Rodzinna wycieczka rowerowa do Maroka? Lekko nie będzie
Byłam w kilku krajach z kręgu kultury arabskiej. Chyba było to na tyle dawno, że wpadł mi do głowy pomysł na wycieczkę rowerową do Maroka. To nic nadzwyczajnego, pewnie sporo osób tak robi. Ale na tę wycieczkę zabrałam męża i dwójkę małych dzieciaków. To pewnie nieco rzadsze zjawisko. I tu zaczynają się schody.
Dlatego przygotowałam krótki poradnik. Poznajcie 7 powodów, dla których nie jedzie się na rodzinną wycieczkę rowerową do Maroka.
1. Kierowcy
Czego można spodziewać się po kierowcy samochodu w Maroku? No, samych najgorszych rzeczy. Będzie trąbił, przepychał się i niebezpiecznie wyprzedzał.
Jasna sprawa, że będzie trąbił, bo przecież musi jakoś się przywitać i pozdrowić dziwnie wyglądającą, kolorową karawanę, poruszającą się po drodze. Będzie też często otwierał szybę, machał ręką bądź rękami i wykrzykiwał w uśmiechu Sa va? Może doprowadzić to do niebezpiecznej sytuacji, jednak przez ponad trzy tysiące kilometrów, przejechanych w ciągu trzech miesięcy, nie mieliśmy takiego zdarzenia z tym związanego.
Niebezpieczne jest natomiast trąbienie, szczególnie gdy akurat maluchy zasnęły i cieszyliśmy się chwilą ciszy i spokoju. Wtedy czasem nawet pogroziliśmy palcem, ale, gdy z otwartej szyby wychylała się ucieszona twarz, od razu nam przechodziło.
Rzecz jasna staraliśmy się unikać miejsc, gdzie było dużo kierowców, bo przyjemniej jest jechać we względnej samotności. Zdarzało nam się jednak, bo nie mieliśmy najczęściej alternatywy, trafiać na ruchliwe ulice. Mimo to, nieprzyjemne zdarzenia z udziałem marokańskich kierowców były bardzo rzadkie. Częściej wyprzedzanie „na gazetę” można doświadczyć w Polsce czy Portugalii niż w Maroku. Marokańczycy, nawet jeśli wyprzedzali niebezpiecznie, to raczej z dużym zapasem w stosunku do nas, a przytulając się do samochodu z naprzeciwka.
Jedynym realnym zagrożeniem na marokańskiej drodze są kierowcy grand taxi – białe mercedesy są faktycznie postrachem szos i gdy tylko pojawi się takowy w lusterku (nie mieliśmy ich, a żałujemy i polecamy) to lepiej zjechać, odpuścić. Niemniej jednak kierowcy w Maroku są naprawdę w dechę!
2. Infrastruktura rowerowa
Jaka znowu infrastruktura? To żart? Bynajmniej, też jadąc do Maroka żyłam sobie w świadomości, że żadnej drogi rowerowej czy wydzielonego pasa nie uświadczę. Nic bardziej mylnego. Choć jest tego jeszcze mało, to jakas infrastruktura już jest, i to się chwali.
Tylko kwestie jakości pozostawiają wiele do życzenia. Absolutnie nie ma mowy o jakiejkolwiek ciągłości rowerowych ścieżek, ale przecież znamy to również z Polski. Rozwiązania techniczne są jak na standardy europejskie dość śmieszne, bo nagle wyrasta przed nami kolosalny krawężnik, albo inna bardziej lub mniej zidentyfikowana przeszkoda. Nawierzchnia jest często w opłakanym stanie, a co gorsze, trafiają tam najczęściej wszystkie odpadki i potłuczone szkło.
Ale nie ma co narzekać. Bo mogło nie być niczego, a jest, więc zamiast się pastwić nad jakością, trzeba brać i jechać.
3. Szkło i śmieci na poboczu
Tu niestety nie ma żadnego usprawiedliwienia. Śmieci i porozbijane szkło na poboczach są i to w ilościach sporych, chyba że wiatrowi udało się przepchać je dalej do rowu. Często na poboczach znaleźć można również gwoździe, śruby i inne żelastwo, a także martwą naturę. Zatem poboczy unikamy i jedziemy w bezpiecznej od nich odległości.
