Dania bez granic
Hasło: Podróże bez Granic. Cel: Dania. Ekipa: 18 osób, w tym 11 osób z niepełnosprawnością, 5 asystentów, coach, kierowca i pies.
Na początku czerwca grupa pasjonatów skupiona wokół Fundacji „Podróże bez Granic” zorganizowała wyjazd-wycieczkę, połączoną jednocześnie z sesjami coachingowymi, w której udział wzięła nieznająca się wcześniej grupa osób o różnym stopniu i rodzaju niepełnosprawności.
Dla każdego z uczestników wyjazd był czymś innym. Dla niektórych wyjazd – wyprawą, podczas której przełamane zostały bariery dotyczące własnych możliwości i przekonań. Dla innych była to cudowna wycieczka i szansa na relaks w wyjątkowym miejscu i towarzystwie.
Tak wyprawę wspomina jedna z jej uczestniczek, Ania.
Kierunek – Dania!
Podobno na to, co dobre, warto czekać. Muszę przyznać, że z niecierpliwością odliczałam godziny do wyjazdu. 4.00 – dźwięk budzika, nareszcie! Trzydzieści minut później w kilkuosobowej grupie jechałam już na dworzec w Gdyni Chyloni, miejsce startu naszego wesołego autobusu.
Zapakowanie całej ekipy, wózków, bagaży i prowiantu wcale nie było takie proste, zwłaszcza że po drodze, mieliśmy jeszcze „dopchnąć” drugą część grupy, czekającą na nas w Świnoujściu. Ale się udało. Sześć godzin podróży minęło w mgnieniu oka i nim się obejrzałam, w pełnym składzie byliśmy już na promie do Ystad.
Załoga promu przywitała nas wyjątkowo: specjalne miejsce dla naszego busa już czekało, a my w kilkuosobowej asyście zostaliśmy odprowadzeni do kabin dedykowanych osobom niepełnosprawnym. Na posiadówki w kajutach ani zwiedzanie promu nie było jednak zbyt wiele czasu, bo przed nami była już pierwsza sesja coachingowa. Dla większości z nas, to dość obco brzmiące hasło było sporą zagadką, dlatego w napięciu oczekiwaliśmy na rozwój wydarzeń. Sesja coachingowa okazała być się wspaniałą okazją do rozmów, dzięki którym mogliśmy nie tylko poznać się nawzajem, ale jednocześnie dowiedzieć się czegoś więcej o samych sobie. I tak niespodziewanie dobiliśmy do brzegu by ruszyć busem do „naszego” domku w Tisvildeleje.
Zwiedzanie okolicy
Do wczesnej pobudki jakoś nikomu się nie spieszyło, miło było trochę poleniuchować, wypocząć po podróży i do śniadania zasiąść w piżamach. Po sesji couchingowej kolejnym punktem programu był relaksujący spacer służący poznaniu okolicy.
Miasteczko Tisvildeleje okazało się ciche, spokojne i urokliwe, najbardziej jednak oczarowała mnie przepiękna lazurowa morska woda, a do tego morze traw na wybrzeżu.
Po powrocie wszyscy z ogromnym entuzjazmem rzucili się na smażące się już hamburgery i kiełbaskę z grilla znajdującego się na „naszym” tarasie. Wtedy też stwierdziliśmy, iż niewiele jest rzeczy które przynoszą tyle przyjemności co wspólne przygotowywanie i spożywanie posiłku i przekonaliśmy się, iż koncepcja wspólnego gotowania podczas wyjazdu, pomimo iż dla wielu osób z niepełnosprawnością, jest to duże wyzwanie, była strzałem w dziesiątkę!
Kopenhaga
Wsiadałam do samochodu z przekonaniem, że czeka nas wizyta w zatłoczonym, nowoczesnym „wielkim mieście”. Tym większe było moje zaskoczenie i zauroczenie Kopenhagą, gdy przekonałam się, że jest to spokojne portowe miasto z przepięknym spacerowym deptakiem na samym nabrzeżu. Swoim entuzjazmem i merdającym ogonem Iris, mój pies asystujący, potwierdziła moją opinię.
Idealny obraz zakłóciła niestety kwestia wszędobylskiego kopenhaskiego bruku, po którym poruszanie się na wózku jest niemal niemożliwe, a przynajmniej bardzo trudne. Pozytywnym kontrastem dla brukowanych chodników były za to fakturowe oznaczenia szlaków komunikacyjnych oraz przejść dla pieszych, pomagające osobom niewidomym w orientacji w mieście i swobodnym bezpiecznym poruszaniu się po nim.
W tej kwestii architekci nie zapomnieli o niczym – wzdłuż wszystkich chodników biegły wypukłe wypustki wyznaczające linię prostą i kierunek, a na skrzyżowaniach chodników były duże kwadratowe płyty chodnikowe z wypustkami sygnalizujące zetknięcie dróg biegnących w różnych kierunkach. Spacerowaliśmy kilka godzin, rozkoszując się widokami pięknych łodzi i nowoczesnej portowej architektury, choć spacer ten dla niektórych byłe wielkim wyzwaniem i przyniósł największe w życiu zakwasy dnia następnego…
Punktem kulminacyjnym dnia była wizyta w ogrodach Tivoli, jednym z najstarszych parków rozrywki na świecie. Wpadłam w szaleńczy amok, ponieważ całe życie marzyłam o przejażdżkach na rollercoasterach. Było tam tyle atrakcji, że aż kręciło się nam w głowie.
