Jest takie miejsce w Tybecie gdzie swobodnie rozkwita kultura tybetańska. Nie jest to jednak kraj zagarnięty na początku lat pięćdziesiętych XX w. przez Chińczyków, lecz skrawek Tybetu w granicach Indii. Tą oazą spokoju, z której rozchodzą się głosy wolności dla kraju położonego na Dachu Świata jest Dharamsala – siedziba Dalajlamy.

Interesując się od dawna sprawami Tybetu postanowiliśmy w czerwcu 2008 roku udać się do Dharamsali. Miał to być jedynie etap w naszej wędrówce po krajach regionu. Zaczęliśmy od Radżastanu, półpustynnego stanu graniczącego z Pakistanem. Jednak w czerwcu temperatury dochodzą tam do ponad 40 stopni. I tak po jednej z gorących nocy spędzonych w pociągu, powiedzieliśmy dość, jedziemy w góry do Dharamsali, siedziby Dalajlamy.

Dharamsala położona jest w północno-zachodnich Indiach u podnóża Himalajów. Składa się z dwóch części tj. Dharamsali oraz McLeod Ganj oddalonego o dziesięć kilometrów i położonego kilkaset metrów wyżej. To właśnie ta górna miejscowość jest siedzibą Dalajlamy, choć zwyczajowo przyjmuje się nazwę większej i bardziej rozpoznawalnej Dharamsali. Nazwa osady nawiązuje do czasów kolonii brytyjskiej upamiętniając dawnego gubernatora Pendżabu Davida Mc Leoda. Położona w górach, stanowiła i stanowi oazę wytchnienia dla zmęczonych upałem nizinnych Indii.

Mały Tybet

Nad Dharamsalą powiewają setki buddyjskich flag modlitewnych. Na ulicach można spotkać pielgrzymów ubranych w tradycyjne stroje tybetańskie oraz buddyjskich mnichów w charakterystycznych habitach w kolorze karminowym.

Na miejscu ulga, wreszcie jest, czym oddychać. Do tego nigdzie nie widać śmieci. A każdy, kto choć trochę skosztował podróży po Indiach wie, że kraj ten niemal zasypany jest przez góry nieczystości.

Centrum miasteczka stanowi zaledwie kilka uliczek krzyżujących się na małym placyku stanowiącym najbardziej charakterystyczny punkt miasta. Stamtąd odjeżdżają, co chwilę busy do położonej w dole Dharamsali. Główne ulice zajmują przede wszystkim hotele, restauracje, sklepy i kafejki internetowe. Ze znalezieniem noclegu nie ma najmniejszego problemu. Po zapoznaniu się z warunkami w kilku hotelikach, wybieramy położony nieco na uboczu Pink Hotel prowadzony przez młodego Kaszmirczyka spod Śrinagaru. Czysty pokój z łazienką, widokiem na okoliczne góry kosztował 10 zł. Położona na dachu restauracja gwarantowała piękne widoki na przedgórza Himalajów.

Następnego dnia z głównego placu ulicą Temple Road dochodzimy do siedziby Dalajlamy. Kompleks budynków jest bardzo skromny. Składają się na niego rezydencja Dalajlamy oraz świątynia Tsuglagkhang. Przy samym wejściu obok wielkiej planszy ze zdjęciami pobitych w trakcie demonstracji lub torturowanych w Chinach Tybetańczyków, umieszczono także zdjęcia z różnych stron Polski, przedstawiające akty solidarności z Tybetem. Widać, że jesteśmy tu cenieni za nasze dążenia wolnościowe, o czym niejednokrotnie wspominał przy różnych okazjach Dalajlama.

Przy wejściu przechodzimy przez bramkę z wykrywaczem metalu, ale gołym okiem widać, że przy odrobinie determinacji, moglibyśmy wnieść do środka wszystko. Jesteśmy podekscytowani, bo liczymy, że uda się zobaczyć Dalajlamę. Wokół panuje tłok. Właśnie obchodzone jest święto urodzin Jego Świętobliwości. Mały plac pomiędzy pałacem, a świątynią jest w całości zapełniony. Widać całe grupy uczniów pobliskich szkół ubranych w jednakowe mundurki, grupy ubranych w tradycyjne stroje pielgrzymów, turystów z całego świata oraz mieszkańców.

