Mingalaba!!! – tego słowa nigdy nie zapomnę. Witano się nim ze mną w każdym zakątku Birmy. Pytano skąd pochodzę i dlaczego podróżuję w pojedynkę. Samotna, młoda, w dodatku biała kobieta, z wielkim plecakiem, w tej części Azji jest zjawiskiem dość egzotycznym.

Niewiele osób zna położenie tej niezwykłej krainy, niegdyś nazywanej Suvanabhumi, Birmą, a dziś oficjalnie Myanmarem. Trudno się dziwić, kraj od dawna rządzony przez wojsko, nie utrzymuje kontaktów dyplomatycznych z Polską.

Nie jest łatwo się tam dostać, gdyż formalności przyprawiają o zawrót głowy, a przekroczyć birmańską granicę można tylko samolotem. Jednakże, gdy przejdzie się pomyślnie ten cały proces wszystko staje się już łatwe, piękne, wręcz magiczne – taki właśnie jest Myanmar (ex Birma) – szczery, kolorowy i egzotyczny.

Tanakha dowodem piękna

Podczas moich backpackerskich wypraw, w podróży z plecakiem, gdzie jestem zdana tylko na siebie, już dawno odkryłam, że o atrakcyjności kraju nie decydują muzea, zabytki czy inne atrakcje turystyczne. Najważniejsi, w każdym zakątku Ziemi, są ludzie. I to właśnie tu, w Birmie, na drugim końcu świata, spotkałam uroczych, szczerych, pięknych – bez cienia pozy czy fałszywej elegancji – ludzi, którzy sprawili, że zakochałam się w tym kraju od pierwszej chwili.

Chodząc po ulicach byłej stolicy – Yangunu, czułam, że że czas zatrzymał się tu w latach czterdziestych. Mężczyźni chodzą w tradycyjnych, myanmarskich longyi – spódnicach wiązanych w pasie, a kobiety jak i dzieci nakładają na twarz tanakhę – krem otrzymywany ze specjalnego rodzaju drewna mieszanego z wodą i ścieranego na kamieniu. Tanakha służy głównie jako ochrona przed słońcem ale również, ku mojemu zdziwieniu, jest dowodem piękna.

W lokalnym pojęciu to birmański makijaż. Kiedy ja nakładałam na twarz tanakhę, uśmiechów i okrzyków nie było końca. Przecież byłam wtedy lokalną, choć wciąż bardzo egzotyczną dla miejscowych, pięknością.

Buddyjscy mnisi…

Myanmar to przede wszystkim kraj mnichów, których można spotkać codziennie rano zbierających do czarnych mis jedzenie oraz pieniądze. Mnisi ubrani na brązowo i mniszki z ogolonymi głowami ubrane na różowo. Ofiarowanie datków to dla każdego wyznawcy buddyzmu przywilej, a nie przykry obowiązek.

Pewnego dnia byłam świadkiem całej długiej procesji, podczas której zwykli mieszkańcy, przebrani w tradycyjne stroje, zbierali datki dla świątyni. Ludzie są dumni, że mogą zasłużyć się i pomóc. W tym kraju praktycznie każdy chłopiec wstępuje do klasztoru, gdyż tam może otrzymać edukację i znaleźć zajęcie, gdy nie ma pracy.

W świątyni w Mandalaj miałam okazję uczestniczyć we wspólnym posiłku tysiąca pięciuset mnichów! Ale to nie był jedyny mój kontakt z nimi. Jako nieliczni potrafili mówić po angielsku i zawsze byli skorzy do rozmowy.

Również nocą byli gotowi pomóc, na przykład gdy podczas trekkingu nad jezioro Inle trzeba było zatrzymać się gdzieś na nocleg. Mnich, ziewając, otworzył drzwi klasztoru, poczęstował kolacją, i zaoferował nocleg. Spałam w ciemnym pomieszczeniu, a rano przy świetle okazało się, że moje „łóżko” znajdowało się tu przy ołtarzu. O świcie natomiast mnisi obudzili mnie swoją modlitwą i śpiewami, co było niemal magiczne – ja w klasztorze, w środku Myanmaru, a nad głową mnisi.

Plemię Padaung – kobiety z obręczami na szyjach

Jedną z najbardziej intrygujących rzeczy w Birmie, są mniejszości narodowe, których można naliczyć około stu. Osobiście udało mi się dotrzeć do kilku z nich, a przede wszystkich do plemienia Pa-O.

Plemię to żyje w spokojnym otoczeniu bananowców i krzewów herbacianych, a turystów ujmuje gościnnością i prostotą. Panie z „ręcznikami” na głowie, ubrane w kolorowe stroje obserwują mnie dokładnie, nie wspominając o dzieciach, które z otwartymi buziami i wielkimi oczami patrzą na mnie ze zdziwieniem. Jedna z pań chcę założyć mój plecak ale ugina się pod jego ciężarem – wszyscy zaczynają się śmiać, a śmiech łamie wszelkie bariery.

W tej części Myanmaru, nawet znajomość birmańskiego nie pomoże, gdyż każda grupa etniczna posiada swój własny język. Drugie plemię to Padaung, czyli kobiety o długich szyjach. To one podążając za tradycją nakładają na szyję dwadzieścia pięć mosiężnych obręczy oraz inne ozdoby na kolana i łokcie. Całość dodatków waży w sumie ok. dziesięciu kilogramów. Patrzyłam na nie z przerażeniem i dziękowałam, że nie urodziłam się w tej właśnie wiosce…

Podziwiając złote stupy

Birma obfituje w miejsca, które wywierają na człowieku niezapomniane wrażenie. Jednym z nich jest Bagan, gdzie na niespełna czterdziestu kilometrach kwadratowych wybudowanych zostało ponad pięć tysięcy pagód i świątyń buddyjskich.

