Hemsedal to niewielka wioska górska w Norwegii, w której mieści się jeden z najlepszych kurortów narciarskich. Sprawdziliśmy jak wygląda Wielkanoc w takim miejscu.

Słońce wysoko na horyzoncie. Od samego rana dawało nam dużo energii. Uśmiechy na twarzy oraz wielkie oczekiwanie na to, co przed nami. Powoli, mozolnie nasz samochód dzielnie pnie się w górę po oblodzonej drodze. Co jakiś czas przymusowy przystanek, bo ktoś nie może podjechać. Koła buksują. Z jednej strony przepaść, z drugiej skalna ściana. Nie ma wyboru, trzeba przeć do przodu.

Udaje się, w końcu ruszamy. Jeszcze kilkaset metrów i dotrzemy. Nareszcie jest nasz domek, położony kilkaset metrów nad poziomem morza. Roztacza się z niego wspaniały widok na dolinę i otaczające je stoki. Niebo, gdy dotarliśmy, usiane było gwiazdami. Księżyc w pełni, niczym kadr z filmu, znikał gdzieś w oddali. Pozostało tylko rozpakować się i pójść spać. Moc atrakcji dopiero była przed nami.

Off pist to jest to

Rano przez okno zobaczyłem wspaniałe stoki. Narty same się prosiły, żeby je założyć. Niby góra niewielka, ale tras co niemiara. Nie wiedziałem co wybrać, od której trasy zacząć. Czerwona, czarna, niebieska… Którą z nich pierwszą pojechać? Nie był to mój pierwszy wyjazd na narty, a cieszyłem się jak dziecko. Mimo że kwiecień tuż tuż, warunki śnieżne idealne. Ludzi na stokach nie było widać. Kilka pierwszych szusów i do końca dnia uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Wytyczone trasy to nie było jednak to, co mnie najbardziej kręciło.

Chciałem spróbować jazdy poza nimi. Poczuć adrenalinę. Niech serce bije z przerażenia! Ale umysł podpowiada, że nie warto ryzykować.

No cóż… Czasami trzeba zignorować uwagi i ruszyć na pohybel. Trasy off-pist oznaczone są znakami ostrzegawczymi, za nimi nie jeżdżą żadne patrole, wszelkie ryzyko podejmowane jest na własną odpowiedzialność. Nic więcej do zachęty nie trzeba. Ruszamy.

Z początku idzie łatwo. Otwarta przestrzeń. Gdzieniegdzie wystaje kamień. Tniemy śnieg naszymi nartami. Powoli zbliżamy się do lasu, tam dopiero zaczęła się zabawa.

Dookoła cisza, niczym przed burzą. Drzewa porozstawiane jak pachołki, jedno obok drugiego. Miedzy nimi co jakiś czas nasypy śnieżne. Zaczynało się robić coraz ciekawiej. Nie zastanawialiśmy się długo. Hura i do przodu.

Nie było jednak łatwo. Co rusz trzeba było się zatrzymać, obmyślić trasę. Nieraz postoje były wymuszone. Prędkość plus jeszcze małe doświadczenie w jeździe freeridowej i nie raz trzeba było się ratować awaryjnym hamowaniem. Wtedy nie ma dużo czasu do namysłu. Jest albo lądowanie na relatywnie miękkim śniegu albo mało miękkim drzewie. Lecz kiedy szus był udany, wtedy była radość.

Mknięcie między drzewami, w śnieżnym puchu, skoki (jeszcze niewielkie) i miękkie lądowania sprawiały, że chciałem więcej. Po dotarciu do podnóża stoku byłem cały mokry i zadowolony jak nigdy. W końcu poczułem ogromną radość z jazdy. Dla chcących poprawić swoje umiejętności freeridowej oferowane są kursy pod okiem znakomitych instruktorów, w tym mistrzyni świata Ane Enderud.

Jeśli after ski, to tylko w Hemsedal

Kiedy już trzeba było kończyć przygodę z nartami, wtedy nogi prowadziły na after ski. Tłum, który jeszcze niedawno rozpierzchnięty był gdzieś po stokach, nagle kumulował się w jednym miejscu. Niektórzy przyjeżdżają tu tylko właśnie dla imprez. Hemsedal słynie zresztą z najlepszego after ski w Norwegii.

Po całodziennym szusowaniu z ogromną radością podjeżdżałem do lokalnego baru, gdzie każdego dnia grane były hity rockowe z lat 80. Ściśnięci niczym sardynki w puszce, z napojami czasami wyskokowymi podskakujemy w rytm muzyki. Zabawa na całego. Kiedy koncert się kończył, oblężenie przeżywały bary. Tam zabawa nierzadko trwała do białego rana.

