Zdjęcie przedstawia zardzewiałe rybackie kutry na piasku. I siedzące tuż obok wielbłądy. Ta właśnie fotografia, wraz z informacją, że zrobiona została na dnie niemal już nieistniejącego Morza Aralskiego, była powodem wyjazdu Bartka Sabeli do Uzbekistanu.

Autor, miłośnik górskiej wspinaczki, a z zawodu architekt, wybrał się w podróż mającą ustalić jak doszło do tego, że zbiornik wodny będący jeszcze w latach 60. czwartym co do wielkości jeziorem świata zmienił się w pustynię o powierzchni dorównującej Irlandii.

Wraz z autorem zbaczamy z utartych szlaków, czyli robimy to, co czytelnicy Peronu Czwartego lubią najbardziej. Idziemy do miejsc, w których autorytarne władze tego środkowoazjatyckiego kraju wolałyby nie widzieć obcokrajowców. Obserwujemy prawdziwy, pełny życia Uzbekistan. Jesteśmy na gwarnym bazarze w Taszkiencie, zerkamy do skrytych przed oczami turystów zakamarków starej części stolicy, która cudem przetrwała trzęsienie ziemi sprzed kilkudziesięciu lat. Rząd Uzbekistanu traktuje jednak tę część rzeczywistości jako coś gorszego, czym nie należy się chwalić. Oficjalnie promowana jest z jednej strony nowa, monumentalna modernistyczna architektura, a z drugiej odrestaurowane fragmenty miast położonych na dawnym Jedwabnym Szlaku. Jednak, co zauważa Sabela na przykładzie Samarkandy, w tej nowej – starej części miasta brakuje życia. Budynki straciły swoją dawną funkcję. Z minaretów nie nawołują już muezini, co swoją drogą jest zabronione od pewnego czasu w całym kraju, a w szkołach koranicznych nie znajdziemy studentów. Ten właśnie „sterylny” Uzbekistan jest odwiedzany przez zorganizowane wycieczki z „zachodniego” świata. O wiele lepiej jednak udać się na wyprawę wraz z autorem.

Na kolejnych stronach na nudę narzekać nie możemy. Siłujemy się na rękę z bazarowym mistrzem w Taszkiencie, cieszymy się rozmowami z ludźmi poznanymi gdzieś na Jedwabnym Szlaku, a nasze oczy cieszą widoki pięknej architektury Buchary, Samarkandy czy też – przypominającej z daleka babkę z piasku – Chiwy. W końcu docieramy do sedna, do ostatecznego celu wyprawy – Morza Aralskiego. A raczej do tego, co po nim zostało.

W skrócie historię tego jeziora, nazywanego morzem ze względu na jego znaczenie w regionie, można opisać w kilku zdaniach. Przyczyną jego końca było „białe złoto” – bawełna. Pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Nikita Chruszczow, wpadł na pomysł, by kraje związkowe położone w Azji Centralnej stały się – niczym republiki bananowe w Ameryce Łacińskiej – największym eksporterem tylko jednego produktu. Problem był jednak następujący – przy produkcji bawełny niezbędne są bardzo duże ilości wody. Stworzono więc system irygacyjny, który z dwóch wielkich rzek zasilających dotychczas Morze Aralskie – Amu-darii oraz Syr-darii – miał płynąć do bawełnianych plantacji. Jednak, co z dzisiejszej perspektywy nie jest żadną niespodzianką, bezmyślność samego pomysłu oraz typowa radziecka bylejakość jego realizacji, doprowadziły do katastrofy. Zdecydowana większość wody, ze względu na nieszczelny system jej transportu, wsiąknęła w piaski pustyni, zamiast dostać się do bawełnianych pól.

I jedno z największych jezior świata – Morze Aralskie, stało się wielką pustynią, Aral-kum, o powierzchni zbliżonej do całej Irlandii. Chruszczow na początku swojego „eksperymentu” miał powiedzieć: Nie wyschnie. A jeśli wyschnie, to trudno, co pokazuje arogancję, bezmyślność i brak wyobraźni sowieckiego przywódcy.

