Jeśli miałbym wskazać najdziwniejszy kraj, w jakim kiedykolwiek byłem, to na pewno byłoby to Dżibuti.

Polacy mogą kupić wizę na granicy (tak jak w większości krajów wschodniej Afryki). Jeśli w Etiopii czy Ugandzie procedura ta przypomina bardziej transakcję handlową, to wjazd do Dżibuti był dla mnie przydługawym spotkaniem z miejscową biurokracją.

Standardem w krajach afrykańskich jest wypełnianie przy przekraczaniu granicy formularzy wjazdowych/wyjazdowych. Pytanie „po co to komu” nie przyszło jeszcze decydentom do głowy. W formularzu, który wypełniałem na lotnisku w Dżibuti (będzie trochę powtórzeń bo państwo i stolica noszą tę samą nazwę), było miejsce na wpisanie kontaktu w tym kraju. Oczywiście moim jednym kontaktem był hotel, w którym nocowałem. I można powiedzieć, że wówczas się zaczęło…

Oficerowie imigracyjni nie mogli uwierzyć, że przyjeżdżam do Dżibuti nie znając nikogo, że ot tak po prostu chciałbym spędzić w ich kraju kilka dni, bo przecież co ja mogę tam robić i to jeszcze samemu. W pewnym momencie nad moją próbą wjazdu debatowały chyba ze trzy osoby. Pytania czy naprawdę nikogo nie znam i co będę robić powtórzono kilka razy, musiałem też opowiedzieć kim jestem i co w ogóle robię w Afryce. Oprócz paszportu zeskanowane zostały karty pokładowe z dwóch lotów (miałem transfer w Nairobi), pieczątki z Ugandy (stamtąd leciałem), bilet na dalszą podróż oraz, moją kartę pobytu z Nigerii (bo powiedziałem, że tam mieszkam).

W końcu, czyli po jakiejś godzinie tłumaczeń i czekania, udało się. Z komentarzem i tak nie bardzo Ci wierzymy wklejono mi do paszportu trzydziestodniową wizę. Kosztowała dziewięćdziesiąt dolarów, jednak nawet dla samego powitania jakie miałem na lotnisku wiedziałem już, że warto było.

* * * * *

Dżibuti to intrygujący kraj położony u południowych wrót Morza Czerwonego. Liczba jego mieszkańców nie przekracza miliona, z czego dwie trzecie mieszka w stolicy.  Do 1977 roku była to kolonia Francuskiego Terytorium Affarów i Issów (od dwóch plemion zamieszkujących te tereny), dopiero w trzecim referendum mieszkańcy opowiedzieli się za niepodległością.

Jadąc przez Somaliland – galeria zdjęć z podróży

Strategiczne położenie sprawia, że w Dżibuti stacjonują żołnierze ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, Japonii (mają swoje bazy), Hiszpanii i Niemiec (są zakwaterowani w hotelach). Mimo to jest to jeden z biedniejszych krajów Afryki, klimat jest suchy i gorący, a większość terytorium pokrywają piaski i księżycowy krajobraz.

Miasto Dżibuti bardziej przypomina biedniejszą część Europy niż przeciętną afrykańską stolicę: ulice są szerokie, w większości z chodnikami, na skrzyżowaniach francuskim zwyczajem zbudowane zostały ronda. Centrum stanowi Dzielnica Europejska. Jest nawet rynek, a raczej plac imienia Menelika, który spełnia jego funkcję.

Generalnie, użycie słowa centrum nie jest nadużyciem – kilkupiętrowe budynki tworzą spójną tkankę miejską, przy wielu ulicach rosną drzewa, wszystko naprawdę tworzy intrygujący klimat i, biorąc pod uwagę żar lejący się z nieba, z powodzeniem można sobie wyobrazić, że jest się na południu Europy.
Poza centrum zabudowa jest mniej zwarta, dominują domki wielorodzinne, wiele z nich już po otoczone wysokimi płotami.