Trzeba mieć jednak duże szczęście by przebywając w Dharamsali spotkać Dalajlamę. Do niedawna było inaczej. Teraz ze względu na problemy zdrowotne rzadziej udziela się publicznie, choć nadal często wyjeżdża za granicę, czego dowodem niedawne wizyty w Polsce – w Gdańsku, Krakowie, Warszawie.

Wieczorem uczestniczymy w procesji, która każdego dnia o zachodzie słońca przechodzi ulicami miasta. Zapalamy świece i intonujemy mantrę powtarzaną przez uczestników pochodu. Procesja przechodzi wokół wzgórza, na którym znajduje się rezydencja Dalajlamy i najważniejsza świątynia.

W ciągu kilku następnych dni przyglądamy się jak wygląda życie w tutejszych warunkach i dokonujemy rekonesansu najbliższych okolic.

Nie tylko Dalajlama

McLeod Ganj to nie tylko Dalajlama. W mieście i jego pobliżu działają liczne instytucje mające na celu podtrzymywanie tybetańskiej tradycji, a przez to świadomości narodowej Tybetańczyków.

To również siedziba Tybetańskiego Rządu Wyzwolenia w ramach, którego działa siedem departamentów. Do najważniejszych należą te, które zajmują się wykształceniem i podtrzymaniem świadomości narodowej. Rząd zajmuje się również koordynacją pomocy humanitarnej udzielanej Tybetańczykom przez różne organizacje pomocowe na świecie. Wspiera także Dalajlamę w jego staraniach do wynegocjowania z rządem chińskim rzeczywistej autonomii dla Tybetu. Według strategii Dalajlamy nazywanej „drogą środka” (ostatnio zresztą coraz bardziej krytykowanej przez młodych Tybetańczyków) Tybet powinien uzyskać status specjalnego regionu autonomicznego, na co jednak nie chcą się zgodzić władze w Pekinie.

Sama miejscowość wydaje się bardzo kameralna, choć przedmieścia rozrzucone są na kilku okolicznych wzgórzach. Osoby, które liczyły na coś bardziej okazałego, niemal zobaczenia małej Lhasy, zawiodą się. Trzeba wykazać większe zaangażowanie, by poznać i docenić to, w jaki sposób, mimo licznych przeciwności, udało się Tybetańczykom dokonać tak wiele w niesprzyjających okolicznościach.

Centrum tybrtańskiej diaspory

McLeod Ganj stanowi centrum diaspory Tybetańczyków w Indiach. W całym kraju jest ich ponad 100 tysięcy. Każdego roku tysiące – najczęściej młodych Tybetańczyków -przedostaje się nielegalnie przez granicę. Często wędrówka trwa miesiącami. Przy przekraczaniu granicy uciekinierzy są narażeni na liczne niebezpieczeństwa w tym odmrożenia kończące się amputacją. Nielegalne przekraczanie granicy staje się coraz bardziej ryzykowne. Chińczycy wzmogli czujność w związku z krwawymi rozruchami sprzed kilku miesięcy. Uciekinierzy najczęściej przedostają się do Nepalu, skąd są odsyłani do Centrum Przyjęć Uchodźców w McLeod Ganj. Stamtąd wysyłani są do szkół lub klasztorów w celu otrzymania odpowiedniego wykształcenia.

Polityka chińska w Tybecie zmierza do całkowitego wynarodowienia Tybetańczyków. W tym celu zniszczono tysiące świątyń i klasztorów (ponad 90%), zabito ponad milion Tybetańczyków. Władze chińskie prowadzą stałe osadnictwo chińskie, by trwale zmienić skład etniczny tych terenów. Już teraz Tybetańczycy są mniejszością w swoim kraju. Jedyna szansa na lepsze życie i zdobycie tybetańskiego wykształcenia to emigracja do diaspory tybetańskiej w Indiach.

