiocie nad rwącą rzeką, skupionych wokół ogniska. Kolejni mówcy oddychający podniecająco rześkim górskim powietrzem, dyskusje w mniejszych grupkach pod gwiazdami. Wybór nazwy: Anadolyu Vermencegiz! (Nie oddamy Anatolii!) i uchwała – marsz poszczególnych grup na Ankarę z kilkunastu miejsc kraju jednocześnie. Co postanowiono, zaczęto wykonywać.

Ktoś projektował logo Anadolyu Vermencegiz, plakaty, inni wykonywali transparenty mające iść w pochodzie lub zajmowali się materiałem dla mediów. Wszystko bez lidera (na tym punkcie są bardzo czuli, zebrały się osoby z tak różnych środowisk, że dominacja któregokolwiek rozbiłaby ruch), w oparciu o entuzjazm poszczególnych osób, a nie odgórny podział zadań.

Nie wszyscy dotarli do Ankary

I ruszyli, trafiając w nie do końca pozytywnym świetle do krajowej telewizji (ta w Turcji ma nieporównywalnie większą siłę oddziaływania niż w Polsce), rozmawiając po drodze z napotkanymi ludźmi, śpiąc w namiotach i gotując jedzenie nad ogniskami.

Pod Anakre, do Gölbasi, gdzie założono wielki obóz doszło dziesięć z jedenastu karawan, łącznie jakieś siedemdziesiąt osób. Razem z tymi którzy przyjechali tam autokarami na dzień, dwa (przewinęło się w ten sposób setki ludzi), obozowisko liczyło do dwustu osób.

Nie obyło się bez problemów natury ludzkiej, kłótni wynikających z różnych poglądów czy czegoś co Atalay zbiorczo nazwał “ego problems”, ucieczki grupy osób z całymi zapasami jedzenia i sporą ilością wspólnotowych pieniędzy, a także rozpadu jednej z karawan po drodze.

Miał też miejsce wypadek – jeden z maszerujących, osoba bardzo silna i charyzmatyczna, przed samą Ankrą został potrącona przez ciężarówkę.

Opowiadający o tym Atalay tłumił emocje, pozostali skurczyli się w sobie na wspomnienie tych chwil, kiedy krew ich przyjaciela płynęła po asfalcie, a karetka odwoziła go w stanie krytycznym.

Chociaż przeżył, mając dwadzieścia kilka lat ma sparaliżowane mięśnie połowy twarzy i złamany charakter. Odwiedzający nie poznawali cichego, wycofanego człowieka, którego znali jako jednego z najważniejszych postaci Ruchu, człowieka zapalającego do działania otoczenie.

Od Ankha usłyszeliśmy, że niektóre wydarzenia: rozpad jednej z karawan, kradzież zapasów czy ten incydent nie były przypadkami. Karetka przyjechała za szybko, jakby była uprzednio przygotowana, kierowcy ciężarówki nie znaleziono mimo spisanych przez świadków numerów rejestracyjnych, a postępowanie sądowe zostało bardzo szybko ucięte. Pozostali kiwają głowami, kiedy o tym opowiada.

Jego zdaniem było to dzieło agentów rządu, któremu bardzo nie na rękę był protest w samej stolicy w czasie hucznego rozpoczęcia jednej ze sztandarowych inwestycji. Nie jesteśmy w stanie zweryfikować ich słów.

W obozie zawsze jest czas by ze sobą porozmawiać. To element strategii oporu przeciw światu "na zewnątrz". (Fot. z archiwum Autostopem ku wolności)

W obozie zawsze jest czas by ze sobą porozmawiać. To element strategii oporu przeciw światu „na zewnątrz”. (Fot. z archiwum Autostopem ku wolności)

Po pewnym czasie ludziom z Anadolyu Vermencegiz! udało się znaleźć potężnego sojusznika – ODTU (Bliskowschodni Uniwersytet Techniczny). Najważniejsza uczelnia Ankary, jeśli nie Turcji, o długich tradycjach wspierania wszelkich wywrotowych ruchów, udostępniła im bezterminowo wzgórze, które obecnie zajmują. Mogą też rano i wieczorem, poza godzinami otwarcia, korzystać z pięknego basenu położonego zaraz obok kompleksu konferencyjno – wypoczynkowego Visnelik (“Wiśnia”).

I tak narodził się obóz, który poznaliśmy.

W Turcji zasadą jest lokowanie uniwersytetów i ich campusów poza miastem, w odległości trudnej do pokonania na nogach nawet dla zdeterminowanych. Nie mogliśmy się oprzeć wrażeniu, wiedząc, że studenci są z natury i powołania podstawą każdej rewolucji i buntu w krajach rozwiniętych, a władze odizolowały ich w strzeżonych (często do wstępu nawet na campus wymagana jest legitymacja studencka) i odizolowanych strefach.

Ktoś kiedyś powiedział – zawsze patrz na jasną stronę życia – zwykle uniwersytet i tereny przyległe to morze zieleni, większe niż wszystkie parki miasta razem wzięte, prawdziwa przeciwwaga dla nieznośnie głośnego i zatłoczonego miasta, gdzie żółte taksówki, miejskie drapieżniki polują na pieszych.

Aleksander Adamus

Drapieżnik uwielbiający samotność i nurkowanie w wartkim nurcie życia. Nie znosi podróżować i poznawać nowych kultur. Celem samoumartwienia robi jedno i drugie, w praktyce i w teorii.

Komentarze: Bądź pierwsza/y