Jednymi z najbardziej wartościowych pamiątek z podróży są wspomnienia. Właściwie są najwartościowsze, bo nawet magnes, hamak czy chustę kupuję się po to, by dane miejsce lepiej zapamiętać, by przedmiot przypominał o tym, skąd się wziął i jak tam było.

Niedawno jednak dokonałam rewolucyjnego (przynajmniej dla mnie) odkrycia. Pamiątką z poprzedniej podróży może być… kolejna podróż! Jak to możliwe, zapytacie… Jeśli jeszcze tego nie odkryliście oczywiście.

Pamiątki z podróży przywożę od zawsze. Zaczęło się standardowo, na wycieczkach szkolnych. Kupowałam dość kiczowate (jak teraz na większość patrzę) upominki dla rodziców, bo przecież nie można wrócić z wycieczki z pustymi rękoma. Z kolejnymi podróżami i dojrzalszym spojrzeniem na świat zrozumiałam bezsens kupowania na każdym wyjeździe nic nieznaczących przedmiotów tylko po to, żeby się kurzyły przez następne lata na regale. To wcale nie znaczy, że przestałam kupować pamiątki.

Zamieniłam szklane delfinki znad morza, ciupagi czy głowy rycerzy na drobiazgi z dalszych podróży, które są charakterystyczne dla danego miejsca, związane z jego tradycją. Bo po co moim rodzicom czy przyjaciołom kolejna muszelka znad Bałtyku? Przecież sami byli tam niejednokrotnie i mogli sobie kupić. Jednak z jakichś powodów nie kupili. Co innego brazylijski, ręcznie wyplatany kapelusz z trawy trzcinowej czy piękna narzuta z Maroka. Są egzotyczne, niespotykane u nas i bardziej praktyczne (pod warunkiem, że ktoś nosi trawiaste kapelusze). Ale można też zbierać pamiątki mniej materialne, jak np. muzyka czy zdjęcia i te całkiem niematerialne, czyli wspomnienia. Te, jak niedawno odkryłam, najłatwiej obudzić w trakcie kolejnych podróży.

Camping niedaleko Wenecji. Po podłodze baraku zwanego na stronie rezerwacyjnej domkiem chodzą sobie w tę i z powrotem po swojej ścieżce mrówki. To tylko mrówki, niegroźne.

– A pamiętasz tego wielkiego karalucha na Ilha Grande, co wszedł do opakowania z ciastkami i ujawnił się, jak chciałam zjeść ciasteczko?
– Pamiętam, ale tam było pięknie. Pojechałbym znowu.

Ten sam camping, ten sam barak. Pokoik, w którym mieści się łóżko, bojler schowany w szafie, bo na zewnątrz się nie zmieści, łazienka dwa na dwa i umywalka pod prysznicem, bo tylko tam było miejsce, żeby ją zamontować. Prawie tak samo jak w hostelu w Odessie, gdzie do łazienki nawet nie było drzwi, bo nie byłoby ich jak otworzyć. Tak, w Odessie było fajnie!

Jakaś ulica w Brukseli.
Przy niej fast food prowadzony przez Portugalczyków. Jedno bom dia i już jestem w Brazylii. Do tego smak zimnego piwa Itaipava i siedzę na szczycie Głowy Cukru, bo właśnie tam spróbowałam tego, skądinąd nienajlepszego piwa.

Gdzieś na drodze w Chorwacji.
Druga godzina czekania, aż jakiś kierowca się w końcu zlituje i weźmie parę autostopowiczów.

– Gdzie najdłużej czekaliśmy? Chyba w Szwecji, nie?
– Tak, to było niekończące się pięć godzin.
– No bo kto jeździ stopem po Szwecji? A pamiętasz, że już mieliśmy rezygnować i iść na pociąg… I wtedy zdarzył się cud. Cóż to była za radość!

Takie historie można by mnożyć w nieskończoność. Co chwilę jakiś szczegół przykuwający wzrok na ulicy, dźwięk muzyki, smak potrawy przypomina, że już coś podobnego kiedyś widziałam, słuchałam, jadłam gdzieś daleko, gdzie chciałabym jeszcze wrócić. No i wracam dzięki tym drobiazgom, które przypominają, cementują wspomnienia. Do niedawna robiłam to automatycznie, nie zwracając uwagi, że tak często odnajduję odniesienia i połączenia pomiędzy teraźniejszością a wspomnieniami.

Co mi dało to odkrycie? Wiele, bo to najlepszy sposób na osadzanie w pamięci sytuacji, miejsc i emocji z podróży. Bo przecież nasza pamięć jest ulotna. Trzeba więc ją ćwiczyć i co rusz wracać wspomnieniami do tego, o czym chcemy pamiętać, bo co będziemy opowiadać na starość wnukom?

No właśnie, wnuki. Może jednak łatwiej będzie opowiadać o tym, jak to dziadkowie kiedyś jeździli i dokąd, kiedy w ręce będą trzymać kawałek lawy z Islandii, a na głowie wspominany już trawiasty kapelusz? Wtedy wystarczy jedno spojrzenie na przedmiot i przed oczyma stają obrazy z podróży. A ta rodzi wspomnienie kolejnej, na której wydarzyło się coś podobnego i zaczyna się wspominać jeszcze następną. Koła tej maszyny ruszają i się toczą, zbierając po drodze kolejne wspomnienia, odgrzebując je z pamięci.

A co trzeba zrobić, żeby wprawić je w ruch? Podróżować, zbierać doświadczenia, zapamiętywać. Proste? Proste! No to co tu jeszcze robicie? Pakujcie plecaki i w drogę, zbierać wspomnienia!

Karolina Wudniak

Pisze, tłumaczy, pilotuje, fotografuje. Z aparatem i notatnikiem w dłoni przemierza świat w poszukiwaniu nowych słów, kadrów, emocji. Zaczynała w studenckich rozgłośniach radiowych, ale słowo pisane wygrało. Kiedy nie jeździ, piecze pyszne tarty i ciasta marchewkowe. Bloguje na Tropimy Przygody.

Komentarze: 4

Kamila 23 września 2013 o 11:43

Tak, wspomnienia to najlepsza pamiątka z każdego wyjazdu, lepszej chyba nie ma. I właśnie, żeby udoskonalić swoje wspomnienia najlepiej udać się w dane miejsce jeszcze raz, by móc jeszcze więcej wspominać :) Każdy wyjazd to wiele ciekawych przygód :) Pozdrawiam :)

Odpowiedz

Dimi 26 września 2013 o 9:08

To prawda. Wspomnienia z podróży są najważniejsze. Do nich się wraca nie raz po latach. Są takie podróże, do których wracam sprzed niemal 30 lat. Dla mnie jednak przypomnieniem nie są pamiątki, a zdjęcia które robię. Z podróży najważniejszej wiszą na szafce w pokoju i utrwalają w pamieci ten czas.

Odpowiedz

domka 26 września 2013 o 12:58

Bo podróże to jedyna rzecz, za którą płacisz a wracasz bogatszym :)

Odpowiedz

Jeziorko 9 października 2013 o 14:02

Autostop to super sposób – sama byłam w tym roku we Włoszech

Odpowiedz