Beata i Janek spędzili pół roku w Rwandzie opiekując się dziećmi w sierocińcu. Opowiadali mi o tym z iskrami w oczach. Mówili jednak także o tym obliczu kraju, które pokazuje rany pozostawione po zakończonym niecałe dwadzieścia lat temu ludobójstwie.

– Powiedzcie mi – jak w ogóle trafiliście do Rwandy? Dlaczego Rwanda?

Janek: – To było tak, że chcieliśmy pojechać gdzieś do Afryki na wolontariat i tam pomagać. Dowiedzieliśmy się od znajomego o kimś, kto był w sierocińcu w Rwandzie. Jego wrażenia z tego miejsca były bardzo pozytywne i poradził nam, żebyśmy się do nich odezwali, bo prawdopodobnie będą potrzebować wolontariuszy. To było pierwsze miejsce, do którego się zgłosiliśmy i udało się.

Wysłaliśmy jeden mail do Victora, dyrektora sierocińca: Do you need help? I on odpowiedział: Yes, of course, you are welcomed! (śmiech)

– Próbowaliście startować w ramach jakiegoś programu wolontariackiego?

Beata: – Wiesz co, trochę szukaliśmy, ale z tego, co się zdążyliśmy zorientować, nie jest łatwo się dostać do jakiegokolwiek programu. Te wolontariaty są zazwyczaj płatne. Jeżeli płacisz rzeczywiście tylko za swoje utrzymanie, to jest to jeszcze w miarę do przyjęcia, ale jest też dużo firm, które robią z tego po prostu wakacyjny biznes. Takim „wolontariatem” nie byliśmy zainteresowani.

Janek: – Mieliśmy dużo szczęścia, że trafiliśmy właśnie do „naszego” sierocińca. Victor jest bardzo otwarty, zaprasza wiele osób. Jak do niego przyjedziesz, to Cię zawsze bardzo ciepło przyjmie. I wierzy w to, że dzięki temu ludzie będą chcieli pomagać, że zarażą się i miejscem i jego atmosferą, i wrócą.

– Z tego co mówicie wynika, że droga, aby udzielić pomocy w tym rwandyjskim sierocińcu, jest otwarta?

Beata: –  Wiadomo, że mają ograniczone możliwości i nie przyjmą wszystkich naraz, ale jeśli nie ma jakiegoś natłoku gości i wolontariuszy, to na pewno. Fajnie jest jadąc tam mieć już pomysł na to, co chciałoby się zrobić.

Janek: –  My pojechaliśmy bez pomysłu. Beata była na przykład tak nastawiona, że ktoś jej tam da konkretne zadania, da łopatę do ręki i powie: tutaj masz kopać rów.

Beata: – Wiesz, my po korespondencji z Victorem mieliśmy wrażenie, że po przyjeździe przyłączymy się do jakiegoś istniejącego projektu i zresztą Victor nie wyprowadził nas z błędu. Pytaliśmy jak się przygotować, na co się nastawić. A on mówił nie, nie, nie, przyjedziecie, zobaczycie, rozejrzycie się i wtedy zdecydujecie co chcecie robić.

– No i jak sobie poradziliście w związku z tym brakiem pomysłu?

Janek: –  Beata przez pierwszy miesiąc miała z tym problem. Nie mogła się odnaleźć, bo nie miała zadań do wykonania.

Beata: – Wiesz, ja wyszłam z korporacji i miałam taki sposób myślenia, że coś muszę robić konkretnego i efekt tego musi być widać. Musi dać się go opisać, zważyć i zmierzyć. Pojechaliśmy tam, dostaliśmy jedzenie, spanie, a zamiast pracować chodzimy nad jezioro i się opalamy. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że ważne było już samo to, że my po prostu byliśmy z tymi dzieciakami. Organizowaliśmy im zajęcia – rysowanie, lepienie z plasteliny, granie w piłkę. Dopiero po jakimś czasie zauważasz, że ta Twoja obecność jest istotna i twoje działania na coś się przekładają. Ale to nie jest namacalna rzecz.

– Byliście tam pół roku, tak? I mówiliście, że żałujecie, że nie dłużej. Myślicie o tym, żeby wracać?

Janek: – Jasne, myśleliśmy nawet niedawno, kiedy byliśmy w Bieszczadach, które jakoś z Rwandą nam się bardzo kojarzą. Zresztą nadal jesteśmy w kontakcie z dzieciakami, chłopcy często do mnie dzwonią. Bo to wygląda tak, że wszyscy Rwandyjczycy mają telefony komórkowe i bardzo lubią rozmawiać.

Beata: – Wyobraź sobie, że dzwoni chłopak do Janka i mówi „cześć” i jest cisza… On czeka aż Janek coś powie. I nie liczy się to, że nie rozumie ani słowa, bo nie mówi po angielsku. Sam fakt tego połączenia telefonicznego jest dla niego ważny.

– No tak, chodzi im o to, żeby dać znać. Żeby po prostu być w kontakcie. Genialna historia z tymi telefonami.

