3 filmy, które każą ruszyć kuper, zamknąć (nieistotne) sprawy i wystrzelić przed siebie. To oczywiście subiektywny wybór. Zapewne tylko 3 pozycje nie wyczerpują tematu, ale akurat te, gdy ktoś mnie obudzi w środku nocy, wymienię bez zająknięcia.

Baraka – absolutny kult. Ponad 90 minut ujęć wykonanych w najprzeróżniejszych zakątkach świata. Ron Fricke mistrzowsko zestawił obrazy wraz z muzyką. Bez zbędnych słów. To nie tylko zapis podróży, ale właściwie perfekcyjna wizytówka świata. Bajkowe scenerie przeplatają się z ujęciami wielkomiejskich dżungli największych metropolii.

Do tego powalający fragment tradycyjnego balijskiego tańca Kecak, który wykonuje ponad stuosobowa grupa mężczyzn ubrana, a właściwie jedynie przepasan czymś w rodzaju sukienki w charakterystyczną kratę. Wszystko to przy akompaniamencie własnego , wprowadzającego wręcz w trans śpiewu (ciekawe czy nazwanie tego śpiewem jest trafne?). Pod wpływem tego transu rozglądam się, gdzie jest mój plecak…

Fragment z filmu „Baraka” – Kecak Dance

 

Życie jest muzyką (Crossing the bridge) – Alexander Hacke, niemiecki muzyk Einsturzende Neubauten wybrał się do Turcji w poszukiwaniu ciekawych inspiracji muzycznych, począwszy od tych grających tradycyjną muzykę turecką, ulicznych artystów, po rockendrolowców i hiphopowców.

Ale to nie tylko film o muzyce, ale również o podróży po różnych zakamarkach Istambułu mieniącego się ogromną różnorodnością. Po raz kolejny (podobnie przy Barace) dobór muzyki idealnie łączy się z ujęciami tureckiej stolicy. Scena, gdy Niemiec podchodzi do siedzącej grupki (Siya Siya Band) na ogromnym tarasie, która na totalnej wyluzce spędza wieczór (a pewnie i dnie…) grając i śpiewając, a to wszystko przeplecione zdjęciami zachodu nad Stambułem, co sprawia, że zaczynam sięgąć po plecak… Zresztą, sami zobaczcie.

Fragment „Życie jest muzyką” – Siya Siya Bend

 

 

Wszystko za życie (Into The Wild) – w stanie Wirginia żył sobie koleżka imieniem Christoper. Pewnego dnia, tuż po skończeniu studiów, gdy kariera stała przed nim otworem, pomyślał sobie coś w stylu: “kurwa, to wszystko nie ma sensu”, po czym spakował plecak, przybrał pseudonim Alexander Supertramp, a za zaoszczędzone pieniądze… nie, nie, wcale nie przeznaczył ich na podróż, lecz wpłacił na organizację charytatywną, bo uważał, że kasa nie jest mu do niczego potrzebna (resztę, którą sobie zostawił, jakiś czas później, żeby było ciekawiej po prostu spalił).

I tak oto przez ok. 2 lata podróżował po Stanach Zjednoczonych. Jego marzeniem było dotrzeć na Alaskę. Niestety, historia pisana przez życie, a nie scenarzystów z Holywood, potoczyła się zupełnie inaczej. Happy endu nie było, jego historia kończy się gdzieś w okolicach Parku Narodowego Denali, w “magicznym autobusie”, gdzie uwięziony w dziczy bez jedzenia, po roztopach, nie mógł pokonać rzeki aby dotrzeć po jedzenie.

Pomimo tragicznego finału, po raz kolejny upewniam się czy wszystko spakowane…

Fragment „Wszystko za życie”

No i w drogę… :)

Macie swoje typy? Piszcie!