Stojący na skrzyżowaniu 5th Avenue i E 59th street Hotel Plaza był dla mnie punktem wyjścia dla doświadczania Central Parku. Przy jednym skrzyżowaniu miałem wszystko: hotel, w którym rezydował Kevin, zoo, słynne dzięki pingwinom z Madagaskaru i dorożki, którymi jeździ co druga zakochana para w tym mieście.

Spacer po krętych uliczkach Central Parku przynosi ukojenie, mieszkańcy miasta rozsiadają się na trawnikach rozmawiając, flirtując, czytając książki. The Pond pozwala w swej tafli przejrzeć się tutejszym wieżowcom. Central Park został stworzony, aby w miejskim zgiełku zapracowani mieszkańcy miasta mogli znaleźć chwilę wytchnienia i aby imigranci, przybyli często z irlandzkich czy włoskich wiosek, mieli miejsce, które, choć iluzorycznie, będzie przypominać im dom. Dodatkową funkcją zielonej przestrzeni miało być utworzenie centralnego punktu miasta, które, zbudowane na planie szachownicy, do tej pory takiego nie posiadało. Centralność Parku została zawarta nawet w jego nazwie. Geograficznie się to zgadza – Central Park leży mniej więcej na środku wyspy Manhattan. Zamysł jednak nie wypalił, Central Park upadł, przemodelował się, a nocami przekształca się w jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w mieście. Za dnia można znaleźć tu jednak spokojne chwile, wolne od dźwięku syren i klaksonów.

Central Park The Lake

Central Park jest miejscem, w którym nowojorczycy szukają spokojnego wypoczynku. (Fot. Patryk Szymański)

Można znaleźć też coś więcej. Przysiadłszy na ławce, by dać odpocząć nogom, wsłuchiwałem się w jazz nierytmicznie wypływający z saksofonu ulicznego, czarnoskórego muzyka, który pasją próbował zarobić kilka dolarów. Tak zaczynał Charlie Parker, tak rodzi się prawdziwa muzyka jazzowa, pełna emocji i sprzeczności, które nie mogłyby zrodzić się w bogatych willach. Czarna, brudna i seksowna powstaje właśnie na ulicy. Zawsze tam będzie jej miejsce. Muzycy jazzowi z całego świata lgną do Nowego Jorku szukając w nim właśnie tej inspiracji. Nic nie brzmi tak dobrze jak dźwięk trąbki unoszący się nad zadymionym asfaltem Harlemu, nic tak bardzo nie pobudza.

Kilka kroków dalej i znów jazz. Tym razem jest to grupa, która w parku próbuje promować swój album. Lider zespołu po wykonaniu każdego utworu przypomina gapiom, że można tu nabyć płytę, mile widziane będą też datki dla muzyków.
Pierwsze odwiedziny w Central Parku upłynęły mi pod znakiem muzyki właśnie, bo kolejnym miejscem, które chciałem odwiedzić było Strawberry Fields, mały skwer utworzony w miejscu śmierci Johnna Lennona. 120 państw przysłało sadzonki truskawek, które dziś otaczają czarno-białą mozaikę, ułożoną dokładnie w miejscu, w którym w 1980 roku zastrzelono legendarnego lidera Beatlesów.

Imagine. Miejsce to stało się celem pielgrzymek ludzi pragnących pokoju. Pokoju wynikającego z dobroci serc i dusz, nie z religii czy prawa. Możesz powiedzieć, że jestem marzycielem, ale z pewnością nie jestem jedynym. Wymowa najsłynniejszej piosenki Lennona jest tym wyraźniejsza, że jej autor zginął z powodu zwykłej, ludzkiej, bezpodstawnej nienawiści. Został postrzelony w głowę przez fana, któremu odmówił autografu.

Przerzucam się z muzyki na literaturę. Chcąc odwiedzić pałacyk Belvedere przechodzę przez Ogrody Shakespeare’a – kolorowy zakątek, w którym posadzono wszystkie kwiaty, jakie poeta wymienił w jakimkolwiek swoim utworze. Z tego względu coś kwitnie tu niemal o każdej porze roku. Na tarasie pałacu odbywa się właśnie plener malarski. Pasjonaci sztuki próbują na płótnie odwzorować widok rozpościerający się na północną część Central Parku. A widok ten jest urzekający – u stóp zamku zieleni się Turtle Pond, opanowane przez żółwie oczko wodne, dalej widać korony drzew północnej części parku oraz szczyty apartamentowców Upper East Side.