Widziałem też przystanki komunikacji miejskiej z informacją, że zatrzymują się na nich busy linii 1 lub/i 2 (choć na żadnym z przejeżdżających nigdy nie widziałem numeru). Przy okazji fotografowania jednego z nich miałem okazję poznać policjanta pełniącego służbę w cywilu. Najpierw powtórzył kilka razy no photo, problem, w końcu jednak pokazał ręką, że mam iść – wydaje mi się, że na szczęście dla mnie, bariera językowa sprawiła, że jakiekolwiek zatrzymanie mnie byłoby dla miejscowych zbyt uciążliwe.

Ciekawym miejscem jest Pałac Prezydencki, położony na uboczu, od strony morza. Przymiotnik ciekawy powinien być w cudzysłowie, do pałacu nie tylko nie wolno się zbliżyć (typowe dla krajów afrykańskich), ale nawet zatrzymać w pobliżu bramy wjazdowej. Gdy przystanąłem, żeby napić się wody i spojrzeć w przewodnik, bo po przygodach na przystanku o wyciąganiu aparatu fotograficznego nawet nie myślałem, żołnierze pilnujący bramy momentalnie zaczęli do mnie machać, abym szedł dalej…

* * * * *

Oprócz Dżibuti (miasta) udało mi się jeszcze zobaczyć inną twarz Dżibuti (państwa). Kilka kilometrów za stolicą znajduje się schronisko dla dzikich zwierząt prowadzone głównie przez francuskich wolontariuszy.

Po ciężkich negocjacjach wyruszyłem w drogę. Starym zielonym mercedesem szybko udało się opuścić miasto i… zaczął się inny świat (pustynia w zasadzie). Tuż za rogatkami miasta Dżibuti asfalt znika gdzieś w piasku, a prędkość z jaką się poruszamy wynosi jakieś dwadzieścia kilometrów na godzinę. Potem jednak jest już trochę lepiej. Po drodze widziałem kilkoro ludzi, kilka wielbłądów i coś co chyba jest osadą. Okolice stolicy to obszar zdominowany przez Affarów, nomadyczny lud somalijski – nie specjalnie lubią osiedlać się w jednym miejscu na dłużej.

Po jakiejś godzinie raz szybszej, raz wolniejszej jazdy, dotarłem do schroniska (a to tylko piętnaście kilometrów i jeden posterunek kontrolny po drodze!), które okazało się być po ogrodzonym kawałkiem pustkowia. W środku zobaczyć można m.in. hieny, jeżozwierze, żółwie, strusia, małpy, lwy. Oglądając te ostatnie człowiekowi może szybciej zabić serce, ze względu na stan otaczającego je płotu. Po całym kompleksie swobodnie biegają antylopy.

* * * * *

Czas mojego pobytu w Dżibuti nie był najszczęśliwszy. Był środek ramadanu, więc w ciągu dnia życie toczyło się raczej ospale. Miesiąc wcześniej doszło natomiast do samobójczego zamachu w jednej z popularnych restauracji, zginęło trzy osoby. Stąd pewnie tysiąc pytań przy wjeździe i problem z robieniem zdjęć.

Niemniej jednak było to ciekawe doświadczenie. Stołeczne Dżibuti to interesujący miks Afryki, Bliskiego Wschodu i Europy. I gdyby nie duże zagrożenie terrorystyczne ze strony somalijskiego Al-Shabab (ich solą w oku jest obecność zagranicznych żołnierzy) to powiedziałbym, że jest to jedna z najbezpieczniejszych afrykańskich stolic.

Na samym końcu pobytu przytrafiła mi się jednak przykra niespodzianka. Przy kontroli bezpieczeństwa na lotnisku musiałem pożegnać się z moim zapasowym kompletem akumulatorków. Wydaje mi się, że już wspomniałem o zagrożeniu terrorystycznym…

Tomasz Ostrowski

Odwiedził 65 krajów na 3 kontynentach (stan: październik 2014 r.). Lubi schodzić z utartych szlaków, po Europie zwykł podróżować koleją. Przez rok w Słowenii, obecnie mieszka i podróżuje po Afryce. Więcej na www.gotardus.net.

Komentarze: (1)

pbak 17 lipca 2015 o 12:59

Pojechanie do Dzibuti i siedzenie w stolicy jest troche bez sensu. O wiele ciekawsza jest prowincja, szczegolnie Lac Assal i Lac Abbe albo nurkowanie – wszystko do zalatwienia podczas jedno albo dwudniowych wypadow z miasta.

Odpowiedz