Drugim irańskim miastem, które odwiedziliśmy w czasie naszej wędrówki był wyjątkowy – z wielu przyczyn – Esfahan. Irańczycy zwykli mawiać Esfahan nesfe dżahan, sugerując, że owo miasto stanowi „połowę świata”. Zamiłowanie Persów do poezji sugeruje raczej metaforyczne, a nie dosłowne traktowanie tych słów, niemniej jednak ponad tydzień spędzony tam doprowadził do tego, że uznaliśmy Esfahan, za najpiękniejsze miasto Iranu – bez urazy oczywiście dla Teheranu, czy innego Zahedanu.

Wyjątkowo było chociażby dlatego, że mieliśmy szczęście spędzić ten czas w Irańskim domu, czy też domach (czasem oczywiście wychodziliśmy na zewnątrz, w przerwach między jedzeniem, rozmowami, jedzeniem, piciem herbaty, snem i jedzeniem). Nasz pobyt „sponsorowany” był przez jakże gościnne młode małżeństwo Mahdiego i Yasaman, będących zaledwie kilkanaście dni po weselu, rodziców Yasaman: Rezę i Latife, a także brata świeżo upieczonej małżonki, noszącego to samo imię, co jej mąż. Dużo, czy też długo by opowiadać o wszystkim, ale tak w mniejszym niż większym, skrócie…

Zabytkowy most w irańskim Esfahanie

Most Khaju na wyschniętej rzece Zayandeh. (Fot. Bartek Borys)

Potwierdziły się nasze wcześniejsze przypuszczenia o niezwykłej gościnności Irańczyków, Mahdy a także Yasaman i jej rodzina troskliwie się nami zaopiekowali, nie pozwalając by cokolwiek z pysznej kuchni (w tym przypadku azerskiej ze względu na pochodzenie Latife, której rodzina jest ze wschodniego Iranu, zamieszkanego w dużej mierze przez Azerów, stanowiących czwartą część wszystkich Irańczyków).

Trudno nam opisać dokładnie to co jedliśmy, bo – jak usłyszeliśmy – zbyt skomplikowane byłoby tłumaczenie nam procesu przygotowania wszystkich potraw. Jak słyszeliśmy – szkoda czasu, lepiej jedzcie. Jedliśmy więc z ochotą i wszystkim tym, którzy zmęczeni są nudnymi irańskimi fastfoodami, polecamy założenie sobie konta na CouchSurfingu i wproszenie się na przynajmniej jeden obiad. Później obowiązkowo herbatka z północnego Iranu, ciasteczka ze sklepu, drzemka i przygotowanie do następnego posiłku. W międzyczasie można by gdzieś wyskoczyć, klimatyzacja wewnątrz kusi jednak, zwłaszcza gdy temperatura na zewnątrz zbliża się niebezpiecznie do 50 stopni. Jednak nie samym jedzeniem człowiek żyje, więc też czasem wychodziliśmy.

* * * * *

A na zewnątrz wrażeń co nie miara! Zacznijmy od pięknych mostów na rzece Zayandeh. W czasie naszego pobytu w Esfahanie była wyschnięta (podobno czasem jest w niej woda, ale podobno to i zimą pada w Iranie śnieg a ludzie jeżdżą na nartach, zdjęcia widzieliśmy, jednakże w lipcu myślenie o tym było dla nas zbyt abstrakcyjne), ale atrakcję stanowiły mające swoje lata i oczywiście niepowtarzalną urodę cztery mosty: Abuzar, Si-o-seh, Ferdosi Bridge i oczywiście Khaju, który zrobił na nas największe wrażenie i najwięcej czasu na nim spędziliśmy. Cień, który dawał niezmiernie nas radował, podobnie jak wszystkich dookoła ludzi, skumulowanych na tej niewielkiej części mostu, na której go można było znaleźć.

Pod samym mostem natomiast atrakcją dla nas była grupa śpiewających mężczyzn, do obejrzenia tutaj:

Mężczyźni siedzący i śpiewający pod mostem w Polsce kojarzyliby się raczej jednoznacznie i związane by to było niewątpliwie ze spożywanym alkoholem. Jak się okazało, w Iranie gdzie jest zakazany, przynajmniej oficjalnie, i bez niego można się dobrze bawić.