Omijam Turtle Pond od wschodu by odwiedzić polskiego króla – Władysława Jagiełłę. „King of Poland, Grand Duke of Lithuania”. Dumnie siedzący na koniu krzyżuje w powietrzu dwa miecze, pewnie te nagie podarowane przez Krzyżaków. Proszę parę azjatyckich turystów, by zrobili mi zdjęcie obok mojego przodka.

Gdy przysiadłem na chwilę obok niego by napawać się poczuciem własnej ważności w tym miejscu, podszedł do mnie czarnoskóry mężczyzna wciskając mi w ręce dwie kartki papieru. Jestem lokalnym, nowojorskim poetą – mówi. – za 2 dolary sprzedam ci moją twórczość. Którą to wcześniej bezpardonowo wepchnął mi w dłonie. Uśmiecham się do niego i oznajmiam, że niestety nie mam żadnej gotówki. Poeta przysiada się jednak do mnie i zaczyna pytać o podziwiany pomnik. Wspomina, że kręci się tu dużo Polaków. Napisz wiersz o tym królu – podpowiadam –może uda ci się go sprzedać Polakom. Mimo, że całe zajście przebiegło bardzo sympatycznie, nachodzą mnie dwie refleksje. Po pierwsze za bardzo wyglądam na turystę, skoro taki tani naciągacz tak łatwo mnie wypatrzył. Po drugie – zaskoczyła mnie ewolucja ulicznych zaczepiaczy. Tutaj „panie kierowniku, poratujesz papieroskiem” zmieniło się w „jestem nowojorskim poetą”. Lokalni ulicznicy odkryli potencjał swojego miasta, próbując naciągać naiwnych nieraz turystów na sztukę pochodzącą z kulturowego centrum świata. Po powrocie do kraju można oznajmić: „Spójrzcie! Jestem posiadaczem żywej, nowojorskiej sztuki”. Lepiej jednak kupić obrazek ulicznego malarza, bo chociaż jego jakość również może pozostawiać wiele do życzenia, to przynajmniej ma się pewność, że nikt nie nadużył naszego zaufania.

Niedaleko polskiego pomnika znajduje się egipski obelisk. Miasto Nowy Jork sprowadziło monument z północnej Afryki aby uczynić okolicę bardziej… europejską. Nowy Jork w czasie gdy był miastem rozwijającym się próbował upodobnić się do europejskich metropolii takich jak Londyn, Paryż czy Rzym. Amerykańskie miasta na początku XX wieku nie miały jeszcze tej renomy, którą mają dzisiaj i musiały sobie na nią zapracować. Próby tej europeizacji widać głównie w architekturze miasta – wiele jego budynków stara się przypominać słynne odpowiedniki europejskie. Amerykańscy architekci mocno inspirowali się architekturą starego kontynentu, z czasem dopiero wypracowując sobie swój własny, amerykański styl.

Central Park jest miejscem, w którym nowojorczycy szukają spokojnego wypoczynku, kilku chwil na słońcu leżąc w objęciach The Meadow, romantycznego relaksu wynajmując łódkę na The Lake. Dodatkowo na wschodnim krańcu parku znajduje się Mila Muzeów, na zachodnim zaś potężne Museum of Natural History. Słynny park jest miejscem, które odkrywać można przez kilka dni, a i tak nie zobaczy się wszystkiego.

 

Patryk Szymański

Kulturoznawca z wykształcenia i pasji. W podstawówce dostał 5 za wypracowanie, w którym wykorzystać należało przynajmniej trzy związki frazeologiczne. Rozmiar buta 44, stosunek do służby wojskowej uregulowany. Prowadzi bloga.

Komentarze: 2

Greg 25 lutego 2013 o 9:24

Co by nowojorczycy zrobili bez Central Parku … :) To miejsce jest jak oaza i to w bardzo dosłownym sensie :D

Odpowiedz

Patryk 25 lutego 2013 o 9:40

Central Park, zwłaszcza w weekendy, jest tak zawalony turystami, że nowojorczycy bardzo często wolą jednak inne parki – Riverside Park albo Schurtz Park.

Odpowiedz