4. Ludzie
Toż to plaga absolutna. Człowiek dopiero co ruszył, ucieszony pedałuje sobie żwawo, aż tu nagle krzyki i gesty rodem z melodramatu. Najgorsze w tym wszystkim są dzieci, które nie mają zahamowań. Wbiegną ci pod koła, by tylko się przywitać i zobaczyć co wieziesz ciekawego w przyczepie. A jak już zobaczą, że to przecież takie same małe bąki jak one, no to się zaczyna…
Przytulanie, przybijanie piątek i obcałowywanie (bo Marokańczycy wierzą, że w dzieciach mieszkają anioły i taki buziak ich błogosławi) to standard. Czasami, gdy Kajtek z Rutą byli już tym zmęczeni, po prostu zamykaliśmy przyczepę i odcinaliśmy się od reszty. Ale w sumie, co by nie mówić, te spotkania z ludźmi były dla nas najważniejsze, one nadawały często sens jeździe, były też miłą odskocznią od ciągłego bycia razem.
5. Krawężniki
Krawężniki, krawężniole bym raczej powiedziała! Albo lepiej, KRAWĘŻNIOLE! W życiu nie widziałam takich przeszkód, takich barier na drogach.
Dla nas przejście przez ulice było czasami nie lada eskapadą. Ciężkie rowery, plus przyczepa z dzieciakami, skutecznie utrudniały nam bezproblemowe wejście na chodniki. Ale jak już się udało na nie wgramolić, to mogliśmy spokojnie sobie po nich spacerować, bo żaden samochód, dzięki tym przeszkodom, nie miał szans na wtargnięcie czy zaparkowanie na trotuarze.
6. Jakość paliwa
W Maroku paliwo jest inne. Niby benzyna, niby diesel, ale chyba oktany się nie zgadzają. Wszystkie silniki, czy stare czy nowe, wydzielają ten sam okropny, gryzący w gardło zapach.
Ale i z tym można sobie poradzić, oczywiście poza miastami. Wystarczy wybierać jak najmniej uczęszczane drogi. Wtedy i cisza, i spokój, i świeże powietrze są zapewnione.
7. Miasta
Marokańskie miasta dla rowerzystów są przeklęte. Rowerzyści w nich są, ale zahukani, stłamszeni, uciekają gdzieś w cień, żeby tylko się nie narazić. Bo w mieście działa zasada silniejszego, albo tego kto ma lepszy klakson. Ale działa też zasada pewności siebie, z której korzystaliśmy bez umiaru, ale dopiero po jakimś czasie. Bo dopiero po jakimś czasie rozumie się zasady panujące na drogach miast marokańskich.
W stolicy kraju, Rabacie, jest całkiem sporo infrastruktury rowerowej, ale często zdarzało nam się jeździć w ruchu ogólnym. Staraliśmy się zawsze grać pewnych siebie, jasno dawać do zrozumienia co mamy zamiar zrobić, w którą stronę skręcić bądź kiedy się zatrzymać. Dzięki temu każde kolejne miasto było dla nas trochę planszą do gry, a w Marrakeszu, z którego wylatywaliśmy po trzech miesiącach jazdy po Maroku, czuliśmy się już jak u siebie.
Ale jest w marokańskich miastach coś nie do przeskoczenia. To medyny! Stare części miast arabskich są labiryntem z wieloma przeszkodami, które bywają trudne do pokonania dla pieszych, bo łatwo w nich zbłądzić, nie mówiąc już o rowerach i przyczepie.
W Tetuanie, najpiękniejszej medynie w Maroku – prawdziwej, żywej, rozklekotanej – zgubiliśmy się na ponad dwie godziny. Z GPS-em i z przyczepą. Okazało się, że przyczepa w niektórych miejscach zwyczajnie się nie zmieści, a gdy wpadliśmy w wir targowy byliśmy zmuszeni niekiedy ją przenosić (dzięki Wam silni Marokańczycy za pomoc).
Ale co jeśli nie przygoda jest najlepszą zabawą na wyjeździe? Także nie ma wymówek, że przecież się nie da. Bierzcie i jedźcie na wycieczkę rowerową do Maroka.
Komentarze: Bądź pierwsza/y