Rower to najlepszy wybór do eksploracji tego miejsca. Panuje tam dziwnie magiczna, odległa i bardzo spokojna atmosfera błogości i świętości – prawdziwa magia…

Kolejnym prawdziwym cudem świata, niezwykle majestatycznym miejscem jest słynna Shwedagon Paya w Jangunie – symbol Myanmaru – stumetrowa stupa ze szczerego złota, diamentów i innych szlachetnych kamieni. Miejsce kultu dla wszystkich wyznawców buddyzmu. Gdy spaceruje się boso po białej posadzce słychać szepty modlitw, czuć w powietrzu zapach kwiatu lotosu, a gdy zamknie się powieki, można przenieść się do innego świata – królestwa spokoju. Tu zapomina się o rzeczywistości, nie ma problemów, złych myśli…

Uliczna Formuła 1

Na szczególną uwagę zasługuje sposób, w jaki można poruszać się w Myanmarze. Transport niezwykle różni się od polskiego i ,wierzcie lub nie, ale u nas podróżowanie to czysta przyjemność. Uczestniczenie w transporcie to jak obserwacja toczącego tu się życia, ale jakby trochę z boku.

Tu nie ma rzeczy niemożliwych – każdy się zmieści – czy to na dachu, czy uwieszony na drzwiach albo siedzący na drewnianej ławeczce znajdującej się w przejściu pojazdu.

Przewozi się wszystko, a jazda przez siedem godzin na główkach kapusty nie robi po kilku dniach większego wrażenia. Zdziwić może natomiast powód zatrzymania się w środku nocy w malutkim barze kiedy to wszyscy wysiedli aby obejrzeć mecz brytyjskiej piłki nożnej – Manchester United.

Pokonanie w Birmie dwustu kilometrów zajmuje czasem nawet dziesięć godzin, a dróg jest tu niewiele. Trudno nazwać nawet najlepszą drogę w Myanmarze, łączącą stolicę z drugim największym miastem Mandalaj, szosą czy jezdnią. Bardziej trafnym będzie słowo trakt. Nie widać końca dziur w nawierzchni, trzęsie bezlitośnie, a wyczyny kierowcy  gwałtownie wchodzącego z zakręty naszym przeładowanym autobusem, przyprawiają o zawał serca. Co więcej klakson jest w powszechnym użyciu, a wymijanie na „trzeciego” nie stresuje nikogo, ani tak naprawdę nie dziwi – lepiej po prostu nie oglądać świata z perspektywy przedniej szyby, gdyż można nabawić się nerwicy…

Ale z drugiej strony to czego się nie robi aby przeżyć przygodę? To przecież właśnie wtedy człowiek wie, że żyje i docenia to co ma na co dzień w domu.

Opuszczając ze łzami w oczach Myanmar, obiecałam sobie, że kiedyś tam wrócę, wrócę do krainy złotych pagód, stup, świątyń i tych najwspanialszych na świecie ludzi, zawsze uśmiechniętych mimo ciężkiej sytuacji w jakiej przychodzi im żyć każdego dnia…

Karolina Sypniewska-Wida

Bydgoszczanka mieszkająca z rodziną w Australii. Razem z mężem prowadzą firmę Albion House - edukacja za granicą. Odwiedziła ponad 70 krajów wyznając zasadę "kto się waha, traci wiele". Jako pierwsza Europejka zamieszkała na małej wyspie w Papui Nowej Gwinei oraz wspięła się na Everest Base Camp w jeansach i adidasach. Szalone podróże, fotografia, poznawanie innych kultur, języki obce, a obecnie bycie full-time mamą, to jej największe pasje.

Komentarze: 5

Michał 17 października 2010 o 13:31

Birma.Hmm.Wybieram się już tam od jakiegoś czasu i wybrać się nie mogę.Już miałem jechać jesienią tego roku ale moje plany pokrzyżowały wybory w Birmie.Wolę pojechać tam w nieco spokojniejszym okresie.Ale wiem,że tam pojadę.To naprawdę magiczne miejsce na ziemi…

Odpowiedz

Dominik 17 października 2010 o 15:17

Tak, z Birmy wyjezdza sie z ciezkim sercem. I z wielkim postanowieniem powrotu za jakis czas. Do tych ludzi, do wspanialej atmosfery, niesamowitych widokow.
Jedna uwaga do artykulu: do zrobienia duzej petli Yangon, Inle, Mandalay, Pagan starczy zwykla wiza wiec nie przesadzajmy z tymi przyprawiajacymi o bol glowy formalnosciami. Pod cala reszta podpisuje sie w calosci.

Odpowiedz

Kuba 17 października 2010 o 17:23

Nieścisłości dot. formalności wizowych to niestety nie jedyny błąd, jaki pojawił się w tym tekście.
Już od kilku lat to nie Yangon jest stolicą Birmy, a Naypyidaw. Wypadałoby wiedzieć takie rzeczy porywając się na pisanie artykułów i nie wprowadzać w błąd czytelników Peron4.

Odpowiedz

Magda 17 października 2010 o 18:40

Sądząc po treści i stylu artykułu, autorka jest wielką fanką grafomańskich dokonań Beaty Pawlikowskiej…

Odpowiedz

Ania 11 marca 2012 o 17:37

kuba – zauwaz, ze apisze o byłej stolicy .. Czytajmy ze zrozumieniem a potem … Poprawiajmy autora jeśli jest to Ci koniecznie potrzebne :)

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.