Z wizytą u Ujgurów
Xinjiang, najdalej na zachód wysunięta prowincja Chin, nie jest oczywistym celem podróży do tego kraju. Nie sfotografujemy się tu z figurką smoka, nie powędrujemy też uliczkami z czerwonymi lampionami. Za to będąc wciąż w Chinach poczujemy przez moment smak Azji Centralnej. I dla tego smaku warto poświęcić urlop.
Krajobrazowy tygiel
Prowincja Xinjiang obejmuje ogromny obszar, porównywalny z powierzchnią połowy Indii czy też całego Iranu. Tak wielki teren nie może być jednorodny. Centralną część prowincji zajmuje piaszczysta pustynia Takla Makan, rozmiarem niewiele mniejsza od Polski. Na zachodzie odwieczną granicę stanowią jedne z najwyższych gór świata, Karakorum i Tian Shan. Na północnym wschodzie zaś rozpościera się położona 155 metrów poniżej poziomu morza Kotlina Turfańska.
I to właśnie w Kotlinie Turfańskiej doznajemy największego zaskoczenia. Jadąc busikiem po płaskim, jednorodnym terenie, nagle dostrzegamy plantacje winorośli. Wydawać by się mogło, że w najsuchszym miejscu Chin, nieopodal jednej z najgorętszych pustyń świata, spodziewać możemy się tylko skarłowaciałych krzaków. Tymczasem już setki lat temu lokalni mieszkańcy wpadli na pomysł jak nawadniać ziemię. Powstały tu tak zwane karezy, system podziemnych kanałów wykorzystujący spadek terenu. Kanały te doprowadzają wodę przez setki kilometrów z lodowców w górach Flaming i Tian Shan. I faktycznie, podróżując potem po Xinjiangu nieraz widzimy płynącą wartko przez pustynny teren wodę.
Gdy z Kaszgaru jedziemy jeszcze dalej na zachód, w kierunku granicy z Pakistanem, na horyzoncie pojawiają się ośnieżone szczyty. To potężny masyw gór Karakorum. W czasach Jedwabnego Szlaku wszystkie karawany po okrążeniu Takla Makan musiały zmierzyć się z tymi potężnymi szczytami.
My decydujemy się zostać na noc nad jeziorem Karakul w jednej z jurt. To ponad 3000 metrów nad poziomem morza. I już nie jest gorąco i parno. Wręcz przeciwnie, w nocy ratujemy się dodatkowymi kołdrami i kocami, a nad ranem siłą zmuszamy do wyjścia na zewnątrz. Szorty i koszulki już dawno zamieniliśmy na długie spodnie i polary.
Kulturowa mieszanka
Xinjiang jest regionem autonomicznym, który w dużym stopniu zamieszkają Ujgurzy. To mniejszość narodowa pochodzenia tureckiego. Niegdyś stanowili oni większość lokalnej społeczności. Dziś, w wyniku prowadzonej przez Pekin polityki (zachęcania Chińczyków do przesiedlania się na te tereny), jest ich niewiele ponad połowę. Na ulicach Turfanu, Urumczi czy Kaszgaru na każdym kroku spotyka się Hanów – Chińczyków, którzy widać, że mieszkają tu już od kilku pokoleń. Mimo to wyglądają obco.
Ale Xinjiang to nie tylko Ujgurzy i Chińczycy Han. Obok nich żyją tu też przedstawiciele innych narodowości. Sprzedawca kebaba w Kaszgarze mówi nam, że jest Turkiem, nad Tian Chi spotykamy Kazachów, a nad jeziorem Karakul śpimy w tadżyckiej jurcie. Wszyscy, oprócz Chińczyków, mówią po ujgursku. Ten język jest tu nauczany w szkołach, słychać go na targowiskach i straganach z jedzeniem, nazwy ulic i szyldy sklepów są dwujęzyczne. A nawet czasem trójjęzyczne, jak w Urumczi, gdzie obok języka ujgurskiego i chińskiego pojawia się niekiedy rosyjski.
