26 kwietnia 1986r. o godzinie 01:23 ciszę nocną przerwał wybuch w reaktorze czwartym Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej. Skutek eksperymentu energetycznego, który, jeśli by się udał, miał zwiększyć niezawodność reaktora. Seria dwóch wybuchów, pierwszy – mniejszy – uszkadzający rdzeń reaktora, drugi – tak potężny, że przesuwa 2000-tonową pokrywę nad rdzeniem, strzelając słupem wielobarwnego ognia pierwiastków w stanie fuzji w niebo. Naoczni świadkowie mówią o wszystkich kolorach tęczy. O katastrofie w Czarnobylu słyszał każdy z nas.

Jakiś czas temu w mojej głowie, zupełnie przypadkowo, zrodziło się pytanie, co dalej z tym miejscem, co się tam dzieje teraz? Jak bardzo zmieniło się ono po prawie dwudziestu pięciu latach od wybuchu?

Po szybkiej lekturze internetowych zasobów dowiedziałem się, że strefa jest nadal zamknięta. Miejsce katastrofy zostało wydzielone okręgiem o promieniu trzydziestu kilometrów, mającym w środku elektrownię. Całość strefy ogrodzona drutem kolczastym, co parę kilometrów strażnica, a przy wszystkich drogach wjazdowych bramy kontrolne. Wewnątrz oczywiście bardzo niebezpiecznie z powodu wysokiego promieniowania.

Pozwolenie na wjazd trudne, ale możliwe do zdobycia. Po przeczytaniu wszystkich pobieżnych informacji, niekoniecznie zgodnych z prawdą, w głowie pozostała mi tylko jedna myśl – muszę tam pojechać, nieważne jak i kiedy.

Kontur bloku czwartego elektrowni na horyzoncie. (Fot. Wiktor Rozmus)

Kontur bloku czwartego elektrowni na horyzoncie. (Fot. Wiktor Rozmus)

Wbrew mitom, po prawie dwudziestu pięciu latach od największej europejskiej atomowej katastrofy „strefa zero” w Czarnobylu jest już bardzo bezpiecznym miejscem. Strefę po raz pierwszy odwiedziłem tuż przed dwudziestą trzecią rocznicą wybuchu. Początkowo myślałem o samodzielnej organizacji wycieczki, jednak tak czy inaczej wymaga to pośrednictwa ukraińskiego biura podróży w celu zdobycia imiennego pozwolenia wjazdu do strefy. Potrzebny też jest wynajęty, ukraiński przewodnik. Poza celami ściśle naukowymi, nie ma możliwości niekomercyjnego wyjazdu do strefy. Po dalszych poszukiwaniach odnalazłem małe krakowskie biuro podróży, które w Polsce miało monopol na takie wycieczki. Cena okazała się tak atrakcyjna, że nie było sensu organizować nawet własnego przejazdu.

Choć trzydniowa wycieczka autokarowa w samej strefie zatrzymała się tylko na kilka godzin, wystarczyło to na zebranie dobrego materiału, oraz zmierzenie poziomu promieniowania dozymetrem w różnych miejscach. Razem z grupką dzień wcześniej poznanych znajomych, nastawionych bardziej na aktywne zwiedzanie na własną rękę niż spacer z przewodnikiem, niemal przebiegliśmy po głównych ulicach miasta. Uzbrojeni w dozymetry i aparaty odwiedziliśmy prawie wszystkie ciekawsze miejsca.

Już po przejechaniu pierwszych bram kontrolnych, gdzie sprawdzane są paszporty i wszystkie niezbędne zezwolenia na wjazd do strefy zero, mijamy czerwony las, zwany też rudym. W kilka dni po wybuchu wskutek silnego opadu promieniotwórczych pierwiastków cała roślinność w tym lesie wymarła. Gdy ewakuowano ludzi w kwietniu, mimo wczesnej wiosny las miał kolor czerwony. Dziś, choć posępne kikuty obumarłych starych drzew dalej sterczą pośród lasu dając piorunujące wrażenie, to roślinność już się odrodziła. Najbardziej promieniotwórcze pierwiastki charakteryzuje bowiem to, że są nietrwałe.

Mijamy drugą bramę kontrolną i tym samym wjeżdżamy do wewnętrznej strefy, gdzie czas pobytu jest ściśle limitowany jeszcze według starych wytycznych.

