Opera w Sydney. Któż z nas nie kojarzyłby tej charakterystycznej budowli. Ale jaka jest z bliska? I czy naprawdę jest taka, jak nam się wydaje?

Samolot super tanich linii lotniczych Tiger leciał już bardzo nisko i Operę było widać jak na dłoni. Ale biała – pomyślałam, nie wiedząc jeszcze, jak bardzo się mylę. Bo najbardziej znana opera świata wcale biała nie jest. Podejdźmy bliżej.

Opera w Sydney - foto

Musze, skorupy, żagle – każdy widzi Operę po swojemu. (Fot. Ania Dąbrowska)

Białe nie jest takie białe

Każdy zna fantazyjny kształt Opery w Sydney. I każdy widzi ją po swojemu – jednym przypomina muszle, innym żagle statku. Faktycznie, jest to wyjątkowa budowla, która stanowi nieustanną inspirację dla innych twórców. Z daleka wygląda naprawdę pięknie i okazale, lśni w blasku mocnego popołudniowego słońca – opadające na siebie konchy tworzą niezapomniany ekspresjonistyczny klimat. Ale wystarczy podejść blisko, pod same „skorupy”, żeby zauważyć, że jest pokryta płytkami w dwóch kolorach. I te płytki wcale nie są białe!

Muszlowate sklepienia pokryto szwedzkimi, przypominającymi zwykłą posadzkę, płytkami w kolorach zabrudzonej bieli. Część płytek jest jaśniejsza, część lekko beżowa. Jeśli przyjrzymy się uważnie to ukażą nam się promieniście rozłożone linie.

Malownicze miasto Sydney – galeria zdjęć

W Australii słońce świeci zdecydowanie mocniej niż w innych częściach świata, więc całkowicie białe poszycie w mocnym, dziennym świetle, po prostu uniemożliwiałoby podziwianie opery bez mrużenia oczu. Płytki są anty-grzybiczne i nie trzeba ich czyścić. Muszlowate sklepienia – część z nich zwraca się ku miastu, część ku wodzie – wykończono podwójnymi szybami, których zadaniem jest tłumić dochodzący z zewnątrz hałas.

Australijczycy chcieli i potrzebowali reprezentacyjnego budynku koncertowego. Rozpisano ogólnokrajowe referendum, w którym obywatele jasno wyrazili swoje zdanie – opera ma być. Jednak o pieniądzach na pokrycie kosztów budowy mówiło się niewiele. Cena nie miała znaczenia, budowa mogła pochłonąć jakiekolwiek środki. Aby dofinansować projekt, zorganizowano loterię.

Architektura Sydney Opera House

Opera, wbrew powszechnej opinii, wcale nie jest biała. (Fot. Ania Dąbrowska)

Jak skórka pomarańczy

W międzynarodowym konkursie w 1957 roku zwyciężyli duńscy architekci Jørn Oberg Utzon i Ove Aurp. Wygrali, choć ich projekt był tylko bardzo ogólnym szkicem i dotarł do Australii jako jeden z ostatnich. Jednak musiał się czymś wyróżniać pośród sporej konkurencji, czyli 232 pozostałych prac nadesłanych przez twórców z ponad trzydziestu krajów. Na miejsce budowy wybrano Bennelong Point, półwysep, który niegdyś należał do aborygeńskiej ludności.

Skąd przyszła inspiracja na tak interesujący budynek? Podobno Utzon zainspirował się skórką z pomarańczy – półksiężycowy kształt łupiny przeniósł na papier i nadał mu kształt budynku. Do prac budowlanych przystąpiono w 1959 roku, skończono dopiero w latach siedemdziesiątych.

Rozmach inwestycji, ale przede wszystkim jej koszty, które w dużej mierze spadły na australijskiego podatnika, przeszły wszelkie wyobrażenia. Śmiało można powiedzieć, że opera nie było budynkiem dającym się bezproblemowo postawić – ani technicznie, ani pod względem ekonomicznym.