W cieniu meczetu
Ujgurzy są muzułmanami, dlatego nad ujgurskimi miastami, szczególnie w południowej części prowincji, górują wieże minaretów. Muezin pięć razy dziennie wzywa do modlitwy, a tłumy wiernych zmierzają do meczetu. To zupełnie egzotyczny krajobraz, szczególnie jak ma się w pamięci ateistyczne Chiny i pozbawione jakiejkolwiek duchowości chińskie świątynie. Publiczne okazywanie uczuć religijnych zaskakuje nas niezmiernie, ale podglądamy Ujgurów ukradkiem, a to z restauracji, a to z hostelowego okna. Wyraźnie nie życzą sobie, by za bardzo zbliżać się do meczetu, a już na pewno nie gdy jest się kobietą.
Religia narzuca wiernym określony strój. Spacerując uliczkami Kaszgaru czy Urumczi czuję się trochę jak w Baśni z tysiąca i jednej nocy. Mężczyźni chodzą w charakterystycznych czapeczkach, kobiety zakrywają głowy barwnymi chustami. Niektóre z nich zasłaniają tylko włosy, inne narzucają tradycyjne brązowe chusty na całą twarz. Można tak całymi godzinami fotografować barwne stroje muzułmanek, które wydaje się jakby konkurowały o najzdobniejszy ubiór.
W dzień targowy
Nieodłącznym elementem ujgurskiego miasta są markety. Rozsiane po uliczkach, często w pobliżu meczetu, skupiają miejscowych. Na straganach i w budkach sprzedaje się niezliczone ilości przeróżnych warzyw i owoców. Widzimy całe ciężarówki arbuzów, melonów, winogron. A tuż obok ciągną się jeden za drugim stoiska ze świeżym mięsem, jeszcze nie posztukowanym, tak aby kupujący mógł sam zdecydować, jak duży potrzebuje kawałek.
Zupełnie innym towarem handluje się na tak zwanych live marketach. To targi żywych zwierząt, które odbywają się co jakiś czas w niektórych miastach. Będąc w Kaszgarze czy Hotanie warto zaczekać do niedzieli, by na własne oczy zobaczyć jak wybiera się najlepsze owce czy ocenia wartość byka. W tumanach kurzu, niekiedy po kostki w błocie, możemy podglądać jak miejscowi dobijają targu wybierając co lepsze okazy krów, baranów, koni, a nawet jaków i wielbłądów.
Ujgurskie specjały
Marketom obowiązkowo towarzyszą stoiska z lokalnym jedzeniem. Gdy zobaczymy charakterystyczny podłużny grill i wachlującego nad dymem Ujgura, możemy być pewni, że dobrze trafiliśmy. Tak przygotowują się kebaby z baraniego mięsa, kojarzone przez nas bardziej jako szaszłyki.
Obowiązkowym dodatkiem jest okrągły ujgurski chleb, wyglądem przypominający nasz cebularz. Szaszłyk z chlebem stanowi jednak tylko przekąskę przed głównym daniem, czyli długaśnym makaronem z sosem pomidorowo-paprykowym. Makaronu zawsze brakuje, często trzeba czekać aż kucharz ugotuje kolejną porcję, dlatego nie żałujmy sobie kebabów na początku! A do popicia dostaniemy czarną herbatę, serwowaną wszystkim gościom za darmo, bez ograniczeń.
Niezapomnianym przeżyciem jest nocny market. Gdy już ruch na ulicach robi się mniejszy, a powietrze chłodniejsze, tam gdzie w dzień tłoczyły się samochody, po zmroku pojawiają się przenośne kuchnie. Przy świetle księżyca i żarówek gotują się pierożki, kroi się makaron, skwierczą na głębokim tłuszczu kawałki mięsa. Nie sposób nie skusić się na kolejne specjały, nawet jeśli mamy za sobą już porządny obiad. W takiej atmosferze niemal wszystko smakuje wyśmienicie!
Zakupione jedzenie konsumuje się gdzieś na boku albo przy naprędce ustawianych stołach z ławami. Wolnego miejsca tu dla siebie raczej nie znajdziemy, ale zawsze można przysiąść się do miejscowych, którzy z uśmiechem na twarzy będą nas zagadywać i częstować swoimi smakołykami.
Komentarze: (1)
pojechana 2 grudnia 2012 o 18:32
Ujgurskie przysmaki można spotkać również na południu Chin- i całe szczęście! Kebab na patyku bije na głowę domowe mielone ;-)
Odpowiedz