Kiedy pojawia się hasło Grecja, rzadko nasuwają się inne skojarzenia niż: morze, plaża, wakacje, starożytność, śródziemnomorska kuchnia, czy jak ostatnio – kryzys. Tak jak my Polacy, często wspominamy naszą dramatyczną przeszłość, tak dość rzadko porusza się ten problem przy mówieniu o Grecji. A przecież historia tego kraju nie zawsze była różowa. Mnie najbardziej ciekawi jednak sposób, w jaki Grecy do swojej przeszłości podchodzą.

Jedną z najsłynniejszych tragedii, jaką przeszedł ten kraj, było to co wydarzyło się podczas II wojny światowej, w małej wiosce w środkowej Grecji – Distomo. Większość przewodników jeśli nie milczy, to jedynie wzmiankuje o tym wydarzeniu, często pisząc, że w planowaniu trasy po środkowej Grecji, Distomo można sobie darować. Rzeczywiście, ja również odradzałabym taką wycieczkę turyście, który w Grecji chce się wybawić, czy też po prostu odpocząć. Jest to przeciętne w urodzie greckie miasteczko, z niewielkim acz uroczym kościołem, rynkiem wokoło którego jest kilka kawiarenek, gdzie można napić się greckiej kawy. Nie ma tam jednak niczego, czym miasteczko mogłoby się szczególnie odznaczać.

Żeby odkryć dlaczego mimo wszystko warto być w Distomo, trzeba udać się jakieś dwa kilometry za miasto. Tam, na niewielkim wzgórzu znajduje się amfiteatr oraz niewielka kaplica. Styl kapliczki jest minimalistyczny, co w greckich budowach sakralnych jest prawdziwą rzadkością. Poza tym, ta sześcienna budowla nie wydaje się odznaczać czymś specjalnym. Żeby dowiedzieć się, z jakiego powodu powstała, trzeba podejść do zwykle zamkniętych, przeszklonych drzwi i mocno wytężyć wzrok.

Widok za drzwiami jest przerażający, tym bardziej jeśli nie jest się przygotowanym na to co można zobaczyć. Na dwóch przeciwległych ścianach znajdują się równe, tworzące sześciany półki. W każdym sześcianie jest ludzka czaszka. Każda czaszka jest odpowiednio ponumerowana i podpisana. Widok zatrważający. Dopiero stojąc przy tej kaplicy, na niewielkim wzgórzu i spoglądając z góry na całe miasto, najlepiej jest zacząć opowieść o Distomo.

Czaszki, które znajdują się w półkach na ścianach, a jest ich 218, należały do ofiar nazistowskiej zbrodni. Dokładnie 10 czerwca 1944 roku, drogą prowadzącą do miasteczka przejeżdżał w poszukiwaniu partyzantów, niemiecki konwój. Samochodów było siedem. Dwa pierwsze, dla kamuflażu prowadzone były przez Niemców przebranych za greckich handlarzy. Sobotniego, zapewne słonecznego jak zawsze o tej porze greckiego poranka, konwój dotarł do Distomo. Dowódcy 4 Dywizji Grenadierów Pancernych SS „Polizei”, kazali sprowadzić burmistrza oraz proboszcza, po czym spytali czy w pobliżu nie ma żadnych partyzantów. Oczywiście było ich pełno, ale odpowiedź Greków nie mogła być inna, jak tylko przecząca. Konwój odjechał.

Na nieszczęście dla samych Greków – jak okazało się kilka godzin później – w drodze powrotnej niemiecki konwój został zaatakowany przez partyzantów, których rzekomo miało nie być. Grecy mieli małe szanse z dobrze uzbrojonymi Niemcami. Bitwa była dość szybka. Partyzanci zostali pokonani, a konwój SS „Polizei” wrócił do Distomo. O godzinie 16.00 zaczął się odwet za kłamstwo i za straty poniesione przez Niemców. Ówczesna niemiecka zasada była określona jasno: jeden zabity Niemiec = 50 ofiar greckich, 10 Niemców = cała grecka wioska.

Ktoś poinformował wcześniej mieszkańców, że zbliża się niebezpieczeństwo. Dlatego zaczęli barykadować się w domach. Nie na wiele się to jednak zdało. Kilka godzin później zamordowani zostali niemalże wszyscy. Podobno Niemcy popadli w szał zabijania. Zabijali ludzi, jakby dla przyjemności czerpanej z mordu, zabijali również zwierzęta. Kobiety gwałcono, a później odcinano im żywcem piersi. Niemowlakom rozbijano butami głowy. Ciężarnym – przecinano brzuchy. Masakra trwała do samej nocy. Zgliszcza, które pozostały – podpalono. Wszystko, dokładnie wszystko, zrównano z ziemią. Ci co cudem zdołali przeżyć – w większości zwariowali.

Prawie siedemdziesiąt lat później, w sobotnie, gorące czerwcowe przedpołudnie znalazłam się w miasteczku. Do rocznicy zbrodni zostało kilka dni. Distomo to typowe greckie miasteczko, gdzie można dzisiaj całkiem szczęśliwie żyć, z połową mieszkańców być na „ty”, co któryś wieczór jeść w ulubionej tawernie, robić zakupy w sklepie na rogu.