Architekt na wygnaniu

Korpus kształtem przypominający muszle, poddano wielokrotnym poprawkom i przeróbkom. Modelowanie wypukłych sklepień zajęło aż osiem lat, zaś ułożenie niewyobrażalnej liczby 1 056 006 płytek kolejne trzy. Płytki najpierw układano na specjalne panele, a potem nakładano na wypukłe sklepienia. Krótko mówiąc – bardzo dużo mrówczej i wymagającej precyzji pracy. Społeczeństwo się niecierpliwiło, a jego frustracja niekończącą się budową zamieniła się w uliczne manifestacje. Wyluzowani z natury Australijczycy po prostu się wściekli. W wyniku protestów głównemu architektowi Utzonowi odebrano prawo do kierowania budową.

Szwedzkie płytki na operze w Sydney

Poszycie Opery w Sydney składa się ze szwedzkich płytek, ułożonych na specjalnych panelach. (Fot. Ania Dąbrowska)

W atmosferze skandalu i niesławie opuścił Australię, zaś opiekę nad wciąż nieukończoną operą przejęła grupa młodych australijskich architektów. Pod ich kierunkiem ukończono budowę gmachu, a uroczystego otwarcia Sydney Opera House (bo tak brzmi pełna i oficjalna nazwa tej instytucji) dokonała sama królowa brytyjska, Elżbieta II, w październiku 1973 roku.

Z racji obcięcia środków finansowych nie wykończono gmachu należycie – oszczędności dotyczyły głównie wykończenia wnętrz i rozbudowy systemu akustycznego, który, według niektórych, po prostu nawala. Pierwszy w historii opery skrzypcowy koncert dała Wanda Wiłkomirska, utalentowana skrzypaczka światowej sławy – urodzona w Warszawie, zakochana w Australii, gdzie mieszka i pracuje.

O Utzonie przypomniano sobie po latach. Opera stała się już znanym na całym świecie symbolem miasta, odbywały się w niej prestiżowe koncerty, a turyści przyjeżdżali do Sydney, aby ją obejrzeć i sfotografować. Dopiero wtedy duńskiego architekta znowu zaproszono do Australii i uhonorowano nagrodami i tytułami. Budynek od 2003 roku figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Nic dziwnego – opera dysponuje największymi mechanicznymi organami oraz największymi kurtynami.

Złote refleksy na muszlach

Sydney Opera House jest bardzo wdzięcznym tematem do zdjęć. Mnogość barw nieba, jakie rozpłaszcza się na nią w zależności od pory dnia jak również wypukłe kształty pozwalają na wykreowanie własnej wizji sydnejskiej opery.

Zdjęcia opery w Sydney

Opera pozwala na sfotografowanie jej w tysiącu zaskakujących ujęć. (Fot. Ania Dąbrowska)

W operze mieszczą się sale koncertowo – widowiskowe, studio nagrań, niezliczona ilość garderób, restauracje, sklepy z pamiątkami i bary. Dostać się na przedstawienie? Trzeba mieć szczęście. Bilety szybko się rozchodzą. Ale można zarezerwować je przez Internet przed przylotem do Australii i odebrać na miejscu.

Sydney Opera House najpiękniej prezentuje się po słonecznym dniu, kiedy pomarańczowo – złote refleksy kładą się na muszlach, albo kiedy niebo nad nią różowieje, fioletowieje, mieni się pastelowymi kolorami niewidocznego już słońca.

Opera dobrze prezentuje się też w sztucznym świetle, kiedy jest podświetlona na różne kolory albo w noc sylwestrową, podczas najbardziej spektakularnego na świecie pokazu sztucznych ogni lub w czasie odbywającego się raz w roku festiwalu Vivid, kiedy to opera staje się miejscem teatralno – świetlnych eksperymentów.

I tak kształt sydnejskiej opery staje się reminiscencją przykładanej do ucha morskiej muszli, w której dają się słyszeć szumy mórz i oceanów, ciche echa światów odległych i nieznanych, o których marzy się, będąc dzieckiem. Ja lubię operę zwłaszcza po zmroku, kiedy jaśnieje wśród granatowego nieba południowej półkuli.

Ania Dąbrowska

Trochę tłumaczka, trochę dziennikarka, trochę włóczykij. Z plecakiem w ponad 40 krajach na 4 kontynentach. Kolekcjonuje noce w niezwykłych miejscach i baśnie z całego świata, szczególnie te wschodnie. Matka Polka wszystkich kotów. Motocyklistka. Autorka książeczki dla dzieci "Podobno koty żyją dziewięć razy".

Komentarze: Bądź pierwsza/y