Większość pisze o tym samym. Te same dziesięć najpiękniejszych plaż i dziesięć przedmiotów, bez których nie da się wyruszyć w podróż. Piszą z tych samych co-workingowych kawiarni, wrzucając te same cytaty z Lonely Planet. To blogerzy podróżniczy.

To światowy trend. Nie tylko polski. Rynek blogów podróżniczych w ostatnich latach skręca, i to niestety w stronę ilości, a nie jakości. Bez problemu można znaleźć wskazówki Jak zostać znanym blogerem podróżniczym?, Jak zarabiać na blogu? i O czym pisać, żeby cię czytali?

* * * * *

O czym pisać? O tym, co ludzie chcą czytać! Tak mówi internet. I tak to rozumieją najbardziej popularni blogerzy, pracujący „w branży podróżniczej”. – No coś ty, nie jestem podróżnikiem! – mówi mi jeden, znany, zarabiający ok. sześciu tysięcy euro miesięcznie. – Nie nazwałbym się nawet blogerem podróżniczym. Ja to nawet… średnio lubię podróże – zdradza po trzecim piwie.

Te piwa były w Niemczech, a ja byłam zadziwiona. – Jak to? – pytałam sama siebie. – To wielki bloger podróżniczy, którego obserwuje kilkadziesiąt tysięcy fanów, nie lubi nawet podróżować?!

Bloger ten, tak jak kilkunastu innych, których poznałam w ostatnich latach, w Niemczech, Wielkiej Brytanii i Polsce też, w prowadzeniu bloga podróżniczego węszy biznes. Droga nie jest taka trudna: przeczytaj wszystko na ten temat, obierz strategię, zainwestuj w programy i siup.

Polecamy: 8 mitów, które szkodzą podróżowaniu

Pisz o tym, o czym ludzie chcą czytać. A najpierw sprawdź, jak dużą twój blog ma szansę, żeby zaistnieć w danym temacie (tak, są do tego programy). Jest po polsku? Ok. Gdzie jeżdżą Polacy? Do Chorwacji, Grecji, Egiptu, Hiszpanii, czasem Tajlandii, najczęściej po Polsce. W które rejony Polski? Na Mazury i w Tatry. Czego szukają na Mazurach? Załóżmy, że mądry program podpowiada nam, że nasz blog ma szansę zaistnieć (czyli być dobrze wypozycjonowanym) w temacie „rodzinnych parków rozrywki na Mazurach”. No to co robię? Jadę na Mazury, odwiedzam parki i piszę właśnie o nich. Znam takich, co latają do Tajlandii, żeby zrobić właśnie tę jedną rzecz, która ściągnie na ich bloga tysiące czytelników.

Co się czyta? Rankingi: 10 fajnych tras, 10 miejsc do rozbicia namiotu, 10 kierunków podróży w 2016 roku… Wpisy poradnikowe: jak zaoszczędzić pieniądze, jak podróżować z dzieckiem samolotem, jak spakować plecak… No i wpisy z negatywnym zabarwieniem: ah, to PKP!, najbrudniejsze hostele, niebezpieczne zakątki Azji…

* * * * *

Nie jestem wielkim ekspertem, ale obserwuję rynek polskich blogów podróżniczych od ponad sześciu lat. I mam wrażenie, że po tym wielkim buuuuumie ostatnich lat, niedługo ludzie zmęczą się czytaniem blogów. Zostaną ze swoimi ulubionymi, a kolejnym, tym nowym, będzie coraz trudniej zaistnieć. No bo jak napisać inaczej o tym, że „rzucili pracę i udali się w podróż swojego życia”, albo „pojechali śladami X”, albo „wbrew stereotypom, podróżują z całą rodziną”.

Z jednej strony: ilość pracy włożonej w profesjonalne prowadzenie blogów podróżniczych rośnie (bo blogerzy wymieniają się doświadczeniem, tworzą grupy wsparcia, czyli na przykład lajkowania siebie wzajemnie, żeby przebić się szybciej przez reguły facebooka, jeżdżą na konferencje, oglądają webinaria), z drugiej: naprawdę nie jest trudno dostrzec tricki kopiuj-wklej z Wikipedii, Lonely Planet czy innych blogów (wiem, bo też czasem czytam i Wikipedię, i Lonely Planet, i zdarza mi się zobaczyć moje własne zdania, gdzieś w sieci). Coraz częściej na blogach pojawiają się świetne zdjęcia z… Flickra czy Wikipedii (no i niby nie ma w tym niczego złego, ale…). Coraz częściej wpisy wiążą się tylko i wyłącznie ze współpracą komercyjną (skąd wiem? bo wiem, jakie oferty od firm sama dostaję, jakie były warunki i pomysły, które nagle, spontanicznie, pojawiają się u innych).

