Monotonny zaśpiew sióstr w języku starocerkiewnym hipnotyzuje. Zimne ściany cerkwi pozornie ogrzewa blask świec. Zapominam się w tym dziwnym klimacie i wyciszam. Na pewno nie szukam tu Boga, chociaż gdyby istniał pewnie przedkładałby ciszę i spokój takich miejsc ponad miejski chaos.

Serbskie góry

Niekończące się górskie pasma i stare góralskie chaty. (Fot. Tomasz Sulich)

Młoda mniszka otwiera mi drzwi cerkwi, w nozdrza uderza lekko duszny zapach. Ściany ozdabiają ikony, poza nimi jest bardzo ascetycznie. Opowiada mi coś po serbsku. Kiwam głową choć nic nie rozumiem. Za chwilę sytuacja powtarza się w mniejszej kapliczce. Mówię po polsku, że nie znam serbskiego. Na szczęście okazuje się, że ona zna angielski.

Klasztor odbudował na miejscu dawniejszej świątyni Ojciec Daniło. Przez chwilę myślę, że to postać historyczna. Wcześniej cały teren porośnięty był lasem. Z trochę niejasnej historii wnoszę, że mnich przybył tu w latach dziewięćdziesiątych. Przez kilka pierwszych lat mieszkał w starej pasterskiej chacie, która się tu jeszcze uchowała. Trzeba przyznać, że miejsce wybrał znakomite.

– Tam jest źródło Świętego Pietki. Idź się napij, a ja zrobię herbatę.

Przy źródełku znajduję kilka kubeczków i cukier w kostkach. Woda smakuje wybornie, widok uspokaja, cisza gór wkrada się do umysłu zagłuszając wszelkie problemy.

Kiedy wracam do góry Siostra Buena przynosi herbatę i jakieś słodycze. Smakują pysznie, zrobione z orzechów i cukru – ponoć przysmak z Hercegowiny.

Monastyr Dobrava w Serbii

Na początku trochę się zawiodłem, liczyłem bowiem na kilkusetletni zabytek. (Fot. Tomasz Sulich)

 

W klasztorze żyje dziewięć sióstr. Moja przewodniczka twierdzi, że ze wszystkim radzą sobie same. Jest tu ogród, sad, kilka zwierząt, ule. Zbierają zioła. Mają ładę nivę, którą jeżdżą wymieniać czy kupować towary, i dobrych ludzi, którzy im pomagają.

– Czy należysz do nas? A Twoi rodzice? Boga trzeba mieć w sercu. Co by powiedzieli Twoi rodzice gdybyś dołączył do klasztoru? – pyta ustami siostry Bueny Ojciec Daniło, już nie historyczna postać, a brodaty z krwi i kości facet.
– Zdziwiliby się, ale nie wykluczyliby mnie z rodziny ani nie byli źli – odpowiadam chyba zgodnie z prawdą.
– Moi na siłę chcieli mnie zabrać z klasztoru – mówi już za siebie Buena.

Jest młoda, ma dwadzieścia pięć lat, ledwie co skończyła studia – nauki ścisłe – i nagle znalazła swoje powołanie w służbie Bogu.

– Znasz historię rozłamu? – pyta.
– Schizmy?
– Tak schizmy, czyli coś wiesz. Chcesz dowiedzieć się więcej o prawdziwej wierze? Jesteś religijny?

Skoro pada takie pytanie, to chyba stary mnich zakłada, że odpowiedzi mogą być różne.

– Nie bardzo – odpowiadam bardzo eufemistycznie. – Poszukuję.
– To nie przypadek, że tu trafiłeś.

Przypadek nie – myślę sobie – ciekawość raczej. Byłem jakieś siedemdziesiąt kilometrów od granicy z Czarnogórą ale coś mnie tknęło, że za szybko opuszczam Serbię. Na skrzyżowaniu stał znak – dwa monastyry i drewniany kościół w prawo – granica prosto. Wybieram prawo. Idealnie gładki asfalt wije się pod kołami prosząc o odkręcenie manetki. Dokoła piękne wzgórza, trochę jak nasze połoniny.

Skrzyżowanie – prawo drewniany kościół, lewo monastyry. Tym razem lewo. Jadę coraz wyżej, a asfalt najpierw małymi dziurami, potem większymi, aż wreszcie znika zupełnie.