* * * * *

W czasie jednego ze spacerów po Esfahanie poznaliśmy młodego Irańczyka, studiującego w USA, który zaczął z nami rozmowę i przyznał, że jego zdaniem – w sytuacji, gdy na obywateli tego kraju spada ze strony rządu tyle zakazów i nakazów, jedyną tak naprawdę radością dla wielu ludzi jest jedzenie – coś w tym musi być.

Rozmawialiśmy też o urodzie irańskich kobiet. Oczywiście, wiadomo, że Polski są najpiękniejsze – bez cienia ironii, ale – zwłaszcza pod wpływem tamtejszej atmosfery – byłbym skłonny stwierdzić, że Iranki są na drugim miejscu. Ktoś powie: jak możesz tak mówić, przecież są ubrane od stóp do głów, oczy im ledwo wystają z tych czadorów. Powiem więc tylko – przyjedziesz do Iranu, drogi czytelniku, to się przekonasz.

Upał utrudniał eksplorację terenu, dlatego też co jakiś czas – choć najchętniej robiłbym to co chwilę – robiliśmy sobie z Marysią przerwę na „coś dobrego”. Najczęściej na lody lub / i pyszne lodowe spaghetti, zrobione z ryżu. Specjał, którego nigdzie indziej nie widzieliśmy. Albo „gaz”, czyli rodzaj słodyczy, krojonych w kostkę lub sprzedawanych w dużych blokach, z pistacjami, gdzie cena zależała od ilości procentów, które oznaczały ile pistacji jest w gazie, jeśli można tak powiedzieć.

Poza tym pyszne soki – bananowy, czy też marchwiowy – zwłaszcza z lodami, nasz ulubiony. Dla tradycjonalistów: coca – cola lub pepsi w wersji irańskiej na licencji amerykańskiej, lub w wersji stricte irańskiej pod nazwami „zam-zam” i „parsi”. Zabraknąć w tym zacnym gronie nie może oczywiście serwowanej wszędzie dookoła wspaniałej herbaty. Początkowo, polskim zwyczajem, wrzucaliśmy kostki cukru – obowiązkowo obecne tuż obok trunku – do szklaneczki, lecz z czasem naśladując miejscowych, wkładaliśmy je do ust i popijaliśmy, czując się niemalże jak miejscowi.

* * * * *

Góra Soffeh w Esfahanie

Yasaman, Mahdy (nasi couchsurfingowi gospodarze) i Bartek + relaksujący się wspinaczką mieszkańcy Esfahanu. (Fot. Maria Pajek)

Jednak mosty, wyschnięta rzeka i lody to nie wszystko co oferuje Esfahan. Wrażenie robi góra Soffeh, święte miejsce wyznawców zoroastryzmu, przedislamskiej religii obecnej na terenie dzisiejszego Iranu, zanim Arabowie przynieśli, czy też przywieźli na wielbłądach swój islam. Iran jest oczywiście w dniu dzisiejszym zdominowany przez islam, zwłaszcza w wydaniu szyickim, jednakże inne wyznania, takie jak wymienione wcześniej, a także chrześcijaństwo czy judaizm mają swoich wyznawców i świątynie, a także reprezentację w parlamencie. Z drugiej strony, wyznawcy chociażby bahaizmu, łączącego w pewien sposób elementy w/w wyznań, są przez państwo nietolerowani i represjonowani.

Ciekawym miejscem pokazującym pewnego rodzaju luźne podejście do religii, czy może inaczej – miejsc kultu w Iranie, jest atrakcja zwana „trzęsącymi się minaretami”. Za jedyne 5 tys. riali, czyli ok. 1,25 zł mogliśmy zobaczyć grubego mężczyznę wchodzącego na szczyt dwóch minaretów i trzęsących nimi, ku uciesze tłumu mieszkańców Esfahanu, od dzieci po starców, bijących brawo i cieszących się z tego, chyba jednak tylko dla nas niecodziennego, widoku.

Krótka relacja wideo:

Bartek Borys

Historyk, miłośnik podróży z plecakiem. Planuje kolejną wyprawę w dzień powrotu z poprzedniej, uwielbia być w drodze. Od czasu do czasu wrzuca zdjęcia na My Point of View.

Komentarze: Bądź pierwsza/y