Ale, kurcze, no. Prowadzenie bloga podróżniczego to też jakaś odpowiedzialność. Przecież jesteśmy, koledzy blogerzy, dużą częścią marketingu turystycznego (tak jak i billboardy biur podróży, czy praca promocyjna izb turystyki regionów). Czemu ciągle chcemy się powtarzać? Czemu nie odkryć nowych miejsc, albo chociaż nowego na nie spojrzenia? Czemu pokazywać tylko piękne plaże i uśmiechnięte buźki? Przecież w miejscach, które odwiedzamy czasem też pada, jest brudno albo smutno. Czemu prawdy nie pokazywać?

Mam wrażenie, że prowadząc takie upiększone-kopiowane pocztóweczki, tylko zakrzywiamy rzeczywistość. Nasz czytelnik, jadąc w miejsce X, niekoniecznie będzie podziwiał i odkrywał prawdziwe widoki czy urok miejsca, ale będzie się skupiał na tym, o czym czytał już u nas i u innych. A jeśli u nas i u innych będzie wciąż te same dziesięć najpiękniejszych plaż – to on zobaczy aż, i tylko, te dziesięć najpiękniejszych plaż.

Z jednej strony wszyscy szukają autentyczności, lokalnych, prawdziwych momentów, prawdy, tradycji, miejsc so-called nieturystycznych, śmieją się z wczasów all-inclusive i zorganizowanych wycieczek wynajętymi jeepami, a z drugiej: kończą w tych samych hostelach, nawet w najmniejszej wiosce Gwatemali. Pijąc zimne importowane piwo i rozmawiając po angielsku. Co więcej, ten hostel pewnie też należy do Europejczyka albo wesołego surfera z Australii.

A zajrzyjmy na blogi. Na ilu z nich, na ilu zdjęciach, zobaczycie lokalnych mieszkańców? Jaki procent tych zdjęć to sami podróżujący, widoczki lub inni podróżujący? A jeśli już lokalni mieszkańcy – na ilu zdjęciach są sami, a na ilu z podróżnikiem? Ile blogerów daje u siebie jakąś przestrzeń lokalnym mieszkańcom? Ich punkt widzenia? Ich spojrzenie?

A ile to podpowiedzi i tricki: jak sobie gdzieś sprytnie poradzić, jak obejść kolejkę, kupić coś taniej, wziąć darmowy prysznic? Ile nudnych historyjek, zaskoczeń rzeczami oczywistymi (moim zdaniem, żeby jechać – powinno się wiedzieć dokąd się jedzie, dlaczego, do kogo, jaki ten ktoś jest, czym mogę go urazić, jak mogę mu nie zaszkodzić), płytkich konkluzji?

Ja też nie jestem bez grzechu. Też piszę o rzeczach oczywistych, nie zawsze mam czas przygotować się do wyjazdu i wrzucam zdjęcia swoich dzieciaków na bloga. Ale staram się. Zaznaczam wpisy, które powstały w ramach współpracy. Nie piszę o sprzętach, których nie testowałam. Ani o książkach, których jeszcze nie przeczytałam. A jeśli będę chciała napisać o dziesięciu najpiękniejszych plażach, ale spodoba mi się tylko dziewięć, to przysięgam, że napiszę tylko o dziewięciu.

Czujmy odpowiedzialność. W kreowaniu oczekiwań turystów. Bo lokalni mieszkańcy właśnie tym oczekiwaniom muszą sprostać, żeby turyści byli zadowoleni i nie przestali w dane miejsce przyjeżdżać i zostawiać pieniędzy. Jeśli chcemy być medium, bądźmy mądrym medium. Potrzeba nam teraz takich.

Anna Alboth

Wraz z Tomem tworzą polsko-niemiecką parę dziennikarz-fotograf. Podróżują z Hanią i Milą. Prowadzą bloga, czytanego już w ponad stu pięćdziesięciu krajach: The Family WithoutBorders.