Helsingor
Przed wycieczką zastanawialiśmy się, czym zauroczy nas zamek Hamleta oraz pobliskie miasteczko Helsingor. Zaczęło się pięknie, ponieważ ci z nas, którzy nie mogą zobaczyć świata własnymi oczyma, mogli podziwiać budowlę dotykiem na wielkiej makiecie. Niestety zwiedzanie słynnego zamku na dalszych etapach okazało się niełatwe z powodu kamiennych podłóg, lochów z niskimi stropami, niebezpiecznymi dla osób niewidomych, do których prowadziły strome schody, co z kolei nie ułatwiało życia wózkowiczom.
Niestety, po raz kolejny dość dotkliwie przekonaliśmy się, że włodarze duńskich dóbr kultury nie są tak zapobiegliwi w dostosowywaniu swoich „skarbów” kultury do potrzeb osób z niepełnosprawnością, jak władze stolicy Włoch, którą mogliśmy poznawać w całej okazałości bez względu na swoje ograniczania pół roku wcześniej. Mimo to, piękno widoków i morskich krajobrazów w dużym stopniu rekompensowało niedostępność zabytków, a wieczorem humory już całkowicie poprawiła nam kolacja w uroczej knajpce nad samym morzem, gdzie mieliśmy szansę spróbować przeróżnych rodzajów duńskiego śledzia i innych przysmaków!
Nowoczesne oblicze Kopenhagi
Tym razem stolica Danii miała nas zauroczyć swoim nowoczesnym obliczem. Pani Danusia, nasza przewodniczka, z wielkim zapałem i zręcznością prezentowała nam niepoznane jeszcze walory miasta, a kulminacyjnym punktem dnia było zwiedzanie Muzeum Carlsberga, wytwórcy znanej na całym świecie i cieszącej się ogromną popularnością marki piwa. Jako że niektórzy uważają prezentowany w muzeum trunek za napój bogów, trudno się dziwić, że oczom zwiedzających prezentowana jest bardzo bogata i bardzo różnorodna ekspozycja wszelkich eksponatów nawiązujących do tematu produkcji i handlu piwem.
Dla mnie osobiście najciekawszym punktem zwiedzania była stajnia znajdująca się na terenie browaru, w której do dzisiaj rezydują konie, obecnie już niepracujące przy transporcie piwa, ale będące jedynie atrakcją turystyczną. Moja słabość do zwierząt spowodowała, że byłam gotowa spędzić wśród tych potężnych i majestatycznych zwierząt całe godziny, nie pozwolił mi na to jednak napięty harmonogram zwiedzania z gwoździem programu, czyli degustacją świeżo ważonego piwa. Możecie mi wierzyć lub nie, ale poziom ekstazy po niewinnym kufelku takiej „świeżynki” to zupełnie inna bajka w porównaniu do tego, czym na co dzień raczą nas w sklepach.
Poziom radości wzmogło jeszcze niezwykle sympatyczne spotkanie z jednym z barmanów – Polakiem, z którym mogliśmy trochę podyskutować o walorach degustowanego napitku. Z każdym łykiem humory dopisywały nam coraz bardziej i w drodze powrotnej nasz busik był jeszcze weselszy niż zwykle…
Legoland
Test wytrzymałości dla prawdziwych twardzieli ze względu na pobudkę o zupełnie barbarzyńskiej porze, czyli przed 6 rano, oraz z uwagi na czekające nas ekstremalne wrażenia na karuzelach i kolejkach w Legolandzie. Najpierw czekała nas długa, czterogodzinna trasa, a potem bramy raju dla dziecięcego pierwiastka naszej duszy. Naprawdę nigdy nie wątpiłam w to, że każdy człowiek ma w sobie coś z dziecka, ale w Legolandzie moja dziecięca dusza całkowicie wzięła górę nad powagą wieku i aż trudno mi sobie wyobrazić, że komukolwiek mogłoby się tam nie podobać. Ruchome makiety całe zbudowane z klocków lego tak mnie zauroczyły, że naprawdę nie byłam w stanie zdecydować, na czym skupić wzrok i swoją uwagę.
Zaliczyłam niejeden zawrót głowy na rollercoasterach, z których każdy był jeszcze większy i szybszy od poprzedniego – prawdziwe szaleństwo i skok adrenaliny dający niezapomniane wspomnienia! Z przykrością muszę jednak podkreślić, że niestety nie obyło się bez niemiłych akcentów – ja dzięki swojej sprawności, nieco większej od pozostałej części grupy, miałam okazję się wyszaleć i skorzystać z mocy atrakcji czekających na odwiedzających, ale niestety pozostali wózkowicze w naszej ekipie nie mieli tyle szczęścia, ponieważ, jak się okazało, osoba niemogąca stanąć na własnych nogach i pokonać schodów, nie mogła też skorzystać co najmniej z połowy znajdujących się w Legolandzie atrakcji, o czym wszelkie informacje milczą, a strona internetowa Parku zapewnia, iż jest to miejsce w pełni dostosowane dla osób z niepełnosprawnością…
Powrót
Ostatni dzień spędziliśmy na słodkim lenistwie i odpoczynku. Nad dniem powrotu nie ma co się rozpisywać – wracałam zmęczona, jednocześnie bardzo zadowolona i smutna, bo naprawdę szkoda było nam wszystkim wracać tak szybko. Dobrze, że już nie długo kolejne wyjazdy, eventy i Podróże bez Granic! Już czekam…
Lipiec, 2013
Na wyjeździe i podczas tworzenia tekstu Ani pomagała Marta Ostrowska
Komentarze: Bądź pierwsza/y