Blaknące wspomnienia. Islandia
Fotografowanie Islandii nie było łatwe. Wiatr utrudniał umocowanie aparatu (a nie dałam rady zabrać statywu). Limit czasu – czyli w praktyce limit jedzenia – nie pozwalały mi się zatrzymać, ustawić, pomyśleć jak. Przy tym deszcz. Zimno, ryzyko utopienia sprzętu, wdzierający się wszędzie, również do obiektywów i na matrycę, piach…
W efekcie wyjeżdżałam z przekonaniem, że mi nie wyszło, ze muszę wrócić, choćby dla tych przegapionych zdjęć. Cykl,który na swoje potrzeby nazwałam neveending day, był kolejnym z serii Blaknące wspomnienia. Ta fotograficzna zabawa zajęła mi okrągły rok. We wszystkich zdjęciach konsekwentnie przedstawiłam siebie jako cień – mniej lub bardziej przezroczysty, ale zawsze ułatwiający wyobrażenie sobie kogokolwiek- uniwersalny. Człowiek – taki jakiego chciałabym spotkać w górach – nieagresywny, wtopiony w krajobraz, przezroczysty. Taki, po którym nie zostaje ślad.
Oprócz pokazanych już na Peronie Norwegii, Laponii i Alp Apuańskich sfotografowałam w ten sposób też Alpy i Pireneje. Podczas wszystkich moich wyjazdów szłam pieszo, czasem sama, czasem z kolegą. Nigdy nie modyfikowałam trasy kierując się fotograficzną wartością jakiś konkretnych miejsc. Nie czekałam na ujęcia, nie szukałam żadnego „wow”. Szłam bo lubię, fotografowałam to co mi się trafiło. Czym więcej myślę, tym bardziej jestem przekonana, że tak właśnie jest dla mnie najlepiej. Za niczym nie gonić, niczego się nie spodziewać. Nauczyć się doceniać w pełni to co akurat mam.
Zobacz też: Jak pieszo przejść Islandię? Poradnik Kasi Nizinkiewicz
Komentarze: (1)