Jakie są prognozy na przyszłość? W 2012 roku zniknęło z powierzchni niemal 90 % dawnej powierzchni Aralu. Prezentował się on imponująco zarówno na mapach z połowy XIX wieku, jak i na zdjęciach z lat 60. Dziś niemal nie ma już po nim śladu. 5 % jego powierzchni znajduje się na terytorium Kazachstanu, który prowadzi działania na rzecz jego, przynajmniej częściowego, odtworzenia. Dzięki funduszom ze strony Banku Światowego oraz zaangażowaniu rządu kazachskiego idzie to dobrym kierunku. Natomiast w samym Uzbekistanie odkryte zostały pod powierzchnią jeziora pokłady gazu ziemnego, co praktycznie przypieczętowało jego los. Jeśli nic się nie zmieni, wkrótce Morza Aralskiego nie znajdziemy na żadnej mapie – taka jest, niestety, smutna konstatacja Autora, z którą trudno się nie zgodzić.

Polecamy: Taszkent. Fragment książki Może (morze) wróci

Tyle o treści. Jak prezentuje się sama książka Może (morze) wróci? Publikacja napisana jest językiem prostym, zawierającym dużo elementów mowy potocznej. Sprawia to, że czytamy ją z przyjemnością porównywalną ze słuchaniem przy piwie opowieści dobrego kumpla o jego ostatniej wyprawie. I to kumpla, który ma duży talent do opowiadania ciekawych historii.

Dużym plusem są także krótkie informacje historyczne, zarówno dotyczące Uzbekistanu jako państwa, jak i poszczególnych jego miejsc, czy też zdarzeń z przeszłości. Autor nie pomija również ciekawostek, takich jak niewydolny system pieniężny, w którym banknot o największym nominale jest warty około 40 centów, przez co sama myśl o zakupie samochodu i potrzebnej do tego ilości pieniędzy papierowych przenosi nas w świat absurdu. Poczucie humoru zademonstrowane przy opisywaniu licznych patologii smutnej często uzbeckiej rzeczywistości pozwala niemal wczuć się w rolę towarzysza Bartka Sabeli w tej podróży. Muszę przyznać, że po lekturze czytelnik sam ma ochotę wylecieć do Uzbekistanu, choćby następnego dnia, by doczekać wschodu słońca na murach Chiwy, czy sączyć herbatę w cieniu drzewa pomarańczowego gdzieś w Bucharze. Nie każdy potrafi opisać swoje podróże w ten sposób, tak więc duży plus za to dla autora.

Świetna jest również szata graficzna książki oraz liczne fotografie oddające bardzo dobrze klimat podróży. Jakieś minusy? Właściwie można przyczepić się tylko do dwóch rzeczy. Po pierwsze – długości książki. Liczy ona zaledwie 230 stron, jest to więc lektura na zaledwie kilka popołudniowych godzin. Po drugie – brakuje mi trochę głębszej i dłuższej analizy uzbeckiej rzeczywistości. Oczywiście, pojawia się ona, ale aż prosiłoby się, by powstał z tego bardziej reportaż, niż tylko książka podróżnicza z reporterskimi elementami. Myślę, że autor nie miałby z tym problemu.

Podsumowując. Czy warto przeczytać debiut literacki Bartka Sabeli? Miłośnikom podróży w peronowym stylu odpowiadam zdecydowanie – Tak! Podobnie jak wszystkim tym, którzy podróżniczą literaturę sobie cenią.

Bartek Sabela, Może (morze) wróci. Wydawnictwo Bezdroża 2013 r.

Książkę „Może morze wróci” możecie wygrać w zagadce fotograficznej z cyklu Plenerowe konkursy książkowe. Szukajcie jej na stronie Pleneru Podróżniczego im. Kazimierza Nowaka.

Bartek Borys

Historyk, miłośnik podróży z plecakiem. Planuje kolejną wyprawę w dzień powrotu z poprzedniej, uwielbia być w drodze. Od czasu do czasu wrzuca zdjęcia na My Point of View.

Komentarze: (1)

Michal 22 lipca 2013 o 9:36

ciekawa okładka:)

Odpowiedz