Dogonić Justynę

Hemsedal to nie tylko narty zjazdowe. Norwegia to w końcu mekka nart biegowych. Dolina usiana jest kilometrami tras. Chciałem sprawdzić, co niesamowitego kryje się za tym sportem. Towarzyszy długo nie trzeba było szukać. Ekipa zebrana, wpięci w narty ruszyliśmy przed siebie. Podstawy poruszania się zostały mi wytłumaczone z czasem. Nie chciałem za dużo informacji na raz, tylko te podstawowe. Powoli zaczynam się odpychać. W głowie rytm ręka, noga, ręka, noga. Jadę, ślizgam się, jak zwał tak zwał. Entuzjazm nie trwał długo.

Polecamy także: Wielkanoc w hiszpańskiej Andaluzji

Pierwszy upadek już na zjeździe. Biegówki to zupełnie inny rodzaj jazdy niż zjazdówki. Przy wsparciu znajomych podnoszę się i ruszamy dalej. Mijają minuty, idzie mi coraz lepiej. Skupiony byłem głównie na rytmie, dlatego krajobraz nie przyciągał mojej uwagi. Chciałem nie odstawać od towarzyszy. Kosztowało to dużo wysiłku. Czułem, jak strugi potu spływały mi po plecach.

Nic dodać nic ująć, narty same aż się rwały do jazdy. (Fot. Za horyzont.net)

Nic dodać nic ująć, narty same aż się rwały do jazdy. (Fot. Za horyzont.net)

Brnęliśmy coraz dalej, co jakiś czas czekały nas podejścia wymagające większego wysiłku. Wychodził wtedy brak techniki, którą nadrabiałem siłą. Wiatr lekko owiewał moją twarz, chłodząc mnie. Wszelkie możliwe otwory wentylacyjne w mojej odzieży były otwarte, aby nie doszło do przegrzania. Czas mijał równie szybko jak pokonywane kilometry. Późna pora zmusiła nas jednak do zawrócenia. Do domu dotarliśmy w czasie, kiedy niebo spowite było ciemnością.

Nasze błogie dni zbliżały się do końca, a my wykorzystaliśmy zaledwie ułamek oferowanych nam atrakcji. Miałem wielką ochotę spróbować jazdy psim zaprzęgiem. Słyszeć radość psów z możliwości ciągnięcia sań. Czuję, że mógłbym się poczuć jak polarnik zdobywający nieodkryte terytoria.

Oprócz możliwości przejechania się psim zaprzęgiem mogliśmy również wspinać się na lodowe ściany. Pod okiem instruktora można poczuć się niczym himalaista.

Tradycja zmienia się wszędzie

Jeszcze jakiś czas temu typowe dla Norwegów było spędzanie okresu Wielkiej Nocy w otoczeniu rodziny, gdzieś w prywatnym domku w górach. Głównymi atrakcjami było czytanie książki, wspólne biesiadowanie przy stole oraz narty biegowe. Obecnie duża część ludzi rezygnuje z tej tradycyjnej formy na rzecz odpoczynku w kurortach narciarskich.

Dodam, że w odróżnieniu od Polski święta tutaj zaczynają się w środę przed Wielkim Czwartkiem i trwają do Niedzieli Wielkanocnej. Okres ten, mimo że zwany świętami, traktowany jest bardziej jak czas wolny od pracy. Nie spotkałem się z typowymi dla nas rytuałami składania sobie życzeń, dawania prezentów czy też przygotowywania i spożywania tradycyjnych potraw wielkanocnych. Ale jak to mówią, co kraj, to obyczaj.

Szymon Springer

Ma na swoim koncie roczną podróż wzdłuż ukochanej Australii. Obecnie organizator i uczestnik wyprawy „Za horyzont, Motocyklem do Australii, sobą dla świata”. Pasjonuje się tym co ekstremalne, uwielbia spanie pod gołym niebem oraz poznawanie nowych kultur. Więcej na www.zahoryzont.net.

Komentarze: 2

Wiosna 14 maja 2013 o 8:49

No z pewnością wyjazd do Norwegii był udany. Moja rodzina ostatnio odwiedziła Alpy Austriackie i też nie mogli się nagadać po powrocie na temat tych doskonale przystosowanych stoków, świetnej infrastruktury i niezwykłych widoków. Kiedyś sama muszę odwiedzić takie miejsce.

Odpowiedz

Szymon 19 maja 2013 o 13:22

To prawda infrastruktura jest znacznie lepsza niż w Polsce. Problemem jednak dla Polaków podróżujących po Norwegi, są na pewno dużo wyższe ceny. Nie mniej jednak warto się wybrać do tego pięknego kraju żeby pozwiedzać.

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.