Janek: – Ostatnio zadzwonił właśnie jeden z tych chłopaków i po jego telefonie zacząłem myśleć, że może powinniśmy coś więcej zrobić dla tych dzieciaków. To wszystko jest fajne i piękne, ale rząd w Rwandzie chce pozamykać wszystkie sierocińce. Oni chcą rozwiązać problem sierot poprzez pozamykanie sierocińców. Nie ma sierocińców to nie ma problemu. Tyle, że to nie jest prawdziwe rozwiązanie.

– Zastanawia mnie czy to się wiąże z jakimś dalekosiężnym planem rwandyjskiego rządu. Wiecie coś na ten temat?

Janek: – Plan jest taki, żeby zreintegrować te dzieci do ich rodzin. Społeczeństwo rwandyjskie jest bardzo biedne, więc często dzieci w sierocińcach żyją lepiej niż ich rówieśnicy, którzy mają normalne rodziny – jest czysto, a dzieci mają w czym chodzić i co jeść. Za to kiedy wychodzi się do wioski, dzieciaki są brudne, nie dojadają. I rząd rwandyjski chce zreintegrować wychowanków sierocińca do takich właśnie rodzin, które często nie mają pieniędzy na to, żeby utrzymywać własne dzieci.

Polecamy także: Z pamiętnika wolontariusza

– Czy w sierocińcu, w którym byliście mieszkają całkowite sieroty?

Beata: – Nie, wiele dzieciaków ma jakiś dom i bliższą lub dalszą rodzinę, która z różnych przyczyn nie chce lub nie jest w stanie się nimi zająć. Rząd podejmował już wcześniej podobne próby reintegracji, ale z marnym skutkiem. Dzieci były wysyłane do swoich dalekich krewnych i bardzo często stamtąd uciekały i wracały do sierocińca, bo na przykład w rodzinie zastępczej wykorzystywano je jako tanią siłę roboczą.

– Czy Waszym zdaniem można pokusić się o stwierdzenie, że dzieciakom lepiej jest w sierocińcu?

Janek: – To takie przewrotne powiedzieć, że dziecku lepiej jest w sierocińcu, ale coś w tym jest.

Beata: – Wiesz, tam w tych rodzinach zdarzały się różne rzeczy, od bicia i pracy ponad siły do wykorzystywania seksualnego. Poza tym nie zmusisz ludzi, żeby przyjęli praktycznie dla nich obce dziecko, po jakiejś odległej kuzynce, i je kochali i dbali o nie. Zwłaszcza jeśli sami żyją w bardzo trudnych warunkach.

– Zastanawiałam się nad tym jak wygląda ten kraj po tym, co przeszedł. Nie baliście się jechać do Rwandy? Tego, co tam zobaczycie, co się wydarzy?

Janek: – Ludobójstwo w Rwandzie było tylko osiemnaście lat temu. Przed wyjazdem przeczytaliśmy wszystko, co mogliśmy przeczytać o ludobójstwie, ale też aktualne przewodniki, żeby wiedzieć jak tam jest teraz. Z tego, co piszą w przewodnikach, i to jest prawda, wynika że Rwanda jest bezpieczna. To jest jeden z bezpieczniejszych krajów w Afryce Centralnej.

– A jak wygląda obecny rząd? Czy to jest władza koalicyjna?

Janek: – Nie, to jest rząd złożony głównie z Tutsi. Paul Kagame – obecny prezydent Rwandy, był dowódcą armii Tutsi, która wróciła z północy kończąc pogromy ludności i przejęła władzę. Także nie może być mowy o tym, że to jest rząd demokratyczny. Poza tym w tym momencie w Rwandzie zabronione jest używanie słów Hutu i Tutsi. Oficjalnie nie ma już podziału etnicznego.

Beata: – Z założenia ma nie być podziałów – jest jeden naród, jeden język czy tego chcesz czy nie. To jest dosyć uległe społeczeństwo, które robi to, co im się powie, więc się temu podporządkowali. Jest bardzo dużo wojska. To takie trochę państwo policyjne.

Dominika Lis

Obserwatorka zjawisk społecznych, psycholog, prawnik. Z ciągotami do fotografii, podróży i muzyki. Lubi być w akcji, ale z radością też leży i nic nie robi.

Komentarze: 4

Daria 25 listopada 2012 o 17:15

Chciała bym kiedyś pojechać na taką wyprawę połączoną z wolontariatem :)

Odpowiedz

Dominika Lis 26 listopada 2012 o 10:48

Ja też Daria, po tym wywiadzie rozważam to jeszcze poważniej niż wcześniej ;)

Odpowiedz

Michał 20 czerwca 2013 o 12:08

Czy dostanę maila do tych dwojga? Baaaardzo mi na tym zależy !! :)

Odpowiedz

Janek 24 czerwca 2013 o 12:09

Cześć Michał,
poniżej mail do nas:
janfraczak@wp.pl

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.