Skrzyżowanie – w prawo monastyr Uvac, w lewo Dubrava. Znowu lewo. To już czysty górski offroad wypłukaną przez wodę drogą. Cywilizacja się skończyła. Gdzieniegdzie porozrzucane stare, drewniane góralskie chaty, większość w rozsypce. Przede mną niekończące się górskie pasma. Nagle z lewej strony ukazuje się potężny wąwóz, z ledwo widoczną wstęgą rzeki Uvac. Sporo nad nią, a dużo poniżej miejsca, w którym stoję, dostrzegam monastyr. Oddziela mnie od niego potężna góra, wokół której wiedzie droga.

Gościnność wysokiej próby. Mogę zostać na noc, oczywiście nie z siostrami. W kontenerze, w którym niekiedy sypiają robotnicy. Stoją w nim cztery łóżka, z czystą pościelą i kocami.

Przed kolacją poznaje Milovana. Język polski nie był czymś czego bym się tu spodziewał. A Milovan właśnie mnie nim zaskoczył. Był w naszym kraju w latach osiemdziesiątych na praktykach – dwadzieścia dni. Pisał również listy z niejaką Małgorzatą, więc miał sporą motywację do nauki polskiego. Jest inżynierem i pomaga tu z własnej woli. Każdej niedzieli pokonuje te górskie wertepy aby uczestniczyć w mszy prowadzonej przez Ojca Daniło. Wyznaje co prawda teorię, że światem rządzą masoni i Żydzi (w sumie nikt jeszcze nie udowodnił, że tak nie jest) ale wygląda na dobrego człowieka.

– Wszystkim kieruje pieniądz, tylko kupować, posiadać. Nie ma prawdziwej swobody. Serbia pewnie pójdzie do Unii, ale czy to dobrze?
– U nas na razie dobrze. A co będzie czas pokaże – odpowiadam z przekonaniem, choć przecież wiem, że nie każdemu się to podoba.
– Czas pokaże.

Monotonny zaśpiew sióstr w języku starocerkiewnym hipnotyzuje. Zimne ściany cerkwi pozornie ogrzewa blask świec. Zapominam się w tym dziwnym klimacie i wyciszam. Na pewno nie szukam tu Boga, chociaż gdyby istniał pewnie przedkładałby ciszę i spokój takich miejsc ponad miejski chaos.

– Jeśli chcesz możesz po kolacji przyjść do cerkwi. Pełnimy tam służbę przez półtorej godziny. Czasem jest zabawnie, albo przysypiamy, albo którejś coś wyleci z rąk. Siądziesz sobie z boku, jak zaśniesz to nic się nie stanie.

Nie zasypiam. Obserwuję. Rytuał witania i żegnania się przy wejściu i wyjściu z cerkwi to istny galimatias. Czarne, kobiece postacie, jak w jakimś dziwnym tańcu, w niepojęcie ułożony sposób, lawirują od ikony, do Pisma, krzyża, mijają się, kłaniają. Wreszcie wychodzą.

Noc w górach zapowiada się zimno.

– Ja ci napiszę mój telefon i jak będziesz w Polsce to mi sprawdzisz ile kosztują opony i akumulatory do melexa.

Milovan ma melexa. Kiedyś jakiś hotel w Zlatiborze kupił ich dziesięć, a potem wyprzedał. Jeden kupił właśnie mój rozmówca. Tyle, że jest wyeksploatowany.

Siedzimy przy stole we czterech, razem z dwoma mężczyznami, którzy pomagają przy pracach związanych z rozbudową monastyru i przygotowaniach do nadchodzącej uroczystości, kiedy siostra Svetlana zostanie mniszką. Delektujemy się pysznym śniadaniem przygotowanym przez gospodynie tego miejsca. Powoli wracam do życia.

Tomasz Sulich

Od jakiegoś czasu ma ewidentne problemy z zaplanowaniem podróży. Dlatego odpuścił... planowanie. A podróże najlepsze wychodzą wówczas, gdy nie ograniczają nas żadne założenia. O tym co z tego wychodzi pisze na Pocket full of sand.

Komentarze: Bądź pierwsza/y