Siedząc w kawiarence na kilka godzin przed sjestą i pijąc kawę, myślałam że jest to nie do wyczucia, iż miasto ma taką przeszłość. Na próżno szukać tu jakichkolwiek jej śladów. W każdym rogu działo się coś ciekawego. Rynek tętnił sobotnim życiem. A przecież siedziałam w samym epicentrum, gdzie niegdyś miała miejsce tragedia.

Prócz pomnika z niemieckimi żołnierzami idącymi w stronę miasta, przed wjazdem do Distomo, kaplicy na wzgórzu i tablicy z nazwiskami pomordowanych w jednej z ulic, trudno znaleźć inne ślady po masakrze. Co prawda z tyłu niewielkiego muzeum archeologicznego, znajduje się muzeum poświęcone wydarzeniu. Jednak jest ono właściwie wiecznie zamknięte. Za szybą znajduje się kartka z dwoma numerami telefonów, ale znając greckie realia nie wiadomo, czy ktoś w ogóle odbierze.

Tym bardziej byłam więc ciekawa, jak dokładnie wyglądać będą obchody rocznicy organizowane przez miasto. Na tą okazję, być może pierwszy i ostatni raz w tym roku również i muzeum zostało otwarte.

Całe obchody trwały tydzień. Rozpoczęły się w sobotę, a ich inauguracją był maraton mieszkańców Distomo i ludzi z okolicy. Już więc na początku skojarzenie z afirmacją życia nasunęło się niemalże samoczynnie. W programie obchodów znalazły się wspomnienia rodzin ofiar lub tych którzy przeżyli, czemu towarzyszyło podkreślane hasło: „Nigdy o Was nie zapomnimy”. Na większość wieczorów zaplanowano koncerty, którym często towarzyszyła recytacja wierszy. Był przegląd chórów, koncerty pieśniarzy, a całe obchody wieńczyło przedstawienie oparte na wspomnieniach z tragicznych wydarzeń. Aktorami byli dzisiejsi mieszkańcy. Całość zakończyło wystąpienie przedstawiciela Niemiec, który w kilku słowach po grecku, zapewniał o staraniach zadośćuczynienia ze strony niemieckiej.

Kwestia zadośćuczynienia, jest również kwestią wciąż nierozwiązanego sporu. Grecy domagają się odszkodowań. Niemcy natomiast uchylają się od płacenia, argumentując że już wcześniej zapłacili za wojenne zniszczenia. Podobne problemy ciągną się więc latami nie tylko w Polsce.

Zastanawiałam się, jak w środku wyglądać będzie muzeum poświęcone tragedii? Przypuszczałam, że będą go tworzyć przedmioty uratowane ze spalonych domów, pamiątki należące do zmarłych. Nic jednak z tego. Wszystkie ściany wielkiej muzealnej sali obwieszone były zdjęciami pomordowanych. To tworzyło spójną całość. Fotografie małych dzieci, par małżeńskich, młodych, starców, mężczyzn i kobiet, patrzących na widza z zawsze poważną miną, jak na większości zdjęć z tych czasów. Przy wejściu kilka wycinków z gazet opowiadających o tragedii i plansza z rekonstrukcją tej historii. Oprócz trzonu wystawy – czyli zdjęć, w niewielkiej wnęce, znajdowała się replika kaplicy ze wzgórza, z fototapetą przedstawiającą czaszki zmarłych, w skali jeden do jednego. To stanowiło całość : zdjęcia pomordowanych i ich czaszki. Poza tym księga gości, kilka wycinków z gazet i na tym koniec.

W muzeum prócz mnie nie było nikogo. Później ktoś zajrzał tylko na krótką chwilę. Kiedy doszła dziewiąta wieczorem, wrócił strażnik, który krzątał się gdzieś na zewnątrz. Spokojnie zaczął zamykać wszystkie okiennice, jedna po drugiej. Zgasił światła, zamknął drzwi po czym założył wielką kłódkę. Właściwie już razem wyszliśmy posłuchać dopiero co rozpoczynającego się koncertu chórów. Na widowni zgromadziło się chyba pół miasta. Dzieci biegały krzycząc między krzesłami. Starsze kobiety z natapirowanymi włosami, wachlując się plotkowały, a mężczyźni kłócili się o sytuację w rządzie. Wszyscy jak jeden spójny organizm zamilkli, kiedy rozbrzmiały pierwsze chóralne głosy. Distomo żyło.

Dorota Kamińska

Moja wielka, grecka przygoda zaczęła się osiem lat temu, kiedy wyjechałam na roczne stypendium na wyspę Lesbos. Zdaje się, że tak do końca jeszcze nie wróciłam… Na co dzień zajmuję się pisaniem o Elladzie, między innymi prowadząc o Grecji bloga Sałatka po grecku. Łącząc pasję do podróżowania z pracą, latem na wyspie Korfu prowadzę kameralne wycieczki, według mojego autorskiego programu salatkapogreckuwpodrozy.pl.

Komentarze: Bądź pierwsza/y