Cmentarzysko statków w Czarnobylu. (Fot. Wiktor Rozmus)

Cmentarzysko statków w Czarnobylu. (Fot. Wiktor Rozmus)

Pierwszym punktem zwiedzania jest oczywiście miasto duchów, czyli Prypeć, nazwane tak od pobliskiej rzeki. Położone jest nie dalej niż trzy kilometry od dawnej elektrowni i jedenaście kilometrów od Czarnobyla. Dlaczego więc mówi się o katastrofie w Czarnobylu, a nie w Prypeci? Odpowiedź jest prosta. W czasach, kiedy budowano kolejne bloki CzAES, czyli Czarnobylskaja Atomnaja Elektrostacjia, Prypeci jako miasta jeszcze nie było, stąd elektrownię przypisano Czarnobylowi. Miasto powstało później, jako kompleksowe osiedle pracownicze, gdzie mieściły się również budynki biurowe elektrowni. W czasach byłego Związku Radzieckiego miasto uchodziło za luksusowe, a pracownicy mieszkania otrzymywali za darmo.

Korzystamy z wcześniej znalezionych starych map Prypeci i odwiedzamy najciekawsze miejsca, jak stary teatr, szkołę, przedszkole i basen. Wiele tutaj porozrzucanego i zdemolowanego sprzętu. Dziś miasto jest po prostu tym, co zostałoby z każdego osiedla, gdyby je pozostawić naturze.

Mało jest takich miejsc w każdym naszym mieście? Opuszczone budynki, podupadłe kamienice, stare zakłady produkcyjne? Ulice są zarośnięte, trawa wybujała, a krzewy i drzewa powoli zajmują pozostałą wolną przestrzeń. Patrząc z góry na miasto coraz trudniej dostrzec budynki i ulice. Tylko gdzieniegdzie wystają wysokie monumenty szarych, betonowych bloków mieszkalnych ścigających się z równie wysokimi zielonymi topolami.

Najwyższy budynek w całym mieście jest popularnie nazywany szesnastką. Dawniej luksusowy szesnastopoziomowy hotel, teraz coraz bardziej rozpadający się wieżowiec. Umyślnie ignorujemy zakaz wchodzenia do budynku. W ścianach widnieją coraz szersze szczeliny i pęknięcia, niedługo budowla sama się rozpadnie. Dach wieńczy stara zardzewiała konstrukcja sierpa i młota z niepowtarzalną panoramą na całą okolicę. Poziom promieniowania to zaledwie 2,15 µSv/h, podobnie jak w większej części miasta.

Horyzont wieńczy posępny kontur budynków starej elektrowni oraz najbardziej charakterystyczny blok czwarty. To właśnie pod nim zatrzymujemy się po zwiedzaniu Prypeci. Żeby zapobiec wydostawaniu się większej ilości promieniotwórczych pierwiastków, rdzeń po wybuchu zalano najpierw ołowiem, piaskiem i substancjami hamującymi reakcje łańcuchowe, a po ostygnięciu betonem. Całość przykryła budowana przez zdalnie sterowane roboty żelbetonowa konstrukcja zwana sarkofagiem.

Zwiedzający mogą podejść na dwieście pięćdziesiąt metrów od bloku do stojącego tam pomnika likwidatorów. Licznik Geigera łagodnie pyka w kieszeni, promieniowanie gamma w tym ważnym miejscu sięga zaledwie 3,15 µSv/h – to znikoma wartość.

Ostatnim z punktów zwiedzania jest cmentarzysko starych maszyn i statków już w samym Czarnobylu. Po akcji ewakuacyjnej maszyny zostały tak napromieniowane, że niemożliwe było ich ponowne użycie. Dziś wszystko dookoła nich obstawione jest tablicami ostrzegawczymi o promieniowaniu, a do złomu nie można podejść.

Obecnie to tylko atrapa, promieniowanie pozostaje na bezpiecznym poziomie, a miejsce jest atrakcją turystyczną dla ludzi, którzy o promieniowaniu wiedzą niewiele. Wszystkie nasze dozymetry nowszej czy starszej konstrukcji mówią to samo.

Ostatnie zdjęcie nieopodal, przy tablicy informującej o wyjeździe z Czarnobyla, jeszcze tylko kontrola dozymetryczna autokaru przy wyjeździe ze strefy i powrót do domu. Tak kończy się wizyta w strefie zero. Niegdyś była ona bardzo niebezpieczna, dziś to tylko kolejna atrakcja turystyczna Ukrainy.

Wiktor Rozmus

Podróżnik, pilot i przewodnik wycieczek. Absolwent kursu wspinaczki skalnej oraz taternictwa jaskiniowego. Członek Klubu Wysokogórskiego Kraków. Na co dzień informatyk pracujący za biurkiem.

Komentarze: (1)

Borys 11 marca 2012 o 7:45

Od ilu lat można tam wjechać chodzi mi o wiek

Odpowiedz