Po kilkudniowym pobycie w Dharamsali nie mamy wątpliwości, że stworzono tu dobrze funkcjonującą namiastkę utraconej ojczyzny. Chciałoby się by takie działania były możliwe w Tybecie. W naszych głowach kotłuje się jednak obawa czy za jakiś czas z kultury tybetańskiej nie zostanie jedynie to, co oglądaliśmy w indyjskiej części Tybetu. Chińskie osadnictwo w Tybecie i polityka sinizacji z każdym rokiem zmienia na niekorzyść Tybetańczyków skład etniczny tego regionu. Już teraz mieszka tam około ośmiu milionów Chińczyków.

W modlitwie pomagają młynki modlitewne. (Fot. Andrzej Juda)

Niepokojące jest systematyczne łagodzenie nastawienia do Chin krajów zachodnich, dla których olbrzymi chiński rynek jest ważniejszy niż życie i wolność Tybetańczyków. Nadzieją na zmianę polityki władz chińskich wobec tego kraju jest stałe bogacenie się społeczeństwa chińskiego oraz powolna liberalizacja i w związku z tym przebijająca się wiedza na temat Tybetu. Będzie to z pewnością długi proces i zachodzi obawa, co wtedy zostanie jeszcze z narodu tybetańskiego wraz z jego unikalnym dziedzictwem kulturowym?

Trochę historii

Początki państwa tybetańskiego sięgają VII wieku. W latach 1950-51 armia komunistycznych Chin zajęła Tybet, czyniąc go częścią swojego państwa. Podstawą do tego miał być fakt, że oba kraje były kiedyś częścią imperium mongolskiego.

W związku z narastającym uciskiem politycznym doszło w 1959 roku do wybuchu powstania. Dalajlama zmuszony był udać się na emigrację do Indii gdzie powołał emigracyjny rząd i parlament. Na skutek bezwzględnej polityki chińskiej w ciągu kilkudziesięciu lat zginęło około miliona dwustu tysięcy Tybetańczyków z sześciomilionowego narodu. Jest to skala porównywalna z ubytkiem obywateli polskich w czasie II wojny światowej.

MAPA [zoom=5]

Andrzej Juda

Prawnik i historyk. Doktorant historii. Z zamiłowania podróżnik.

Komentarze: 5

Ewa Serwicka 21 kwietnia 2010 o 19:35

Udało się Wam w końcu spotkać Dalajlamę?

Odpowiedz

Żorż 21 kwietnia 2010 o 19:38

eee, wspomnieli by raczej.

Odpowiedz

krisso 25 listopada 2011 o 20:17

bylem dwa lata temu i udalo mi sie byc na wizycie u dalej lamy!!!! wspaniala przygoda z nietuzinkowa osobowoscia. jest ogromnie bezposredni!!! dla wizytujacych dharmasale – jest komorka prasowa w swiatyni, ktora podaje terminy spotkan z dalej lama – polecam!!!!

Odpowiedz

Nomada 20 czerwca 2013 o 17:54

Dalajlama prowadzi wykłady w McLeod Ganj 4 razy w roku, dlatego wybierając się do Indii / Dharamshala warto sprawdzić jego terminarz: http://dalailama.com/teachings/schedule

Mi się udało trafić :) naprawdę warto, bo od tego człowieka bije niesamowita energia, żywotność i optymizm. Nie wiem czy się coś zmieniło, ale w 2012 roku udział w 3 dniowym nauczaniu kosztował 10 RS (ok. 50 groszy).

Odpowiedz

Europcar Kraków 16 stycznia 2014 o 13:14

To bardzo cenna informacja. Ciekaw jestem czy Dalajlama wciąż uczy?
będę chciał w tym roku pojechać do Tybetu, i spotkać Dalajlamę, już raz go widziałem we Wrocławiu.
To człowiek jakich niewiele na ziemi.
Ludzie w biznesie starają się zapomnieć nie tylko o niewygodnych tematach jak ekosystem, klimat, przyszłość, ale i ginących kulturach.
Ważne co Ty robisz by pomoc, by być swiadomym
Tomek

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.