Kartografia powinna w końcu zostać uznana za rodzaj literatury, a sam atlas za gatunek poetycki.
Judith Schalansky

Gdy byłem mały bawiliśmy się z bratem globusem – każde dziecko powinno mieć globus – w taki sposób, że rozpędzaliśmy go, niech szybko wiruje, a potem do tej już niebiesko-brązowej rozmytej plamy przyciskaliśmy palec. Czy wskazywaliśmy w ten sposób miejsce, gdzie kiedyś się udamy, czy może tylko odkrywaliśmy nowe miejsce? Nie pamiętam. Unikaliśmy półkuli południowej. Tam było za dużo morza, za dużo niczego. Nie chcielibyśmy utonąć. Judith Schalansky nie miała tych obaw. Sięgnęła w tę pustkę i stworzyła Atlas wysp odległych.

Zacznijmy od najnudniejszej rzeczy, którą mogę o tej książce napisać. Jej rdzeń stanowią opisy pięćdziesięciu wysp świata. O kilku z nich słyszałem, o większości nigdy. Może Wam mówią coś nazwy Thule, Annobon, Howland? Każda wyspa dostała dwie strony. Po lewej tekst. Nazwa, powierzchnia (nieraz kilka-kilkanaście kilometrów kwadratowych), liczba mieszkańców (kilka tysięcy w przypadku tych najludniejszych), odległości od lądu i paru innych opisanych wysp (zwykle ogromne), wreszcie chronologiczny pasek, na którym zaznaczono trzy, cztery ważne wydarzenia w historii danego skrawka ziemi. Dalej krótka notka, która w żadnym razie nie wyczerpuje wiedzy o nawet najmniejszej, najbardziej odległej, niezamieszkałej wysepce. Strona po prawej to uproszczona fizyczna mapka i nazwy co ważniejszych punktów i osiedli. Tyle. Przypuszczam, że nie brzmi zachęcająco.

To dalej: A czy zachęca Was podtytuł Pięćdziesiąt wysp, na których nigdy nie byłam i nigdy nie będę? Dlaczego nie będzie? – pomyślałem – Dlaczego nie chce spróbować? Odezwała się we mnie natura zdobywcy, przymus zobaczenia. Potem zacząłem czytać.

W tych notkach informacji tyle, co nic, bo ile treści można zawrzeć na pół strony? Zwykle to opis jakiegoś pojedynczego zdarzenia. Więźniowie kolonii karnej na Norfolk dostają dzień wolny od nowego komendanta. Mieszkańcy Takuu modlą się do przodków o pomoc, ale ich atol i tak znika w wodach Oceanu Spokojnego. Na Św. Kildzie umierają prawie wszystkie dzieci. Czasem spotykamy postaci anonimowe, czasem pojawiają się ludzie legendy. Na Południowych Wyspach Keelinga Karol Darwin zachwyca się koralowcami. Ferdynand Magellan i jego umierający na szkorbut marynarze docierają do małego archipelagu, ale nic pożytecznego tam nie znajdują. Nazywają go Wyspami Rozczarowania. W tych skromnie, acz pięknie napisanych impresjach więcej tajemnicy niż wiedzy. W końcu zaczynam rozumieć. Nie wybiorę się na te wyspy. Pewnie nie zacznę nawet szukać informacji o nich. Będę się natomiast zastanawiał, dlaczego Alfred van Cleef walczył o możliwość odosobnienia na Amsterdamie albo jak Scott Moorman małą łodzią pokonał blisko cztery tysiące kilometrów dzielących Hawaje i Taongi.

Swoją drogą. Trzy podróże z Tomkiem Michniewiczem

Atlas wysp odległych jest źródłem tęsknoty i opowieści, które można snuć ciągle od nowa, bo na tych odosobnionych wysepkach dziać może się wszystko i dziać może się bardziej. Skoro nawet nie mieszczą się na „normalnych” mapach politycznych, skoro spychane są na margines albo i poza kartkę, bo kto by się nimi przejmował, to – nawet jeśli ktoś je narysował – pozostają białymi plamami.

Narysowała je Judith Schalansky, ale to też nie są bardzo precyzyjne obrazy. Na początku zresztą ja – człowiek słowa raczej – łypałem na te mapki jednym okiem. Dopiero później mnie wciągnęło. Najpierw nazwy, znowu magiczne nazwy. Lednik Middendorfa, Eclipse Point, Mount Waterhouse, Punta O’Higgins, Morgenstiernekysten, Edinburgh of the Seven Seas zwany po prostu Osadą… Potem czarne kreski i cienie, znak stromizn i pustkowi. Gdzieniegdzie pomarańczowy punkciki i szlaczki – osady i drogi. Te rzadko. Znów zaczynam się zastanawiać – co tam może być, jak to wygląda? I wolę to pozostawić swojej wyobraźni.

Piękną – dosłownie i w przenośni – książkę o mocy podróżowania napisała i narysowała osoba, która nigdzie się nie wybiera.

Judith Schalansky, Atlas Wysp Odległych. Pięćdziesiąt wysp, na których nigdy nie byłam i nigdy nie będę. Wydawnictwo Dwie Siostry, 2013.

Jan Marković

Człowiek, który nie zna się na podróżowaniu, ale od czasu do czasu to robi - dlatego, że lubi dni, które pamięta się w całości, a o takie łatwo w drodze. W trakcie swoich wycieczek zdobył wiele wrażeń. Niektóre spisał.

Komentarze: Bądź pierwsza/y